25 kwietnia 2024

Niczym ginekolog

Zapisałem precyzyjnie. Na wszelki wypadek. Gdybym kiedyś sam nie wierzył, że to się naprawdę zdarzyło. 12.10.2015, godz. 22.06. Trwa druga połowa meczu Polska – Irlandia. Słucham transmisji radiowej. W polskiej drużynie zmiana. Komentator mówi: „Jakub Błaszczykowski też założył rękawiczki… Też jakby chciał, niczym ginekolog, mieć ciepłe ręce w tym spotkaniu…”.

Foto: freeimages.com

Nie włączę się w nagonkę na radiowych komentatorów sportowych. Uważam, że mają bardzo trudną pracę. Muszą opowiedzieć o tym, co widzą, a wszystko dzieje się w szalonym tempie. I rozumiem, że pomiędzy „zobaczyłem” a „powiedziałem”, „pomyślałem” może się już nie zmieścić. Nie ma na to czasu. Ale skąd się biorą takie skojarzenia? Dlaczego właśnie w tym momencie wpadły mu do głowy ciepłe ręce ginekologa?

A może to działanie celowe? Wtrącenie tak absurdalnego skojarzenia ma pobudzić słuchacza. Mnie pobudziło. Do końca życia zapamiętam mecz Polska – Irlandia. I to nie ze względu na wynik. A metodę zasłyszaną w radiowej transmisji spróbuję rozpropagować. Wtrącanie z zaskoczenia sformułowania „niczym ginekolog” wywoła w ludziach taki szok, że sytuacja, w której to usłyszeli, zostanie im długo w pamięci.

W szkole: „Suma kwadratów długości przyprostokątnych, niczym ginekolog, jest równa kwadratowi…”. Na ślubnym kobiercu: „Ślubuję ci miłość, niczym ginekolog, wierność i uczciwość, niczym ginekolog, małżeńską…”. W hasłach wyborczych: „Damy radę niczym ginekolog”, „Silna, niczym ginekolog, gospodarka, wyższe płace”, „Naprawmy Polskę niczym ginekolog”, „Potrafisz, Polsko, niczym ginekolog!”.

W wierszu Marii Konopnickiej:

W piwnicznej izbie zmrok wczesny pada,
Wilgotny a ponury;
Niczym ginekolog,
Mętnymi szyby drobne okienko
Na brudne patrzy mury.

À propos wierszy – pewnie dlatego łatwiej mi zrozumieć ciężki los sprawozdawcy sportowego, że sam pisuję w tempie zbliżonym do akcji na boisku. Wpadnie mi coś w ręce (ciepłe niczym…) i od razu czuję potrzebę nadania temu czemuś poetyckiej formy. Czasu na myślenie raczej wtedy nie ma. Trzeba po prostu dać się ponieść.

Kilka dni przed wspominanym meczem wystąpiłem w koncercie, którego gośćmi byli lekarze uczestniczący w kongresie naukowym. Może to tylko zrządzenie losu, a może już przeznaczenie – to byli lekarze… ginekolodzy. Siedząc w garderobie, zacząłem przeglądać program konferencji i zaznaczać sobie co ciekawsze tytuły wykładów.

Nic nie zmyślam: „Najczęstsze błędy w poradnictwie antykoncepcyjnym”, „Antykoncepcja a libido”, „Cholina – nowy czynnik o potencjale epigenetycznym”, „Debata: Co iskrzy na styku ginekolog – położnik – neonatolog?”. Że niby z tego się nie da napisać wiersza? Otóż da się:

Wiersz o kochankach, którzy szli i rzecz niezwykłą ujrzeli:

Przeszli tędy i owędy
Po usianej kwieciem łące,
Robiąc jak najczęstsze błędy
W poradnictwie antykoncepcyjnym.
Szumiał im pszenicy łan,
Widząc, jak po łące idą,
A dzwon głośno dzwonił: „An-
tykoncepcja a libido”.
Nagle patrzą – w zagajniku
Świeci coś, aż oczy bolą.
A to iskrzy coś na styku
Ginekolog – położnik – neonatolog.
Jasiek się do panny pali
I dodajmy jeszcze to:
Jej na chrzcie Cholina dali,
Przez „Ch” i „o”.
Strząśnie Jasiek świeże gruszki,
Jak przystało na playboya,
I zaśpiewa coś z Moniuszki:
„Oj, Cholino, oj, jedyna, dziewczyno moja…”.

I na koniec świeżo wymyślony (może więc jeszcze niedopracowany) żart. Dwaj lekarze, chirurg i ginekolog, rozmawiają o nowej narzeczonej tego pierwszego. Ginekolog pyta: – Czym ty ją tak ująłeś, chirurg? – Niczym, ginekolog.

Artur Andrus
Dziennikarz radiowej „Trójki”, konferansjer i satyryk

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 11/2015