20 kwietnia 2024

Nie zgubić człowieka: lekarz jako pacjent

Jak zmienia się perspektywa postrzegania szpitala i pracujących w nim ludzi, kiedy fartuch lekarza zamienia się na piżamę, a lekarskie trepy na kapcie? Co czuje człowiek, który na co dzień pomagając innym, znajdzie się w sytuacji, kiedy sam potrzebuje pomocy?

Foto: pixabay.com

Pewnego dnia doktor Wojciech, specjalista chorób wewnętrznych z 38-letnim stażem, praktykujący w jednym ze szpitali w Katowicach, podczas badania pacjenta w izbie przyjęć okazał się bardziej chory od niego. – To był moment. Poczułem tak ogromny ból, że nie mogłem złapać oddechu – opowiada.

Przez lata cieszył się dobrym zdrowiem i nic nie zapowiadało, że dopadnie go jakaś choroba. Podobnie jak przed laty, gdy jako młody lekarz trafił na oddział zakaźny. To było trudne, ale zarazem bardzo pouczające doświadczenie. Jak mówi, wszystko wygląda inaczej z perspektywy łóżka szpitalnego, inny jest też kontakt z personelem medycznym.

– Pacjent w szpitalu nie może się na przykład spokojnie wyspać, bo o piątej rano ktoś zapala światło, tłucze trepami, nie zwraca uwagi, że zachowuje się głośno. Nie ma mowy o odrobinie prywatności, bo personel wchodzi do sali bez pukania. Często nawet nie przywita się miłym „dzień dobry”. Kiedy samemu, będąc na dyżurze, robi się te wszystkie rzeczy, nawet się ich nie dostrzega – opowiada. Nie widzi się, że takie sytuacje mogą być niemile dla pacjenta.

– Kiedy pozna się tę pacjencką perspektywę, po powrocie do pracy jest się bardziej wrażliwym na takie sprawy i na chorego – zauważa. Są kraje, w których młodzi lekarze spędzają jako pacjenci kilka dni na oddziale, zanim rozpoczną staż. – Myślę, że to bardzo mądre. Młodych ludzi, którzy dopiero wkraczają w zawód, trzeba wychować i wykształcić tak, żeby byli w stanie uratować nam życie, ale także godnie leczyć, traktować jak odczuwających ból i strach ludzi, a nie tylko przypadki medyczne – dodaje.

Niepewność

To był ważny moment, ale jednocześnie straszne przeżycie. – To, co mnie uderzyło jako młodego człowieka, to fakt, że otrzymywałem bardzo mało informacji medycznych od lekarza prowadzącego i ordynatora. Nie wiedziałem, jakie mam wyniki, jaki jest mój stan. Chciałem znać parametry, bo czułem się coraz gorzej i podejrzewałem, że nie mówią mi całej prawdy. Nikt nie chciał mi ich podać. Myślałem, że umieram. To było okropne – wspomina.

Taka niepewność utrzymywała się przez miesiąc. Dopiero po tym czasie samopoczucie zaczęło się poprawiać. Jednak przez długie tygodnie strach i wątpliwości były tak wielkie, że młodemu doktorowi przeszło nawet przez myśl, by wkraść się do dyżurki i sprawdzić swoje wyniki. Dlaczego dostęp do informacji miał tak ograniczony?

Nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, ale przyznaje, że wcześniej sam jako lekarz raczej nie przywiązywał wagi do sposobu komunikacji z pacjentem. Teraz już wie, jak jest to ważne. – Dłuższa rozmowa z chorym, uspokojenie go i stworzenie poczucia bezpieczeństwa, przekazanie wyczerpujących informacji w przystępnej formie to rzeczy niezwykle ważne – podkreśla.

Znak czasów

Kiedyś były trepy, które w środku nocy stawiały pacjentów na równe nogi. A co teraz doskwiera pacjentom? – To, że personel zajęty jest przede wszystkim tą częścią profesjonalną i zapomina o człowieku – podłącza kroplówkę, robi zastrzyk, podaje leki, mierzy temperaturę i wychodzi. Traktuje pacjenta przedmiotowo. Nie ma człowieka, jest dany przypadek i procedura do wykonania – zauważa mój rozmówca.

Personel pochłonięty biurokracją unika częstszych spotkań z chorym, nawet krótkiej rozmowy, bo nie ma czasu. – Wypełnianie papierów to zmora dzisiejszych medyków – stwierdza. Brakuje czasu, dlatego poświęca się go tak mało pacjentowi. Pielęgniarka przyjdzie, zrobi, co trzeba, i wychodzi. Nawet nie zapyta, jak się pacjent czuje. Techniczna strona jest najważniejsza. Trzeba przewieźć na badania, ale czy pacjent czeka na nie godzinę albo dwie, tym już nikt się nie interesuje.

– Na szczęście mnie się to nie zdarzyło, ale wiem, że tak się dzieje. Podwożą pacjenta i zostawiają. Muszą wrócić na oddział, bo mają pracę do wykonania. Jest za mało ludzi. Pacjent pod drzwiami czeka, czasem pół dnia, i nikt w gabinecie diagnostycznym nawet o tym nie wie. Wszyscy o nim zapominają. Jest pozostawiony sam sobie. Tak być nie powinno – dodaje. – To znak naszych czasów. Kiedyś nie było problemu z takim obłożeniem pracą i taką biurokracją. Ona nas zabija – mówi.

