18 kwietnia 2024

Artur Andrus: Jan bez skazy

Ktoś ważny zasugerował, że studia medyczne mogłyby być w naszym kraju płatne. Że państwo fundowałoby studentowi naukę, a potem, wykształcony już lekarz, odpracowywałby tę pomoc przez kilka lat tutaj nad Wisłą (przepraszam, że nie wspominam o Odrze, ale nazwa tej rzeki może się pomylić z nazwą pewnej choroby i ktoś mógłby pomyśleć, że sprawa dotyczy tylko medyków specjalizujących się w leczeniu chorób zakaźnych).

Foto: pixabay.com

Chodzi o to, żeby nasz niezbyt zamożny kraj nie kształcił na swój koszt lekarzy dla Norwegii, Finlandii czy Anglii. Chociaż podobno to tylko zarys pomysłu i odległa jest jego realizacja, zaczęła się burzliwa dyskusja. Podniosły się głosy oburzenia, że przecież lekarze sami, z własnej woli, nie chcą wyjeżdżać, że wystarczy stworzyć im godne warunki stażu, a wtedy zostaną. Nie znam się, w związku z tym chętnie się wypowiem.

Otóż jestem za wprowadzeniem takiego obowiązku odpracowania kosztów studiów. Ale pod jednym warunkiem. Że zasada ta będzie dotyczyła wszystkich kierunków kształcenia w takim samym stopniu. Wszędzie, gdzie państwo dokłada złotówkę do nauczenia kogoś czegoś, odbiera sobie później złoty pięćdziesiąt. I na przykład: absolwenci wydziału archeologii, zanim zaczną odkrywać kolejne piramidy, powinni najpierw przez kilka lat szukać złotego pociągu pod Wałbrzychem. Młodzi ludzie po polskich szkołach aktorskich przez parę lat mają prawo występować tylko w polskich filmach i teatrach.

Że nie ma tylu ról? To trzeba stworzyć. Każdy reżyser i dyrektor teatru miałby obowiązek realizowania takich sztuk, w których występują sceny zbiorowe, a nawet batalistyczne. Żeby przez scenę czy ekran mogli się przewinąć wszyscy absolwenci szkół z kilku ostatnich lat. Przyjdzie jakaś propozycja z Hollywood? Trudno – muszą poczekać. I co z tego, że im potrzebna nagle akurat ta młoda aktorka? Nam też potrzebna. Nie zagra teraz u nich głównej bohaterki, to za kilkanaście lat zagra matkę jakiejś innej. Władzom zalecałbym jednak ostrożność przy wprowadzaniu takich rozwiązań.

Myślę, że w kolejce do wdrożenia czeka wiele innych, mniej ryzykownych pomysłów. Zacząłbym od uruchomienia kolejnego etapu programu „500+”. W szpitalach. Myślę, że gdyby płacić po pięćset złotych miesięcznie za każde drugie dziecko, które skończyło medycynę, problem z wyjazdami lekarzy mielibyśmy z głowy. Za bliźniaki płaciłbym od razu po tysiąc. A takie postawy jak ta z toruńskiego szpitala, w którym staż odbywają trojaczki, trzej młodzi bracia lekarze, nagradzałbym medalem, płaciłbym po dwa tysiące i pisałbym wiersze. Zresztą napisałem. Trzech braci zdobywających lekarskie szlify w tym samym szpitalu, w którym dwadzieścia pięć lat temu się urodzili, pokazała telewizja, pisały o nich gazety.

Ja przeczytałem w toruńskich „Nowościach”. Był tam na przykład fragment, w którym koledzy lekarze opowiadają, jak ich odróżniają: „Stanisław jest najwyższy, Krzysztof ma bliznę na czole, a Jan jest bez skazy”. Napisałem pieśń o pacjencie, który się awanturuje, bo w szpitalu zepsuł się telewizor i nie może obejrzeć meczu. Jest tam taka zwrotka: „Henio chciał telewizor rozwalić/ Rzucał wulgarne wyrazy/ Nagle trojaczki weszły do sali/ W tym jeden całkiem bez skazy”. Gazeta cytuje również reakcje czytelników, a zwłaszcza zauroczonych czytelniczek („Jacy przystojni!”, „Chcemy trafić do nich na oddział!”, „Normalnie chyba się rozchoruję”), podobno zaczęły spływać propozycje odbycia staży w innych placówkach. Mam tylko nadzieję, że przyzwoicie płatnych i gdzieś tutaj, nad Wisłą (że o Odrze nie wspomnę).

Artur Andrus
Dziennikarz radiowej „Trójki”, konferansjer i satyryk