24 kwietnia 2024

Standardy opieki okołoporodowej a szpitalne realia

Stan kadr, ilość pieniędzy i poziom edukacji zdrowotnej – te trzy czynniki zdecydują o przyszłości ochrony zdrowia w Polsce.

Foto: Mariusz Tomczak

Mówił o tym wiceprezes NRL Jacek Kozakiewicz w czasie konferencji „W trosce o prawa kobiet” zorganizowanej 14 lutego w siedzibie Rzecznika Praw Pacjenta w Warszawie.

Spotkanie poświęcono m.in. zmianom w standardach opieki okołoporodowej, które obowiązują, na mocy rozporządzenia ministra zdrowia, od 1 stycznia br.

Podpisał go, jeszcze jako szef resortu, Konstanty Radziwiłł. Jest to dokument kompleksowo obejmujący organizację opieki nad kobietą w okresie ciąży, porodu, połogu oraz nad noworodkiem i dotyczy wszystkich podmiotów wykonujących działalność leczniczą, które udzielają świadczeń zdrowotnych w zakresie opieki okołoporodowej.

– Nowy standard zakłada wyższą humanizację procesu porodu, gdzie priorytetem staje się komfort pacjentki – powiedział prof. Krzysztof Czajkowski, konsultant krajowy w dziedzinie położnictwa i ginekologii. W ubiegłym roku do Biura RPP wpłynęło 1040 skarg dotyczących opieki okołoporodowej w szpitalach. – Kwestia opieki nad matką i dzieckiem będzie w tym roku moim priorytetem. Chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa obojgu – zadeklarował Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec.

Jak powiedział dr Jacek Kozakiewicz, nowe standardy z jednej strony dają lekarzom pewien komfort, ale żadne naciski administracyjne nie mogą zwolnić z działania w zgodzie z aktualną wiedzą medyczną. W jego ocenie, jeśli sytuacja się nie zmieni, to w naszym kraju dalej będzie upowszechniać się tzw. medycyna defensywna, co w niektórych obszarach może zahamować rozwój skutecznej opieki.

W części krajów (np. w USA) ginekolodzy położnicy są jednymi z najczęściej oskarżanych specjalistów, co sprawia, że młodzi lekarze niezbyt chętnie kształcą się w tej dziedzinie medycyny w obawie przed ryzykiem późniejszych kosztownych i długoletnich procesów sądowych.

– Pacjenci i lekarze stoją po jednej stronie, między nami nie ma konfliktu. Musimy mówić jednym głosem, zamiast stawać naprzeciwko siebie. Chcemy podmiotowości pacjenta, ale i lekarza – powiedział wiceprezes NRL, dodając, że zamiast tylko wymagać od lekarzy przestrzegania określonego standardu, przede wszystkim trzeba stworzyć im przyjazne otoczenie.

Trudno o to w obliczu takich zjawisk jak starzenie się i emigracja. – Od momentu, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej, z kraju wyjechało ok. 13 tys. lekarzy, a w polskiej ochronie zdrowia 1/4 zatrudnionych lekarzy posiada uprawnienia emerytalne. Gdyby oni chcieli nagle odejść, system rozsypałby się jak domek z kart – dodał wiceprezes Jacek Kozakiewicz.

Z danych zaprezentowanych przez wiceprezesa NRL wynika, że prawie 22 proc. lekarzy specjalistów I i II stopnia w położnictwie i ginekologii ma powyżej 70 lat, a prawie 41 proc. jest między 61. i 70. rokiem życia. W innych dziedzinach jest podobnie. Przykładowo: przynajmniej 51 lat ma ok. 63 proc. lekarzy specjalistów anestezjologii i intensywnej terapii.

Niedocenianym i wciąż nierozwiązanym problemem jest również nadmiar obciążeń biurokratycznych. – Jeżeli w Polsce lekarz zastępuje asystentkę i sekretarkę, z czym nie mamy do czynienia w Europie Zachodniej, to dochodzi do marnotrawienia potencjału bardzo wykształconych ludzi, jak również pieniędzy publicznych, za które zostali wyedukowani. Odbiurokratyzowanie naszej pracy leży nie tylko w interesie personelu medycznego, to narodowa konieczność – podkreślił dr Jacek Kozakiewicz. Dodał, że w tej sprawie samorząd lekarski współpracuje z Rzecznikiem Praw Pacjenta.

Uczestniczący w dyskusji Artur Drobniak, zastępca sekretarza NRL, zwrócił uwagę, że wymagania zapisane w aktach prawnych nie zawsze idą w parze ze szpitalną rzeczywistością. Zdaniem dr. Drobniaka należy dalej rozwijać kompetencje miękkie personelu lekarskiego i położniczego, tak ważne w obliczu stresu doświadczanego przez pacjentki i ich najbliższych w związku z porodem.

Lekarze stają przed niełatwym zadaniem pogodzenia przepisów z aktualną wiedzą medyczną. Te pierwsze są czasem sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. – Jako medycy nie możemy ograniczać praw pacjenta – podkreślił Michał Bulsa, członek Prezydium NRL, dodając, że edukuje pacjentki jak tylko potrafi, aby decydowały się rodzić drogami natury, jednak część z nich przychodzi z podjętą wiele miesięcy wcześniej decyzją o cięciu cesarskim, które – jak każda inna operacja w obrębie jamy brzusznej – może wywołać powikłania.

– Dane wskazują, że 30 proc. kobiet po przebytym cięciu może mieć problem z ponownym zajściem w ciążę – ostrzegł z kolei dr Tomasz Maciejewski, dyrektor Instytutu Matki i Dziecka. W ostatnich latach pojawiło się wiele dowodów wskazujących na szkody, jakie może spowodować ten zabieg z punktu widzenia zdrowia i rozwoju dziecka.

Z opublikowanego w ostatnich dniach raportu Euro-Peristat wynika, że w Polsce w ostatnich dwóch dekadach gwałtownie wzrosła liczba cięć cesarskich – z 19,6 proc. w 2000 r. do 42,2 proc. w 2014 r. Najwięcej zabiegów wykonuje się w woj. łódzkim i świętokrzyskim, najmniej w pomorskim. Dla porównania: w Islandii 16,1 proc. porodów kończy się cięciem cesarskim, prawie tyle samo w Norwegii i Finlandii. Średnia europejska wynosi 27 proc. Za nami w tej niechlubnej statystyce jest ledwie kilka krajów, m.in. Rumunia (45,9 proc.) i Bułgaria (43 proc.).

Mariusz Tomczak