28 marca 2024

Na innych falach. Antyszczepionkowcy w świecie memów

Piętnasty dzień września. W Sejmie odbywa się debata na temat obowiązku szczepień. Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki podsumowuje: „W ocenie większości uczestników, w Polsce nie powinno być obowiązku szczepień i nie wolno zmuszać rodziców do szczepień, strasząc epidemiami”.

Foto: pixabay.com

Kilka godzin później ze szpitala w Białogardzie uciekają rodzice wraz z noworodkiem wcześniakiem. „Rodzice odmówili wykonywania jakichkolwiek czynności wobec dziecka. Pediatrzy długo rozmawiali z matką. Miała, podobnie jak ojciec dziecka, inne podejście do współczesnej medycyny. Byli przeciwnikami szczepień, a oczy chcieli zakrapiać mlekiem matki” – cytuje jednego z lekarzy białogardzkiego szpitala portal tvn24.pl.

Szpital powiadamia sąd, który orzeka o częściowym ograniczeniu sprawowania władzy rodzicielskiej w zakresie udzielanych świadczeń medycznych i ustanawia kuratora. W Polskę idzie wieść o rodzicach porywaczach, parę ściga policja i prokuratura. W internecie pojawia się film nagrany przez ojca urodzonej w 36. tygodniu ciąży dziewczynki. „Nasza córka urodziła się o czasie. Ciąża jest donoszona, poród odbył się bez komplikacji, dziecko nie potrzebowało inkubatora” – tłumaczy ojciec i jednocześnie skarży się na odmowę wykonania u dziecka badań w kierunku wrodzonych niedoborów odporności oraz nieudostępnienie mu ulotki witaminy K.

W TVP Info minister Konstanty Radziwiłł informuje o wysłaniu kontroli do szpitala. Patryk Jaki mówi w radiowej „Jedyce”: „intuicja podpowiada mi, że w tej sprawie rodzice mogą mieć rację”. Rodziców broni ojciec Tadeusz Rydzyk, dopatruje się ataku na rodzinę i sugeruje, że „tu chodzi o interesy”. Przed sądem w Białogardzie odbywa się pikieta. „Dzieci należą do rodziny. Nie do urzędników medycznych” – krzyczy wielki banner rozpostarty przez protestujących. Sąd cofa podjętą cztery dni wcześniej decyzję. I robi unik, tłumacząc, że dotyczyła ona wyłącznie opieki poporodowej, przez co traci moc. Rodzice składają do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez lekarzy i żądają od szpitala odszkodowania w wysokości 500 tys. zł.

Koniec września, początek października. Przychodzi czas na komentarze pisane „na chłodno”. Szymon Hołownia ostrzega w „Tygodniku Powszechnym”: „Przyjąłem prostą strategię: wrzucasz u siebie antyszczepionkową propagandę, wylatujesz z grona moich znajomych (chodzi o to, byś nie zabił kogoś, szerząc te brednie za pomocą mojej społecznej sieci)”. „Dziennik Gazeta Prawna” publikuje obszerny wywiad z prof. Zbigniewem Szawarskim. „Jeżeli ktoś wierzy, że szczepienia to spisek koncernów, żeby zarobić pieniądze, to nie ma pola do rozmowy” – twierdzi profesor. Tytuł wywiadu dobrze podsumowuje tego typu zdecydowane postawy: „Z fanatykami się nie dyskutuje”. W mojej ocenie my – pracujący w oparciu o zasady medycyny naukowej – niczego w ten sposób nie ugramy. Białogard to dowód.

Tak zwana medycyna alternatywna od zawsze towarzyszyła tej konwencjonalnej. Różnica jest taka, że szeptucha zdejmująca dawniej uroki z tych, którzy zdołali do niej dotrzeć gdzieś „na skraj świata”, dziś bloguje, vloguje, twittuje, korzysta ze Snapchata i Hangoutsa, ma oczywiście konto na Facebooku i tysiące fanów. Czas na taką aktywność jest wymarzony, bo wchodzi właśnie w dorosłość tak zwane pokolenie Z, dla którego internet to podstawowe źródło wiedzy i wymiany myśli. Do nas, „staruszków” z pokolenia X (urodzeni w latach 60. i 70. Ubiegłego wieku), chyba nie w pełni to dociera. Żyjemy w błędnym przeświadczeniu, że jest tylko nasz drukowany przekaz i coraz bardziej tracimy orientację, „co w trawie piszczy”.

Szósty dzień października. Słucham podczas sympozjum diabetologicznego w Zakopanem wykładu „Czego nauczył mnie Facebook” Teresy Benbenek-Klupy, edukatorki diabetologicznej z Krakowa. Autorka pokazuje slajd z nazwami kilku fejsbukowych grup dyskusyjnych, zrzeszających po nawet kilkanaście tysięcy chorych na cukrzycę. I pyta, kto ze słuchaczy śledzi dyskusje prowadzone przez chorych w internecie. Do góry wędrują dwie, trzy ręce. Na sali jest mniej więcej sto razy więcej diabetologów. A tylu ciekawych rzeczy można dowiedzieć się z sieci na temat problemów nurtujących chorych i nawiasem mówiąc – na swój temat także.

Wniosek nasuwa się oczywisty: medycyna oparta na faktach musi zacząć propagować swoje zdobycze drogą najpopularniejszych form przekazu. To jest droga, która prowadzi pod współczesne strzechy.

Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny