29 marca 2024

Niekontrolowany czas pracy. Rezydenci ciągną ministra za ucho

NIK rozważa wprowadzenie kontrolowania czasu pracy lekarzy w ochronie zdrowia. Od roku 1989 obowiązuje poprawność polityczna w Ministerstwie Zdrowia, którym kierują kolejni lekarze.

Foto: pixabay.com

Obecnie Pan Minister Zdrowia dr Konstanty Radziwiłł stawia pytanie: „…co jest lepsze? Zmęczony lekarz czy żaden…”.

Odpowiedź jest oczywista, lekarze będą pracować, jak dotychczas – do śmierci.

Z każdym rokiem przybywa pacjentów i lekarzy emerytów, którzy „zmuszeni są” dalej pracować. Pracę lekarzom emerytom umożliwiają kontrakty lekarskie oferowane od początku transformacji w prywatnym sektorze na rynku zdrowia.

Jednak nie każdemu lekarzowi kontrakt wychodzi na zdrowie, jak widać i słychać.

A co z pacjentami leczonymi przez lekarzy emerytów czy leczonymi przez lekarzy pracujących ponad swoje siły? Wiadomo, że przysłowie mówi: …dopóty dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie… A czy rezydenci nie pociągają Pana Ministra Zdrowia za ucho?

Niedawno powołano w OIL w Gdańsku „Porozumienie Lekarzy Kontraktowych” w celu wypracowania wzoru umowy kontraktowej dla wszystkich lekarzy.

Wydawało się, że zespół ten ożywi dyskusję i da nadzieję na lepszą przyszłość tzw. lekarzom kontraktowcom. Kontrakty lekarskie powodują często rozgoryczenie wśród naszego środowiska. W większości lekarze nie mają żadnego wpływu na jakąkolwiek zmianę w umowie kontraktowej. Kontrakty napisane są zgodnie z interesem pracodawcy i nie uwzględniają na przykład potrzeb socjalnych lekarzy.

Lekarze traktowani są instrumentalnie, a praca ich służy wyłącznie do uzyskania korzyści materialnych przez podmiot leczniczy.

Wynajmowanie lekarza do wypełnienia kontraktu z NFZ lub innym ubezpieczycielem czy też pacjentem przez podmiot leczniczy jest powszechną praktyką. W Polsce większość lekarzy (poza lekarzami stomatologii) nie dysponuje własnymi gabinetami lekarskimi, w których mogliby samodzielnie świadczyć usługi medyczne. Kontrakty lekarskie pozostają wciąż łatwym sposobem na zarabianie pieniędzy zarówno dla pracodawcy, jak i zatrudnianego lekarza.

Nasuwa się jednak pytanie: kiedy pracodawcy będą skłonni wpisać do kontraktu – płatny urlop?

Uważam, że pertraktacje, prośby i naciski ze strony większości lekarzy co do uzyskania dla siebie na przykład płatnych dni na kształcenie podyplomowe, będą nadal ignorowane przez pracodawców. A co dopiero podzielenie się odpowiedzialnością lub zwrotem kosztów przeprowadzki. To są w polskich realiach rzeczy nieprzychodzące do głów naszym pracodawcom. Żerowanie na naszej pracy jest przyjętym rytuałem, a wielu z nas zmuszanych jest do pracy ponad siły (przykładem są tu – rezydenci).

Podmioty lecznicze znają dobrze rynek zdrowia i nie mają żadnych skrupułów wobec lekarzy na kontraktach, uzyskując z naszej pracy wcale niemałe dochody.

Nadzieją dla lekarzy „kontraktowców” może być jedynie zaostrzenie się konkurencji lub rzeczywisty brak personelu medycznego, będący skutkiem celowej polityki prowadzonej od lat przez kolejnych Ministrów Zdrowia. Wtedy to lekarze będą mogli mieć znaczący wpływ na zawierane kontrakty, a póki co będziemy dalej posłusznie podpisywać umowy na naszą „zgubę” lub szczęście. Namawiam więc koleżanki i kolegów do samodzielności i pracy we własnych gabinetach lekarskich.

Sławomir Łabsz

(list do redakcji)