29 marca 2024

Lekarska emerytura

Właśnie dostałem pismo informujące o wysokości przyszłej emerytury. Jeśli będę pracował do 67. roku życia, płacąc składki średnio w tej samej wysokości co dotychczas, moja emerytura wyniesie niespełna 1200 zł brutto.

Foto: imageworld.pl

Gdybym przez ostatnich kilkanaście lat był zatrudniony na etacie, a nie kontrakcie, byłaby to kwota o kilkaset złotych wyższa, ale i tak niższa od minimalnego wynagrodzenia z bieżącego roku, wynoszącego 2000 zł brutto. Takie są perspektywy dla lekarzy, którym do przejścia na emeryturę pozostało 15-20 lat.

Perspektywy, należy mocno podkreślić, mgliście zarysowane i opierające się na założeniach, że nic się nie zmieni. Ergo: nas ani naszych najważniejszych partnerów gospodarczych nie dotknie w tym czasie poważny kryzys, budżet nadal będzie pompował pieniądze w Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, liczba płacących składki pokryje się z prognozami, a wiek emerytalny będzie wynosił 65 i 67 lat (w mojej ocenie nie ma na dłuższą metę szans na utrzymanie ponownie wprowadzonych niższych limitów wiekowych).

Jedno jest pewne: jeśli szczęśliwie doczekamy wieku emerytalnego, będziemy mogli liczyć na skromny zasiłek, który być może wystarczy na koszty utrzymania mieszkania lub domu. I raczej na nic poza tym, choć gdy rząd premiera Buzka wprowadzał reformę emerytalną, obiecywano przyszłym emerytom wczasy pod palmami. Nie wiem, czy na te palmy ktoś dał się wtedy nabrać, ale emerycki wypoczynek pod gruszą wydawał się całkiem realny.

Mimo że kolejni rządzący mamią nas bajeczkami o korzyściach oszczędzania w ZUS-ie, szukając kolejnych forteli, jak tu jeszcze mocniej połączyć nasze kieszenie z tą czarną dziurą, stopa zastąpienia, czyli wysokość emerytury w stosunku do ostatniej pensji, systematycznie maleje. Dziś wynosi około 50 proc., a w perspektywie kilkunastu, a być może nawet kilku lat, spadnie do 30-35 proc. Oznacza to, że dryfujemy w kierunku systemu emerytur socjalnych. Nie jest to złe rozwiązanie, pod warunkiem dobrej organizacji i jasno określonych reguł.

Modelowy przykład to Nowa Zelandia. By otrzymać gwarantowane przez państwo świadczenie, należy zamieszkiwać na obszarze Nowej Zelandii przez co najmniej 10 lat po 20. roku życia, w tym przynajmniej 5 lat po 50. roku życia.

Gwarantowana przez państwo emerytura nie jest wysoka, dlatego 80 proc. aktywnych zawodowo Nowozelandczyków dobrowolnie oszczędza na przyszłą emeryturę w ramach państwowego programu KiwiSaver. U nas na podobnych zasadach funkcjonują PPE, IKE i IKZE, ale wszystkie z nich były w stanie przyciągnąć ledwie 6 proc. pracujących. Niezależnie, o jakim systemie byśmy nie mówili, powinniśmy na emeryturę oszczędzać. Samodzielnie, systematycznie, długookresowo i w sposób zdywersyfikowany.

Jeśli nie należy się do jednej z kilku, obdarzonych specjalnymi emerytalnymi przywilejami, nadzwyczajnych kast ludzi, takich jak sędziowie, prokuratorzy, żołnierze, policjanci albo górnicy, oszczędzanie jest absolutną koniecznością, bo alternatywą jest bieda i liczenie na łaskę pomocy społecznej po zakończeniu aktywności zawodowej. Nie ma co zakładać, że „jestem lekarzem i na pewno sobie jakoś dorobię”. Jest to w mojej ocenie tak samo niedorzeczne jak założenie, że „emerytury na pewno nie dożyję”.

Dwie trzecie z nas dożyje, większość będzie w stanie podjąć pracę, ale w ograniczonym wymiarze i przez kilka lat. Tak mówi statystyka. Podpowiada ona również, że w Polsce mężczyzna, który osiągnie 67. rok życia, będzie żył jeszcze 15, a kobieta prawie 20 lat. I na mniej więcej tyle trzeba się przygotować finansowo. Truizmem jest stwierdzenie, że najlepiej byłoby mieć tyle pieniędzy, ile podczas pracy na dwa etaty, i jednocześnie cieszyć się całorocznym urlopem.

Lepiej zejść na ziemię i na przykład założyć, że zadowoli nas średnia krajowa (obecnie to 4,5 tys. zł brutto). Biorąc pod uwagę prognozowaną wysokość proponowanego przez ZUS świadczenia, oznacza to odkładanie po około 3 tys. zł miesięcznie przez przynajmniej 15-20 lat. To sporo, ale takie są realia i lepiej mieć ich świadomość. Także podczas stawiania postulatów płacowych, tudzież w kontrze do wypominających nam rzekomo duże zarobki.

Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny