28 marca 2024

Kształcenie przeddyplomowe w polskich realiach

Co roku tysiące młodych ludzi chcą studiować medycynę, jednak tylko nieliczni dostają indeksy i w październiku mogą rozpocząć naukę na wymarzonej uczelni. Limity przyjęć zwiększają się powoli, jednocześnie powstają nowe wydziały na uczelniach niemedycznych, przejmując część środków finansowych na kształcenie. Do tego brakuje pieniędzy na wdrożenie praktycznego nauczania. Czy edukacja idzie w dobrym kierunku?

 

Ministerstwo Zdrowia w tegorocznym postępowaniu rekrutacyjnym w sumie przyznało w 12 uczelniach 5510 miejsc na kierunku lekarskim (z czego 3194 w trybie stacjonarnym), a także 1274 miejsca (tryb stacjonarny – 773) na kierunku lekarsko-dentystycznym, dostępnych łącznie w 10 uczelniach. Chętnych jest kilkanaście razy więcej. Tylko na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach o przyjęcie na kierunek lekarski odbywany bezpłatnie ubiegało się 5830 kandydatów, a limit wynosił 528 miejsc.

Na kierunek lekarsko-dentystyczny było 2568 chętnych, a przyjęto 110 osób. Na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu na studia lekarskie w trybie stacjonarnym zgłosiło się 5503 chętnych, a przyjąć można było zaledwie 212.

Na kierunku lekarsko-dentystycznym tej uczelni było 2876 kandydatów, a limit wynosił 50 miejsc. Podobnie było w Bydgoszczy, Szczecinie, Łodzi, Gdańsku i innych uczelniach. Także na studia odpłatne, gdzie za rok nauki trzeba płacić średnio 20-35 tys. zł w zależności od uczelni, chętnych nie brakuje, co więcej ich liczba znacznie przekracza ustalone limity (np. w Łodzi na kierunku lekarskim chciało studiować 850 kandydatów, a przyjęto 120). W ramach odpłatnej edukacji można odbyć studia w języku angielskim, ale jest to najdroższa ścieżka rozwoju zawodowego, bo za rok nauki trzeba zapłacić średnio około 50 tys. zł.

Ilu lekarzy potrzebujemy?

Zainteresowanie studiami medycznymi jest ogromne, rodzi się więc pytanie, czy limity nie powinny zostać zwiększone. Resort zdrowia tłumaczy, że ustala je, uwzględniając w szczególności możliwości dydaktyczne uczelni oraz zapotrzebowanie na absolwentów, a z roku na rok miejsc jest coraz więcej. – W porównaniu z rokiem akademickim 2007/2008 limit na studiach stacjonarnych kierunku lekarskiego wzrósł z 2695 do 3194 miejsc w roku akademickim 2014/2015, tj. o 499 – informuje Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy Ministra Zdrowia.

Uczelnie medyczne z kolei informują, że mogłyby przyjąć średnio od 20-40 proc. studentów więcej niż obecnie. Jak dużej kadry medycznej nasz system ochrony zdrowia tak naprawdę potrzebuje?

Zdaniem Naczelnej Rady Lekarskiej (stanowisko z 6 czerwca br.), w przypadku kierunku lekarskiego zbyt wolno zwiększa się liczba miejsc na dziennych studiach w stosunku do zapotrzebowania na lekarzy w Polsce, co może spowodować, że w przyszłości Polacy będą mieć dramatyczne problemy z dostępnością do świadczeń medycznych.

Z kolei, jeśli chodzi o kierunek lekarsko-dentystyczny, to w opinii NRL rokroczne zwiększanie liczby miejsc jest niepotrzebne, bo rosnąca liczba absolwentów stomatologii przewyższać będzie zapotrzebowanie na lekarzy dentystów (już teraz w Polsce liczba dentystów jest wyższa niż średnia unijna). NRL zaznacza także, że dostępność do świadczeń stomatologicznych nie jest ograniczona przez liczbę lekarzy dentystów, ale przede wszystkim jest wynikiem zbyt niskich nakładów publicznych na system opieki stomatologicznej i ograniczeń co do zakresu i ilości tych świadczeń przysługujących w ramach NFZ.

