19 kwietnia 2024

Kardiochirurgia (fragmenty)

Fragment opowiadania pt. „Kardiochirurgia” autorstwa doktor Karoliny Kociszewskiej, laureatki konkursu „Przychodzi wena do lekarza” (2017).

Foto: archiwum prywatne

Listopad. 6.00 rano. Świdrujący dźwięk budzika wybudzający ze snu. Na granicy świadomości włączam ekspres i zapach świeżo palonej kawy przywraca mnie do rzeczywistości. Rano zastawka aortalna i wymiana aorty wstępującej, po południu bypassy. Myślę intensywnie o przebiegu dnia. Jadę do szpitala, wokół jeszcze panuje półmrok, ale ja podekscytowana tym, co mnie czeka, nie zwracam na nic uwagi. Wkraczam na oddział. To taki magiczny moment przekroczenia literalnie i metaforycznie przeszklonych drzwi, za którymi czekają pacjenci.

Przepełnieni strachem, niepewnością, a równocześnie ufni i oddający istotę swego życia w nasze ręce. Zabieram dokumentację z konsoli pielęgniarskiej, sala 611, 80-letni staruszek niepewnie siedzi na brzegu łóżka i z ewidentną niecierpliwością czeka. „Pani doktor, boję się, może nie powinienem się zgadzać na ten zabieg. Mam 80 lat, żonę, która jest porażona od pasa w dół, nie mamy dzieci, nikt nie jest w stanie nam pomoc, czy właściwie robię, godząc się na ten zabieg?”.

Natłok pytań, wypowiedzianych jednym tchem i wpatrzone we mnie lekko przeszklone oczy. Mam świadomość, że od mojej odpowiedzi bardzo wiele zależy. Jak trudnym jest znaleźć właściwe rozwiązanie. Jak sędziwy staruszek po przecięciu mostka i wielkiej operacji kardiochirurgicznej będzie w stanie pomagać żonie z paraplegią? Równocześnie wiem, że choroba sieje mnóstwem symptomów, a aorta jest na granicy perforacji. Staram się znaleźć słowa otuchy. Jednak to wszystko wydaje się błahe i niestosowne. Staruszek podpisuje zgodę. Jest uśmiechnięty i pełen nadziei.

Godzina 9.00: otwieram szafirowe drzwi śluzy, ubieram codzienny zielony strój operacyjny, wchodzę na blok. Blok operacyjny ma w sobie coś nieuchwytnego, specyficzną atmosferę, która uzależnia. Kto raz tego zakosztuje, już nigdy nie przestanie próbować. Dzisiaj sala nr II. Staruszek leży na łóżku operacyjnym, anestezjolog powoli wstrzykuje biały płyn – propofol. Słyszę ich rozmowę i pierwszy raz musze wyjść z sali, bo łzy same napływają mi do oczu. Czekam aż staruszek zaśnie. Myjemy się do zabiegu. To ostatni moment na przemyślenie przebiegu operacji, skupienie. Patrzę na swoje odbicie w lustrze, mierzę się sama ze sobą. Wielu chirurgów twierdzi, że ten moment to obrazowanie samego siebie, wejrzenie w głąb swojej duszy.

Prozaiczne zmywanie drobnoustrojów z dłoni i przedramion stanowi swoiste katharsis – oczyszczenie ciała i ducha, zanim dotkniemy istoty życia pacjenta. Nasze ciała i umysły winny być czyste, wolne od zbędnych myśli, problemów, spraw dnia codziennego. Skalpel poproszę. Nacinam od wcięcia szyjnego mostka, aż do końca wyrostka mieczykowatego. Koaguluję krwawiące naczynia. Biorę piłę, przecinam mostek. Nacinam worek osierdziowy i moim oczom ukazuje się serce. Bije mocno, miarowo, jest jak jego właściciel, pełen siły i determinacji mimo przeciwności losu. Każdy najmniejszy kardiomiocyt wykonuje heroiczną pracę, jony wapnia harmonijnie wypływają z retikulum endoplazmatycznego.

Włókna aktyny i miozyny rytmicznie przesuwają się względem siebie. Skurcz. I kolejny. Impuls elektryczny biegnie od węzła zatokowo-przedsionkowego trzema szlakami: Bachmana, Wenckebacha i Thorela. Kolejna stacja – w prawym przedsionku w obrębie tzw. trójkąta Kocha węzeł przedsionkowo-komorowy. Potem jeszcze pęczek Hisa, jego dwie odnogi, wreszcie włókna Purkinjego. I od początku. Ad infinitum. Wydaje się to być syzyfową pracą, a właściwie jest sensem istnienia. Dzięki temu krew wyrzucana jest na obwód, dociera do najdrobniejszych kapilar mózgu, nerek, wątroby, jelit.

Kaniulujemy. Jedna kaniula tkwi w aorcie, druga poprzez uszko prawego przedsionka penetruje jego wnętrze. Przemyka pomiędzy beleczkami. Zakładamy kaniulę do kardioplegii. Nią podajemy roztwór krwi z potasem, którym zatrzymujemy serce w diastole na czas zabiegu. Gdy pierwszy raz jeszcze jako studentka 3. roku medycyny trafiłam na kardiochirurgię, byłam niezwykle zafascynowana faktem zatrzymania serca, literalnie, przez kardiochirurga, aby następnie wzniecić w nim ogień pracy i przywrócić je do rytmicznego, jeszcze bardziej żywotnego bicia. Niczym pan życia i śmierci. (…)