29 marca 2024

Lekarze a choroba alkoholowa (część 2)

Znam przegranych i wygranych. Tych, którzy walczyli i poddali się. To moje doświadczenia w walce z chorobą alkoholową, także wśród kolegów lekarzy. Problem jest interdyscyplinarny.

Specyfikę choroby alkoholowej poznawałem podczas swojej trzyletniej (1990-1993) pracy w oddziale leczenia odwykowego alkoholików na Podbeskidziu, zorganizowanym już w 1977 r. przez dr. med. Krzysztofa Tremblę. Podczas terapii ponad 1500 pacjentów (20 łóżek detoksykacyjnych i 64 łóżka terapeutyczne), zgłębiałem jej tajniki (majaczenia alkoholowe i padaczka alkoholowa).

Tam też od mojej szefowej, dr Haliny Jankowskiej-Sochy, uczyłem się m.in., jak radzić sobie z manipulowaniem przez alkoholików, który to mechanizm psychologiczny jest charakterystyczny w tej chorobie. Pamiętam pacjentów lekarzy z tego oddziału. Neurolog przed czterdziestką, zaliczył kilka pobytów, nawet nie próbował zaangażować się w terapię, porzucił żonę i dzieci, pracę, przeniósł się ze swoją chorobą do innego miasta na wschód i tam zginął w pożarze. Drugi, 50-letni doktor habilitowany, który – wydawało się – skorzystał z terapii, po niespełna roku, zakończył życie samobójczo.

Także 61-letni chirurg z doktoratem, ordynator w szpitalu klinicznym, przegrał z chorobą alkoholową. Wykształcił wielu chirurgów, był znany z pieczołowitego doglądania pacjentów po operacjach, ale często sięgał do barku z trunkami w swoim gabinecie i zmarł z powodu krwotoku z żylaków przełyku w wyniku alkoholowej marskości wątroby na swoim własnym oddziale.

Młody lekarz, tuż po studiach, z powodu picia nie był w stanie pracować w zawodzie, zarabiał na życie, głównie na alkohol, rozładowując wagony kolejowe. Rejonowa lekarka po trzydziestce w małej miejscowości, faworyzująca pacjentów, którzy potrzebowali zwolnienia z pracy, często była wynoszona z gabinetu kompletnie pijana. Inna lekarka, po spowodowaniu kolizji drogowej pod wpływem alkoholu, z powodu picia dwukrotnie stawała przed komisją w okręgowej izbie lekarskiej.

Ta elegancka, czarująca pani doktor, robiąca wrażenie na członkach komisji swoją wiedzą na temat choroby alkoholowej i deklaracjami, że podda się terapii, po 2 latach była już wyniszczoną alkoholizmem kobietą. Też zginęła w pożarze. Wojskowy chirurg po pięćdziesiątce, oddelegowany w stanie wojennym na stanowisko dyrektora szpitala powiatowego (komendant pozbył się w ten sposób kłopotliwego lekarza alkoholika), zjawił się w powiecie ze świeżo poślubioną żoną (dwudziestokilkuletnią pielęgniarką) i oczywiście ze swoim alkoholizmem. Długo mówiono o jego ekscesach.

Inny przypadek – profesor, chirurg, szef kliniki, podczas zajęć ze studentami wszedł za parawan w dyżurce pielęgniarskiej, aby napić się spirytusu salicylowego ze stolika zabiegowego. W ciągu 40 lat lekarskich obserwacji, mogę powiedzieć, że niewiele się zmieniło odnośnie zapadalności lekarzy na chorobę alkoholową i inne uzależnienia. Tyle tylko, że są nowe substancje psychoaktywne (opiaty z polskiego maku zastąpiły inne narkotyki, młodzi używają „dopalaczy”). Powstają też i „rozkręcają się” nowe uzależnienia – zakupoholizm, uzależnienie od internetu, gier komputerowych, hazardu, jedzenia. Jak chorują lekarze i jak sobie z tym radzą, a raczej nie radzą, świadczą tytuły prasowe. „Polscy lekarze piją na potęgę, leczą nas alkoholicy”.

Jak to jest, dobrze wiemy i każdy z nas może wiele na ten temat powiedzieć. Niestety, z chorobą alkoholową i innymi chorobami uzależnieniowymi nasze środowisko lekarskie radzi sobie słabo. Inaczej niż w USA, gdzie jednym z dwóch założycieli AA w 1935 r. był lekarz alkoholik. Jak dobrze tamtejsze społeczeństwo zaznajomione jest z problemem uzależnień, pokazuje amerykańska literatura z fantastycznie trafnymi portretami psychologicznymi uzależnionych bohaterów.

