23 kwietnia 2024

Pionierski przeszczep dłoni we Wrocławiu

Lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu przeszczepili dłoń pacjentowi, który jej nigdy nie miał. To pierwsza taka operacja na świecie. Z drem Adamem Domanasiewiczem, szefem zespołu, który podjął się tego zadania, rozmawia Lidia Sulikowska.

Foto: Tomasz Gola

Skąd pomysł na taką transplantację?

Do tej pory medycyna skupiała się na przeszczepach kończyn u osób, które straciły je w wyniku jakiegoś wypadku. Ludzie bez ręki czy nogi od urodzenia mieli do wyboru życie w kalectwie lub protezę.

Działo się tak, bo sądzono, że u osób z wadą rozwojową nie wykształciła się w mózgu reprezentacja korowa, która steruje jej ruchem. Skoro tak, to przeszczep jest bezsensowny.

Pan jednak postanowił zaryzykować.

Nie ująłbym tak naszej decyzji, nie wolno ryzykować, poza sytuacjami ratowania życia. Ja miałem przesłanki, aby wierzyć w powodzenie. Po pierwsze są pacjenci, którzy w wyniku utraty rąk, świetnie zaczynają posługiwać się ustami czy stopami, więc można mózg reedukować w tej kwestii.

Poza tym w Malezji (2000 r.) i Kanadzie (2006 r.) dokonano podczas rozdzielenia bliźniąt syjamskich przeszczepów ramienia w pierwszym, a kończyny dolnej w drugim przypadku, od jednej z sióstr, której wady uniemożliwiały przeżycie – drugiej, która kończyny nie posiadała.

Z kolei w 2009 r. w szpitalu w Trzebnicy przeszczepiliśmy ramię dorosłemu już wówczas mężczyźnie, który ją stracił, gdy miał 1,5 roku, 28 lat po wypadku. Te zabiegi udały się. To oznacza, że da się sterować ręką, nawet gdy mózg nigdy jej świadomie nie używał.

Jak wyglądały przygotowania do operacji?

Stworzyliśmy bazę potrzebujących i czekaliśmy na odpowiedniego dawcę. Skompletowaliśmy zespół lekarzy z naszego szpitala – w sumie kilkanaście osób – chirurgów, anestezjologów, instrumentariuszek i pielęgniarek anestezjologicznych. W końcu zadzwonił telefon, że jest dawca dla jednego z naszych podopiecznych, pana Piotra. Zaczęła się intensywna praca.

Przedyskutowaliśmy wszystkie warianty zespoleń i przystąpiliśmy do pracy. Na jednej sali pracowały dwa zespoły. Jeden, którym kierował prof. Jerzy Gosk, przygotowywał biorcę do przeszczepu, a drugi, którym kierowałem, wspólnie z drem Markiem Stępniewskim, zajął się pobraniem i przygotowaniem amputatu do przyłączenia. Potem oba zespoły pracowały razem.

Co było najtrudniejsze?

Amputacja urazowa dzieli kończynę anatomicznie na część odciętą i tę, która została. Odtworzenie funkcji jest wtedy prostsze, bo po prostu przyszywamy brakujący fragment. Gdy u pacjenta kończyna nie jest wykształcona prawidłowo, a o takim przypadku mówimy, zespolenie brakującego fragmentu jest utrudnione.

Wiele naczyń, nerwów, ścięgien i mięśni jest słabo rozwiniętych lub w ogóle się nie wykształciły i ciężko je dopasować do kończyny dawcy. Dopiero po rozpreparowaniu kikuta pacjenta było widać, co będzie potrzebne do przeszczepu. Okazało się, że u pana Piotra z połączeniem kości nie będzie problemu, za to naczynia krwionośne zespoliliśmy dopiero w części ramiennej, a nerwy były 4 razy mniejsze w przekroju od tych, które miał dawca.

Jak czuje się pacjent?

Może już obejmować, chwytać i przesuwać duże przedmioty. Prostuje i zgina palce podobnie jak jego poprzednicy przeszczepiani po urazach w analogicznym okresie pooperacyjnym. Jest obiecująco, choć jeszcze czeka go żmudna rehabilitacja i neurorehabilitacja, czyli nauka mózgu, jak ma obsługiwać rękę. My z kolei już planujemy kolejną transplantację. Program będzie kontynuowany.


Sejm uchwalił nowelizację ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych wprowadzającą tzw. sieć szpitali. O tym, co zmieni się z punktu widzenia lekarzy i pacjentów, piszemy tutaj.