Jak w domu?

– Kiedy leży się u siebie na oddziale, jest trochę inaczej. Pielęgniarkom trochę trzęsły się ręce, gdy zakładały szefowi wenflon. Podchodziły jednak do mnie z dużą troską i zaangażowaniem, ale nie takim podległym, lecz ludzkim, z uwagą pełną serdeczności. To było bardzo miłe, że widzą we mnie cierpiącego człowieka, a nie szefa, a co gorsza, jakiś medyczny przypadek – wspomina doktor Wojciech.

Zauważa jednak, że podejście do pacjentów było różne w zależności od tego, kto z pracowników jakim jest człowiekiem. To dobre doświadczenie móc zobaczyć, jak reagują współpracownicy i czy w ogóle reagują. Pojawiali się też ci, z którymi na co dzień rzadziej miał do czynienia, osoby z innych oddziałów. Przyznaje, że znalezienie się na wózku i przejazd nim na badania, gdy nie był w stanie o własnych siłach tam dotrzeć, to było trudne doświadczenie.

Okazanie słabości, kiedy było się tym najsilniejszym, nie jest łatwe. – Nigdy nie spodziewałbym się takiej historii i to jeszcze w pracy – mówi. W pierwszym momencie nic się jednak nie liczyło. Był ogromny ból i jedyna myśl, aby wreszcie ustąpił. Zażenowanie przyszło później. – Najpierw leżałem w swoim gabinecie, bo nie było miejsca na oddziale. Kiedy się zwolniło, zostałem przeniesiony na salę – wspomina.

Kiedy środki przeciwbólowe zaczęły działać, nieco odetchnął. Udało się zebrać myśli, a co za tym idzie – wyobraźnia medyczna mocno zaczęła pracować. Rozpoczęła się procedura diagnostyki, bardziej szczegółowej. Wykonano szereg badań. Wyniki były uspokajające, ale znowu nieadekwatne do samopoczucia. – Parametry były dobre, a ja się czułem okropnie… – wspomina. Tym razem o informację medyczną było już łatwiej. Postawiono diagnozę. Musiałem przygotowywać się do zabiegu, znaleźć miejsce, w którym zostanie przeprowadzony.

Dobry wybór

– Zadzwoniłem do kolegi ze studiów i zapytałem, czy na jego oddziale takie zabiegi są wykonywane i czy ewentualnie mogliby mnie tam zoperować. Byłem nieco skrępowany, że robię koledze kłopot i dokładam pracy. Usłyszałem jednak, że mam się zgłosić jak najszybciej – wspomina.

– To dla mnie zaszczyt. Bo jeśli mój oddział wybiera lekarz, to dla moich kompetencji zawodowych nie może być lepszego komplementu – usłyszał w odpowiedzi na swoje wątpliwości. Wcześniej zdarzało się już, że szukał szpitala dla swoich pacjentów, bliskich, rodziny i przyznaje, że po raz pierwszy spotkał się z podejściem, że inny lekarz się cieszy, iż jego oddział został wybrany przez kolegę lekarza.

Cenne i ważne

Leżąc w szpitalu, ma się sporo czasu na przemyślenia. – Choroba uświadomiła mi, że człowiek nie jest maszyną, a wstawanie każdego dnia o piątej rano i praca do późnych godzin nie są normalne. Wydawało mi się, że jestem niezastąpiony, że w pracy muszę być zawsze. Zachorowałem i okazało się, że praca funkcjonuje beze mnie. Szpital się nie zawalił – zauważa z nutą zadumy w głosie.

– Mogłem wcześniej zająć się swoim zdrowiem, wówczas nie doszłoby do sytuacji, że choroba powala mnie przy łóżku pacjenta. Nigdy nie miałem czasu dla siebie – mówi. Jak jest teraz? Dużo się zmieniło. Doktor Wojciech zdał sobie sprawę, że po prostu można umrzeć, że każdy moment życia jest cenny, bo życie może zgasnąć w jednej minucie.

– Już mnie dawno mogło nie być – dodaje. I podkreśla, że trzeba sobie uświadomić, iż jesteśmy śmiertelni i w każdej chwili możemy znaleźć się na miejscu swoich pacjentów. Kiedy jest się w kieracie obowiązków, nie zauważa się tego, że możliwość zaczerpnięcia powietrza, swobodne oddychanie i życie bez bólu jest samo w sobie wartością nieprawdopodobnie wielką.

Po swoich doświadczeniach i oglądaniu szpitala z perspektywy łóżka pacjenta doktor Wojciech wie lepiej, czego chory oczekuje, że informacja oraz sposób jej przekazywania, uspokojenie pacjenta mają kolosalne znaczenie. Poza profesjonalizmem ważne jest jeszcze to czysto ludzkie podejście, zainteresowanie człowiekiem, a nie tylko procedurą, którą dobrze się wykonało. Bardzo ważne, by w nawale obowiązków nie zgubić człowieka.

Marta Jakubiak

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 2/2017