Książki „Autostrada” Howarda Northa i „Pilot” Roberta P. Davisa, a z profesjonalnych pozycji: „Od jutra nie piję. Praktyczne uwagi na temat leczenia uzależnienia od alkoholu” Vernona E. Johnsona i „Leczenie alkoholików. Rozwojowy model powrotu do zdrowia” Stephanie Brown – oddają istotę problemu. Polskie społeczeństwo ciągle ma o nim blade pojęcie. Pomaga, kiedy publicznie znane osoby szczerze i otwarcie mówią o swojej śmiertelnej chorobie – Wiktor Osiatyński, aktorka Izabela Cywińska, dziennikarz Krzysztof Dowgird, modelka Ilona Felicjańska, aktor Lech Dyblik, ksiądz Stanisław Kowalski. Czy kiedyś my, lekarze, staniemy się awangardą w ukazywaniu społeczeństwu jako autorytety (wszak chodzi, powtarzam to raz jeszcze, o chorobę) tych zagadnień, najlepiej na własnym przykładzie? Tak jak działania dra Macieja Frąckowiaka, onkologa z Poznania (vide internet).

Powinniśmy też mieć ugruntowaną wiedzę i być w pełni świadomi tego, że choroby uzależnieniowe, jak wszystkie przewlekłe schorzenia (metaboliczne, nowotworowe, układu krążenia, psychiczne, układowe), cechują się swoistą etiologią, patogenezą, początkiem, rozwojem, przebiegiem i zejściem. W ich rozwoju i przebiegu ma udział genetyka oraz neurochemia, plastyczność, procesy destrukcyjne i regeneracyjne struktur OUN, procesy psychiczne – kształtowanie się specyficznej psychologii i psychopatologii, uwarunkowania środowiskowe.

Choroby uzależnieniowe mają rozmaity przebieg, najczęściej wpływają na historię życia uzależnionych. Charakteryzują się też różną siłą i nawrotowością, jednych chorych zabijając wcześnie, innych paradoksalnie przez całe lata napędzają do czasem znakomitych osiągnięć. Jak na razie, w ich leczeniu medycyna odnosi niewielki skutek, chorych ratują przede wszystkim terapie psychologiczne oparte na wypracowanych przez alkoholików zasadach ruchu samopomocowego (AA). To ogromna wiedza i praktyka. Dlaczego więc pośród różnych specjalności medycznych brakuje zajmującej się uzależnieniami? Mogłaby nosić nazwę np. abuzologii lub holizmologii albo po prostu: choroby uzależnieniowe.

Studenci medycyny powinni odbywać obowiązkowe praktyki w ośrodkach terapii uzależnień, a moduł „holizmologii” obowiązywać w wielu specjalizacjach – w medycynie rodzinnej, internie, psychiatrii, neurologii, a w takich jak chirurgia – przynajmniej staże. W każdym szpitalu wieloprofilowym powinien funkcjonować oddział dla uzależnionych, współpracujący z interną, psychiatrią, neurologią, chirurgią i OIOM-em. Bo jest to problem interdyscyplinarny.

Społeczeństwo też powinno o tych chorobach dużo wiedzieć, i to już od przedszkola. Osoby kompetentne (najczęściej trzeźwiejący alkoholicy) podkreślają, że w walce z alkoholizmem najbardziej istotna jest wiedza. W poczekalniach i gabinetach lekarzy rodzinnych oraz lekarzy innych specjalności powinny być widoczne informacje o miejscach, gdzie można korzystać z terapii z uzależnień. I – bez obaw! – nie wchodzi w rachubę wprowadzanie jakiegokolwiek przymusu leczenia. Wystarczy wiedza, dostępność do terapii i traktowanie tych schorzeń jak wszystkie inne choroby przewlekłe, np. cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, alergie, choroby nowotworowe.

Niezbędne jest umiejętne postępowanie z chorymi, zwłaszcza tymi, którzy z powodu objawów zagrażają otoczeniu. Podobnie jak w przypadku prątkujących chorych na gruźlicę płuc czy też pobudzonych psychotycznych. Wówczas tolerancja dla lekarzy alkoholików, przede wszystkim nietrzeźwych w pracy, nie trwałaby długo i zamiast konsekwencji dyscyplinarnych, otrzymaliby oni fachową pomoc. Taka reakcja stworzyłaby szansę na zahamowanie postępu choroby i jej skutków na wczesnym etapie, zapobiegając nieuchronnie postępującej destrukcji osobowości – uszkodzenia kory mózgowej, otępienia i tzw. charakteropatii alkoholowej, zespołu Korsakowa, paranoi i halucynozy alkoholowej, polineuropatii oraz uszkodzenia narządów wewnętrznych.