Ponadto limity powinny wynikać z faktycznych możliwości uczelni, a – jak wynika z danych zebranych przez Ministerstwo Zdrowia w 2012 r. – liczba unitów stomatologicznych, którymi poszczególne uczelnie dysponują, jest zbyt niska w stosunku do liczby osób szkolących się. Zwiększanie limitów na kierunek lekarsko-dentystyczny negatywnie ocenia też Najwyższa Izba Kontroli. Jednocześnie ministerstwo jest przychylne zwiększaniu liczby dostępnych miejsc na studia niestacjonarne płatne, szczególnie tych prowadzonych w jęz. obcym, na co wskazuje zwiększanie co roku limitów przyjęć.

Konkurencja rośnie

Kwestia limitów wiąże się pośrednio z innym kontrowersyjnym trendem, który pojawił się w systemie kształcenia przeddyplomowego lekarzy w Polsce. Jeszcze nie tak dawno kierunki lekarskie dostępne były wyłącznie na uczelniach medycznych, ale rynek ten nie jest zamknięty, bo zaczęły się nim interesować także inne jednostki. Na razie jedyną uczelnią niemedyczną, której udało się go uruchomić, jest Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie, który w czerwcu tego roku wypuścił pierwszych 49 absolwentów.

Plany utworzenia kierunku lekarskiego ma też m.in. Uniwersytet Zielonogórski, Uniwersytet Rzeszowski i Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach. Uczelnie medyczne sceptycznie odnoszą się do tych inicjatyw.

– Stoimy wobec paradoksalnej sytuacji, kiedy uczelnie medyczne powołane do kształcenia lekarzy nie mogą przyjąć większej liczby studentów, bo nie otrzymają środków na ich kształcenie, a jednocześnie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego podejmuje decyzje dotyczące uruchamiania w uczelniach niemedycznych kierunku lekarskiego. W konsekwencji środki finansowe przekazywane są właśnie tam, a nie do uczelni medycznych – ocenia prof. dr hab. Przemysław Jałowiecki, rektor Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.

– Tworzenie nowych wydziałów medycznych i lekarskich to duże obciążenie dla budżetu, generowanie nowych i ogromnych kosztów, związanych z adaptacją bazy szpitalnej w tych miastach. Warto byłoby dziś spersonalizować decyzje o tworzeniu nowych wydziałów lekarskich, poznać autora lub autorów tego pomysłu, by po latach nie okazało się, że odpowiedzialnych za takie działania brak – zaznacza prof. dr hab. Andrzej Drop, rektor Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Obawa o jakość

Pomysłom dotyczącym tworzenia kierunków: lekarskiego i lekarsko-dentystycznego na uczelniach niemedycznych stanowczo sprzeciwia się Konferencja Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych, która w uchwale z 13 czerwca 2014 r. ostrzega, że może to doprowadzić do pauperyzacji dyplomu lekarza, gdyż uczelnie te kształcą przede wszystkim humanistów i inżynierów, a nie mają doświadczenia w kształceniu lekarzy.

Zdaniem KRAUM, wysoki poziom kształcenia mogą zapewnić tylko uczelnie medyczne, które przez lata wypracowały zasady nauczania, mają odpowiednią bazę i wysoko wykwalifikowaną kadrę.

– Każdy może tworzyć to, co chce, o ile zdobędzie akredytację. Jeśli uda się spełnić warunki, jeśli jest baza, to dlaczego nie? Jednak wymogów nie można naginać, a to niestety może się zdarzyć w czasach, gdy zapotrzebowanie na lekarzy jest duże. Najważniejsze jest utrzymanie wysokiej jakości kształcenia. Trzeba sobie zadać pytanie, czy nasz system opieki zdrowotnej potrzebuje dobrze wykształconych lekarzy, cenionych za granicą, jak to jest obecnie, czy „felczera”, który będzie wykonywał wyuczone procedury. Jeśli państwo stawia przede wszystkim na oszczędność, to mogą rodzić się tendencje tworzenia byle czego, byle by było tanio – ocenia prof. Jerzy Kruszewski, przewodniczący Komisji Kształcenia Medycznego Naczelnej Rady Lekarskiej.

