19 marca 2024

Jestem lekarzem, dostałem zawału dwa tygodnie przed 32. urodzinami

Jestem młodym lekarzem i piszę te słowa 1 czerwca 2018 r., dwa tygodnie przed moimi 32. urodzinami. Rozpoczynam właśnie trzeci tydzień rehabilitacji kardiologicznej w programie KOS-zawał.

Foto: pixabay.com

Tak, niestety to prawda, gdyż od 9 maja 2018 r. zaliczam się do młodych zawałowców. Choroba oczywiście nie wzięła się znikąd.

Odkąd pamiętam, zaliczałem się raczej do osób tęgich. Na studiach moje BMI wynosiło około 28 kg/m2, a po zakończeniu stażu po raz pierwszy przebiłem masę 100 kg, by na początku maja osiągnąć mój niechlubny szczyt: 114 kg i 34 BMI.

Problemy z ciśnieniem miałem stwierdzone około 10 lat temu i od tego czasu przyjmowałem leki hipotensyjne. Ciśnienie miałem zwykle około 140/90, trudno powiedzieć, by było ono bardzo złe, ale nie można go również uznać za dobrze kontrolowane.

Około pięć lat temu zrobiłem sobie po raz pierwszy lipidogram i tutaj wyniki również nie były dobre, cholesterol całkowity wynosił około 250 mg%, LDL 150 mg% i triglicerydy 300 mg%. Oczywiście wyniki mnie nie ucieszyły, początkowo mówiłem sobie: mam 28 lat i mam łykać leki na cholesterol jak emeryt?

Na początku tego roku, gdy czułem się już gorzej, pomyślałem sobie, że coś trzeba z tym zrobić, więc zacząłem przyjmować codziennie Fenofibrat 267 mg, ale po dwóch tygodniach odstawiłem go ze względu na nienajlepszą tolerancję leku.

Takie życie

Nigdy nie pokochałem siłowni, na którą wielu moich kolegów i członków rodziny regularnie uczęszczało. W którymś momencie po studiach przestałem się regularnie ruszać i zacząłem pracę na półtora etatu. Po etacie w szpitalu wskakiwałem do samochodu i szybko jechałem na kolejne godziny do poradni, by zarobić dodatkowe pieniądze do pensji rezydenta.

Śniadanie w szpitalu, obiad w szpitalu, a kolacja w domu na kanapie. Po ponad dziesięciu godzinach w pracy ostatnią rzeczą, na którą miałem ochotę po powrocie do domu, był ruch. Jadłem też nie najmądrzej. Lubiłem jeść i nie ukrywam, że smakowało mi mięso. Żartobliwie dodam, że z ryb i sałatek najbardziej lubiłem kurczaka. Nie stroniłem od tłustych pokarmów z grilla i piwa nie zawsze w umiarkowanych ilościach.

Zwiodły mnie trzy rzeczy: mój młody wiek, względnie dobre samopoczucie oraz wiedza o chorobie. Mam 31 lat, trzy razy do roku jadę z żoną na weekend w góry, a o miażdżycy mówię przecież na co dzień moim pacjentom, znam jej przyczyny i objawy, więc nie może mnie zaskoczyć. Jak widać, nie jest to prawda.

Analiza przypadku

Mój przypadek najprawdopodobniej dopełnił stres. Zakończenie rezydentury w grudniu, ciężka choroba bliskiego członka rodziny i narodziny pierwszego dziecka niecały miesiąc przed zawałem. Wiele punktów w skali stresu, który spowodował pęknięcie blaszki miażdżycowej w lewej tętnicy wieńcowej.

Zaczęło się od bólu lewej gałęzi żuchwy po wysiłku. Bardzo mnie to zdziwiło, pomyślałem: „Jednak wieńcówka?”. Stopniowo gorsza tolerancja wysiłku, by w kluczowym momencie wywołać poważną duszność przy wchodzeniu na drugie piętro lub po przejechaniu 1400 m rowerem.

Szybkie telefony do znajomych kardiologów pozwoliły wykonać na poczekaniu EKG i ECHO. Zaplanowaliśmy test wysiłkowy, ale dolegliwości pogorszyły się na tyle mocno, że podjęliśmy szybką decyzję: koronarografia.

Interwencja

Do szpitala jechałem po „stenta” i modliłem się, żeby tylko po jednego. Choroba tak ograniczyła moją aktywność i normalne życie, że nie chciałem nawet myśleć, że objawy mogą nie ustąpić.

Znajomy kardiolog uspokajał mnie przed zabiegiem, że „pewnie tylko wykluczymy chorobę wieńcową”, ale w trakcie zabiegu widziałem, że mina mu zrzedła. „Masz w 95 proc. zwężoną LAD, musimy zrobić tę zmianę” – powiedział. I dobrze.

Refleksja

Od trzech tygodni jestem na L4, zrezygnowałem z jednej dodatkowej pracy, a drugą na czas rekonwalescencji wstrzymałem. Codziennie chodzę na rehabilitację kardiologiczną i pomagam żonie doglądać mojego miesięcznego syna.

I choć czuje się dużo lepiej, pozostało we mnie pewne piętno choroby, strach przed jej nawrotem. Już nigdy nie chciałbym się tak czuć. Szanowne koleżanki i szanowni koledzy! Zabrzmi to jak truizm, ale dbajmy o siebie, bo młody wiek i wykształcenie medyczne nie dają nam odporności na zawał, udar, raka, POChP i inne zmory ludzkości.

Dajmy sobie czas na chorowanie i na odpoczynek. Nie gońmy tak szaleńczo za pieniędzmi, poświęćmy więcej czasu aktywności fizycznej oraz swoim rodzinom, nie zaniedbujmy rutynowych badań. Róbmy to, co przecież zalecamy codziennie każdemu z naszych pacjentów.

W.K.
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)


POLECAMY: Dlaczego zawał dotyczy także ludzi młodych?