29 marca 2024

Torre del Lago i Bayreuth

Spośród setek rozmaitych muzycznych festiwali odbywających się w całej Europie każdego lata, rekomenduję obecnie dwa. Właśnie je odwiedziłem, zbierając argumenty, aby pojechali tam wszyscy, o których dbam i którym dobrze życzę, a takimi są czytelnicy moich felietonów.

Rynek w Bayreuth. Foto: Michael Sander, CC BY-SA 2.5

Mowa tu o Festiwalu Giacomo Pucciniego w toskańskim Torre del Lago i Festiwalu Wagnerowskim w bawarskim Bayreuth. Oba posiadają bogatą przeszłość.

Pierwszy funkcjonuje od 61 lat, a drugi legitymuje się aż 139-letnią historią i sięga czasów Ryszarda Wagnera. Oba poświęcone są wyłącznie twórczości swych patronów i uchodzą za swoisty wzorzec metra, jeśli chodzi o interpretację ich dzieł.

W Torre del Lago spoczywa Giacomo Puccini, zamurowany w ścianie dawnej jadalni swego domu nad jeziorem. A w Bayreuth Ryszard Wagner, zakopany w klombie kwiatowym na tyłach swej willi Wahnfried.

Obaj w pewien sposób wirtualnie czuwają nad prezentowanym podczas festiwali dorobkiem twórczym. Realnie czynią to ich potomkowie, co bywa czasem przedmiotem nieporozumień i sporów, nie zawsze na szczęście przenikających do mediów. Nawet terminy obu festiwali się pokrywają. Są to ostatnie dnie lipca i niemal cały sierpień.

W tym roku w Torre del Lago prezentowana była „Tosca”, „Turandot”, „Madama Butterfly” i „Tryptyk” („Płaszcz”, „Siostra Angelika” i „Gianni Schicchi”). Każdy tytuł wykonano pięciokrotnie na scenie kilkutysięcznego amfiteatru z widokiem na jezioro, gdzie niegdyś kompozytor polował, pływał i rozbijał się najnowszymi ówczesnymi modelami samochodów, których był amatorem i kolekcjonerem.

Festiwal Wagnerowski w Bayreuth umieścił na tegorocznych afiszach nową produkcję „Holendra tułacza”, cały „Ring” („Złoto Renu”, „Walkiria”, „Zygfryd”, „Zmierzch Bogów”) oraz „Tristana i Izoldę”.

O ile zdobycie niezbyt drogich biletów na przedstawienia festiwalowe w Torre del Lago nie jest trudne z powodu rozmiarów amfiteatru, to o wiele droższe miejsca w legendarnym Festspielhausie Na Zielonym Wzgórzu trzeba walczyć z co najmniej rocznym wyprzedzeniem albo próbować kupić tuż przed przedstawieniami, u bodaj najdroższych koników na świecie.

Miejsca obu festiwali skrywają pewne wstydliwe tajemnice z przeszłości. Znany z namiętnych skłonności do kobiet Giacomo Puccini na początku XX stulecia zamieszkiwał w zamienionej dziś na muzeum posiadłości nad jeziorem ze swą żoną Elwirą.

Pewnego razu zazdrosna połowica przyłapała męża na nocnej schadzce w kuchni z zatrudnioną od niedawna kilkunastoletnią służącą Dorą Manfredi. Mimo gwałtownych zaprzeczeń z jej strony, Elwira natychmiast usunęła ją ze służby, zarzucając romans z kompozytorem.

Oboje twierdzili, że była to tylko przypadkowa, niewinna nocna rozmowa. Afera skończyła się samobójstwem zdesperowanej Dory, a sekcja zwłok wykazała, że oskarżona była dziewicą. Puccini do końca życia nie mógł sobie darować tej śmierci.

Cień na sławę i rozgłos Wagnerowskich Festiwali położyła przyjaźń synowej kompozytora z Adolfem Hitlerem, który często odwiedzał Bayreuth. Winfred Wagner była zafascynowana ideologią faszyzmu i członkinią NSDAP. Po wojnie musiała to odpokutować wyrokiem sądu w Monachium, który nakazał jej karnie sprzątać plac przed dworcem kolejowym.

Festiwale poświęcone jednemu wybitnemu twórcy mają głęboki sens. Poszerzają wiedzę o nim, pozwalają bliżej poznawać jego twórczość, a w przypadku takich wielkości jak Puccini czy Wagner, nasycają nas ich sztuką w kontakcie z miejscem, w którym powstawała i wyrosła.

W Polsce od lat próbujemy festiwalowo utrwalać wielkość Chopina (Duszniki), Moniuszki (Kudowa), Szymanowskiego (Zakopane), Paderewskiego (Kąśna), Pendereckiego (Lusławice), Kurpińskiego (Włoszakowice), Nowowiejskiego (jak dotąd nigdzie!). Ale gdzie nam do wspaniałości tych festiwali, które właśnie państwu polecam.

Sławomir Pietras
Dyrektor polskich teatrów operowych

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 8-9/2015