Od kolegi chirurga wiem, jaki kłopot sprawiają pobudzeni, majaczący pacjenci alkoholicy po operacjach, którzy doznali przerwania ciągu opilczego, z czym dawniej radzono sobie (kolega chirurg to stosował), podając alkohol etylowy. Stosowane dziś benzodwuazepiny nie są tak skuteczne. Otóż uważam, że w takich sytuacjach powinno się, antiquo modo, podawać pacjentom C2H5OH w zmniejszających się dawkach, a pełen detoks przeprowadzić w późniejszej fazie okresu pooperacyjnego. Ale dziś w „poprawnych” (czytaj: pełnych hipokryzji) czasach oczywiście nie podamy alkoholu etylowego w celach leczniczych.

Czy środowisko lekarskie nie powinno świecić przykładem, wykazując się wiedzą na wysokim poziomie o chorobach uzależnieniowych i działaniami na rzecz dotkniętych nią lekarzy? Gdyby zapanowała moda na kształcenie się i dokształcanie w tej dziedzinie, gdyby oczywiste było uczestniczenie w otwartym mitingu AA, a w dobrym tonie szacowanie, a nawet prezentowanie swojej osobistej podatności na uzależnienia, tak jak to robiła brytyjska telewizja.

Predyspozycja na uzależnienie jest immanentną cechą każdego człowieka w zakresie od 1 do 100 proc. (opcja zerowa odpada). Co ciekawe, spotyka się alkoholików „trzeźwiejących”, którzy mówią, iż urodzili się alkoholikami. Dobrze być tego świadomym i od czasu do czasu zastanowić się, czy nie przekracza się granicy między przyjemnym, rozluźniającym korzystaniem z używek, oddawaniem się pasjom, a uzależnieniem. Warto zapytać o to członków rodziny, przyjaciół czy fachowca od uzależnień.

Twórcy klasyfikacji ICD-10 określili takie pogranicze jako już zaburzenia chorobowe pod postacią kategorii „używanie szkodliwe”, np. F10.1 – Używanie szkodliwe alkoholu, F13.1 – Używanie szkodliwe leków uspokajających i nasennych, F15.1 – (…) innych substancji stymulujących, w tym kofeiny, F17.1 – (…) tytoniu. Czy stać nas zatem na osiągnięcie niekwestionowanej pozycji w profesjonalnym (wiedza, praktyka) podchodzeniu i radzeniu sobie z chorobą (chorobą – powtarzam to jak mantrę) alkoholową oraz w ogóle chorobami uzależnieniowymi? Optymistyczna odpowiedź brzmi: tak. Świadczą o tym artykuły dra Bohdana Woronowicza, ustanowienie pełnomocników ds. zdrowia lekarzy przy okręgowych izbach lekarskich, powstawanie grup AA lekarzy (jak ta w Krakowie), działalność kolegi lekarza alkoholika Macieja Frąckowiaka w Poznaniu.

Jednak o tym, jak wiele trzeba zmienić w naszej świadomości, świadczy treść ogłoszenia zamieszczonego w „Gazecie Lekarskiej” nr 06/07/2015 w dziale „Praca/zatrudnienie”, którą przytoczę jako pointę mojego listu: „Ogólnopolska sieć prywatnych przychodni, specjalizujących się w leczeniu uzależnień, Nasz-Gabinet (oddział w Poznaniu, Łodzi, Katowicach, Krakowie) poszukuje lekarzy do współpracy. Specjalizacja nie jest wymagana. Przyjmujemy pacjentów w naszych przychodniach oraz dojeżdżamy do domu. Zakres pracy: odtrucia alkoholowe oraz implantacja disulfiramu. Szkolimy nasz personel, zapewniamy dogodne, indywidualne warunki współpracy, niezbędny sprzęt oraz materiały. Elastyczny grafik pracy, wysokie zarobki. Mile widziani młodzi, energiczni lekarze. Wymagany samochód. (…)”.

Miało być bez komentarza, a jednak. Oto sposób na to, aby młodzi, energiczni lekarze, zamiast pomóc chorym na chorobę alkoholową (zasobnym finansowo), służyli im w utrwalaniu i postępie ich śmiertelnej, skracającej życie, destrukcyjnej choroby.

Leon Ferfecki
Lekarz specjalista psychiatra

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6-7/2016


Pierwszą część artykułu opublikowaliśmy tutaj.