29 marca 2024

Wdzięczność okazana obecnością

Poczucie wdzięczności dla lekarza nie zawsze przejawia się w postaci koperty, koniaku, kwiatów lub innych upominków. Człowiek otoczony lekarską opieką i po przejściu wszystkich etapów wreszcie uzdrowiony, odczuwa zwykle wobec swego lekarza coś więcej niż wdzięczność, zobowiązanie czy niełatwy do spłacenia dług moralny. Nie zawsze wiemy, jak to okazać.

Zamek Królewski w Warszawie. Foto: Mariusz Cieszewski, MSZ, CC BY 2.0

Niedawno przeżyłem następującą historię: chcąc usunąć pewien niewielki zdrowotny mankament, udałem się do dr. Piotra Nowakowskiego ordynującego w Szpitalu św. Rodziny na poznańskim Łazarzu.

Zastałem olbrzymią kolejkę oczekujących, ale doktor dostrzegłszy mnie na korytarzu, zaprosił do pustego pokoju pielęgniarek obok gabinetu, gdzie czytając „Gazetę Lekarską”, czekałem na wezwanie. Tę uprzejmość z jego strony potraktowałem jako wyraz wdzięczności za spektakle Teatru Wielkiego, na których często bywał za mojej dyrekcji.

Czekałem tak od popołudnia aż do późnego wieczora. Wreszcie na korytarzu zapanowała cisza i tylko słychać było, jak mój lekarz szykuje się do wyjścia, bo o mnie po prostu zapomniał.

Gdy odważyłem się wejść do gabinetu, zastałem tam człowieka krańcowo zmęczonego, tępym wzrokiem ogarniającego tylko jeszcze jednego, zapomnianego pacjenta. Zrozumiałem tę sytuację. Nie pozwoliłem się badać i umówiłem inny termin. Podczas następnej wizyty doktor usunął mój niewielki zdrowotny mankament, przy okazji wspominając pacjentów, którymi zajmował się na skutek moich próśb i interwencji.

Córkę teatralnej pracownicy z młodzieńczymi powikłaniami urologicznymi, śpiewaczkę z kłopotami nerkowymi, niedyspozycję sędziwego mistrza opery polskiej, któremu podczas turnieju tenorów w Poznaniu odmówił posłuszeństwa nie głos (!), a pęcherz, oraz tancerza wymagającego subtelnej interwencji chirurgicznej w miejscu raczej skrywanym przed wielbicielkami. Było tych operowych pacjentów jeszcze więcej. Wszystkich dobrze pamiętał, wraz z ich zdrowotnymi problemami.

Doktor Piotr Nowakowski, ordynator Urologii i Onkologii Urologicznej Szpitala św. Rodziny, słynął w Poznaniu nie tylko z profesjonalizmu najwyższej próby.

Uważany był za lekarza nieodmawiającego nigdy i nikomu pomocy nie dlatego, że nie umiał odmawiać. On po prostu nie potrafił kogokolwiek zostawić bez pomocy. Był w sile wieku, u szczytu zawodowych sukcesów, popularności, osobistego powodzenia, okupionego wprawdzie przepracowaniem, ale również pasją, oddaniem ludziom i swoistym, jakże szlachetnym pracoholizmem.

W atmosferze budzącej się wiosny gruchnęła po Poznaniu wiadomość, w którą nikt nie chciał wierzyć. Doktor Piotr, jadąc samochodem ul. Niestachowską, doznał nagle silnego wylewu, staranował kilka innych pojazdów i ratowany na wszystkie sposoby, po dwóch tygodniach nie odzyskawszy przytomności, rozstał się ze swymi pacjentami, uskrzydlającą pracą, wieloma przyjaciółmi i kochającą rodziną – już na zawsze!

Kupiłem białe kalie i pojechałem pożegnać go na junikowską nekropolię. Spodziewałem się spotkać tam zgnębione – podobnie jak ja – grono przyjaciół, bezradną obecnością manifestujące swój żal i ból.

Zastałem tłumy, jakich nikt dotąd nie oglądał na Junikowie, a odprowadzaliśmy tam nieraz wielu niezapomnianych, wspaniałych, wybitnych i zasłużonych poznaniaków. Idąc w niekończącym się kondukcie, rozmyślałem, że tłumy te przywiodło tu jeszcze coś więcej niż zwykła ludzka wdzięczność, zobowiązanie czy trudny do spłacenia dług moralny.

Oni chcieli być obecni, aby okazać, jak wielka to dla nich strata. W takich momentach szczególnie odczuwa się, że być z prawdziwego zdarzenia lekarzem to piękna droga życia i zaiste wspaniała profesja.

Sławomir Pietras
Dyrektor polskich teatrów operowych

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6-7/2015