– Istnieje poważna obawa, że poziom kształcenia, który zaoferują uczelnie niemedyczne, zniweczy budowany przez lata wizerunek dobrze przygotowanego absolwenta polskiego kierunku lekarskiego. Wykształcenie lekarza to bardzo odpowiedzialna rola, zwłaszcza teraz, kiedy zlikwidowano roczny staż podyplomowy i absolwent kierunku lekarskiego od pierwszego dnia pracy będzie musiał podejmować decyzje o sposobie leczenia pacjenta – dodaje z kolei rektor SUM w Katowicach.

Dodatkowe obciążenia

Skoro już mowa o likwidacji stażu i włączeniu praktycznego nauczania do programu kształcenia przeddyplomowego, to okazuje się, że uczelnie stoją przed niemałym wyzwaniem. Staż podyplomowy zostanie po raz ostatni zorganizowany: dla zawodu lekarza w 2017 r., a lekarza dentysty – w 2016 r. W związku z tym dla osób, które rozpoczęły studia w 2012 r., trzeba było zmienić program kształcenia, wprowadzając elementy praktycznego nauczania.

– Przedmioty teoretyczne musiały ulec skomasowaniu w dwóch pierwszych latach studiów, a już od trzeciego roku będą realizowane przedmioty kliniczne, niezabiegowe i zabiegowe – tłumaczy dr hab. Małgorzata Sobieszczańska, Dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.

Zdaniem Nataszy Blek, Prezydent Międzynarodowego Stowarzyszenia Studentów Medycyny IFMSA-Poland, studenci z całego kraju skarżą się, że przez zmiany w programach mają bardzo mało czasu na przyswojenie materiału. – Wiedzę, która kiedyś była przekazywana przez 6 lat, teraz studenci muszą opanować w 5 lat, to przytłacza. Poobcinano nam też godziny z wybranych zajęć, a z drugiej strony te same zagadnienia dublują się w kilku przedmiotach. Myślę, że trzeba jeszcze raz przeanalizować program nauczania, aby uniknąć niepotrzebnych powtórzeń i nie ciąć godzin bez refleksji, czy są potrzebne czy nie – mówi Natasza Blek.

Ministerstwo Zdrowia zlikwidowało staż, aby absolwenci mogli wcześniej rozpocząć pracę. Przeciwny tej decyzji był zawsze samorząd lekarski, argumentując, że właściwą drogą do wzrostu liczby lekarzy jest zwiększenie limitów przyjęć na studia medyczne, a nie likwidacja stażu. Boją się też studenci.

– Na studiach nie możemy wykonywać procedur medycznych, a po ich ukończeniu od razu nabędziemy te uprawnienia. Staż był formą przejściową. Czy teraz będziemy równie dobrze przygotowani? Obawiamy się także, co stanie się w 2018 r., kiedy będziemy mieć dwa razy więcej absolwentów uczelni medycznych wchodzących jednocześnie na rynek pracy niż dotychczas. Trudno nie obawiać się ograniczonego dostępu do specjalizacji dla tych lekarzy – mówi Prezydent IFMSA-Poland.

Warto przy tym zaznaczyć, że likwidacja stażu podyplomowego to większe koszty dla uczelni, bo będą one musiały na szósty rok studiów zapewnić pracę w maksymalnie trzyosobowych grupach studenckich. KRAUM w uchwale z 21 marca 2014 r. kalkuluje, że wprowadzenie tego wymogu w życie „przy średnio 300 studentach na roku powoduje wzrost liczby grupo-godzin do wartości 90 000 godz. dydaktycznych na roku VI, przy założeniu 256 godz. dydaktycznych powoduje konieczność wydelegowania 350 etatów do zabezpieczenia wraz z ustawowymi nadgodzinami. W chwili obecnej przy założeniu, że zajęcia odbywają się w grupach 4-6-osobowych, daje to wzrost o 36 000 godz., czyli 140 etatów”.

Do tego trzeba jeszcze doliczyć koszt doposażenia w sprzęt i aparaturę medyczną do symulacji procedur diagnostyczno-terapeutycznych.

Ministerstwo Zdrowia przyznaje, że włączenie przeważającej części programu stażu podyplomowego w tok studiów spowoduje wzrost kosztu wykształcenia studenta, nie przewiduje jednak, jak na razie, zwiększenia finansowania dla uczelni. Na dodatkowe pieniądze chyba na razie nie ma co liczyć.

Lidia Sulikowska

Artykuł ukazał się w „Gazecie Lekarskiej” nr 10/2014