19 kwietnia 2024

Czy chciałbyś znaleźć się na moim miejscu? Przejmująca opowieść lekarki

Piątek, 29.06.2018 r., godz. 15.25 telefon, dzwoni mój brat Wojciech, płacze. Słyszę, że odeszła Asia, jego żona, moja bratowa, lat 58. Walczyła z chorobą nowotworową cztery lata od rozpoznania i operacji, po chemio- i radioterapii, po leczeniu w Płocku, w Warszawie i w Bydgoszczy.

Foto: pixabay.com

Można powiedzieć, skończyły się cierpienia dla niej, ale zaczęła się droga krzyżowa dla rodziny. Moja bratowa zmarła w domu i to okazało się wielkim błędem, że w domu i że o godzinie niepasującej nikomu. Pierwszy telefon wykonał mój brat do POZ, bo tam się leczyła, tam jest historia choroby.

Lekarzem prowadzącym była moja siostrzenica rezydentka oddziału chirurgii, gdzie była wykonana operacja. W dniu zgonu nie pracowała po południu w poradni POZ. Była inna lekarka, która miała wgląd w dokumentację. Brat usłyszał od pani, która odebrała telefon (nie wie, kto to był, lekarz, pielęgniarka, sekretarka medyczna), że lekarz nie przyjedzie stwierdzić zgonu, bo przyjmuje pacjentów, a on niech dzwoni do pogotowia.

Zadzwonił, tam usłyszał, że: „pogotowie to może tylko po 18.00, bo teraz nie ma lekarza i do 18.00 ma obowiązek lekarz POZ”. Mój brat w szoku pyta, co dalej ma robić, gdzie szukać pomocy? Ratownik medyczny, chcąc nam pomóc, sam postanowił zadzwonić do POZ i porozmawiać z lekarką. Jest po godz. 16. Postanowiłam sama dzwonić do POZ. Nikt nie podnosi słuchawki.

Dzwonię do pogotowia i słyszę od ratownika medycznego, że pani doktor, której nazwiska nie zna, powiedziała, że nie przyjedzie, że to nie należy do niej i rzuciła słuchawkę. Ratownik medyczny o tym fakcie miał poinformować swojego koordynatora w Warszawie i powiedział, że jeżeli będzie potrzeba, to mają nagraną rozmowę. Usłyszałam, że mamy czekać do 18.00, wtedy będzie lekarz, a oni jak tylko przyjdzie, będą nam pomagać.

Chcę zaznaczyć, że lekarz pogotowia stwierdza zgon, ale kartę aktu zgonu wypisuje lekarz POZ, czyli dopiero w poniedziałek 02.07.2018 r. moglibyśmy coś załatwiać. Na łóżku leżą zwłoki 58-letniej, ciężko schorowanej kobiety, za oknem temperatura 25 stopni. Rodzina w szoku, płaczące dzieci, a tu toczy się walka o wypisanie karty zgonu. Dzwonię (teraz bardzo żałuję, że to zrobiłam) do mojego – tak mi się wydawało – kolegi, który jest dyrektorem ds. medycznych w ZOZ z prośbą o pomoc, a usłyszałam, że „jestem nienormalna, że lekarz POZ dobrze zrobił, że odmówił, że miał rację…”

Wysłuchałam dość długiego wykładu o braku koronera, o głupich ustawach, o głupim NFZ. Usłyszałam też sporo przykrych słów pod moim adresem, w czasie rozmowy przerywanej słowami: „nie krzycz na mnie”. Żadnej empatii, tylko narastająca agresja. Zakończył stwierdzeniem, że „mogę zrobić co chcę, on to ma…”. Ponownie wykonałam telefon do POZ, dodzwoniłam się po 1,5 godziny. Zgłosiła się sekretarka medyczna. Powiedziała, że nie było żadnego zgłoszenia, ale lekarz i tak nie przyjdzie, bo są pacjenci. Zweryfikowałam to z informacją ratowników, którzy uznali to za kłamstwo, bo przecież mieli nagranie.

Czas mija, zwłoki leżą na łóżku, temperatura powyżej 25 stopni… i nic nie można zrobić. Żal, płacz, smutek rodziny a ja, lekarz, bezradna wobec ludzkiego (lekarskiego) okrucieństwa. Zaczęliśmy szukać telefonicznie mojej siostrzenicy, która pracuje w POZ. Okazało się, że jest ok. 40 km od Płocka, w Brudzeniu, i tam przyjmuje pacjentów. Wiedzieliśmy, że kiedy skończy pracę, to przyjedzie i wypisze akt zgonu w karcie, którą trzeba było przywieść z POZ. Odmówiłam pogotowie.

Godzina 18.30. Jest siostrzenica, wypisuje akt zgonu: choroba nowotworowa zaawansowana META. Trwa to około 10-15 minut. Teraz możemy zająć się zwłokami i powiadomić zakład pogrzebowy. Zwłoki ubrane w trumnie wyjechały z domu o godzinie 21.30. Czy można coś jeszcze więcej zafundować rodzinie w dniu śmierci najbliższej osoby? Pięć godzin czekania to mało czy dużo? Czy po przeczytaniu tego tekstu chciałbyś znaleźć się na moim miejscu kolego lekarzu?

Starałam się przez całe moje życie zawodowe być w kontakcie z osobami potrzebującymi. Dzięki empatii mam jeszcze siłę pracować. Przecież to moja medycyna ukształtowała mnie, a teraz e-recepta, e-zwolnienie, e-skierowanie, e-pacjent, e-lekarz. I co jeszcze można sobie zafundować e-…? Zastanów się kolego lekarzu, czego potrzebujesz i do czego dążysz? Powiedz STOP. Pomyśl chwilę, czy naprawdę chcesz być bez serca, ale z literką e-?

Julia Sztreker-Lewandowska
Lekarz z 35-letnim stażem