20 kwietnia 2024

Ofiary układu limbicznego (reportaż z Łodzi)

Długie, wąskie korytarze, na dole przyjęcia, na górze „hospitalizacja”. Każde pomieszczenie monitorowane 24 godziny na dobę. Sale zamykane na klucz, a w nich pacjenci. Różni. Ładni, brzydcy, biedni i bogaci. Łączy ich jedno – słabość do alkoholu.

IMG_0619-001 IMG_0627-001

Foto: Marta Jakubiak, Lidia Sulikowska

Miejscowość, w której zlokalizowana jest siedziba przedsiębiorstwa to Łódź w województwie łódzkim. Firma przyjmuje Klientów pod adresem: Kilińskiego 232” – na jednym z portali internetowych katalogującym adresy przedsiębiorstw, produktów i usług tyle można przeczytać o miejscu, które postanowiłyśmy odwiedzić. Co tak naprawdę kryje się pod numerem 232? Jedziemy do Oddziału Diagnostyczno-Obserwacyjnego Zakładu Medycyny Uzależnień, będącego częścią SPZOZ Miejskiego Centrum Terapii i Profilaktyki Zdrowotnej, pełniącego zadania izby wytrzeźwień. Miejsca tajemniczego, ale i wydaje się, że nieco strasznego zarazem.

Bez skierowania nie wejdziesz

Wbrew pozorom, nie tak łatwo się tu dostać. Trzeba mieć zagwarantowany transport policji, straży miejskiej lub karetki pogotowia. W wyjątkowych sytuacjach, zdarzają się takie dwie lub trzy w ciągu roku, gdy ktoś przychodzi sam lub zostaje przywieziony przez rodzinę, zostaje przyjęty, ale tylko wtedy, gdy podpisze zgodę na pobyt w izbie wytrzeźwień. Każdy musi przejść przez starannie opracowaną procedurę przyjęcia. Pracownicy służb dowożących osobę nietrzeźwą spisują protokół zatrzymania – to coś w rodzaju skierowania. Musi być kwit.

Wartościowe rzeczy pacjent przekazuje jako depozyt do sejfu. Są tu 43 miejsca, w tym 10 dla kobiet i 3 przymusu bezpośredniego. Ruch zaczyna się zazwyczaj po godz. 15 i z każdą godziną pacjentów przybywa. Na 12-godzinnym dyżurze jest jeden lekarz, dwóch sanitariuszy, dwie pielęgniarki albo dwóch ratowników medycznych i salowa. Czy pracujący tu lekarze są zadowoleni ze swojej pracy i lubią ją? – Mnie jako neurologa najbardziej fascynuje tu możliwość obserwowania, diagnozowania i leczenia powikłań, a jest ich naprawdę wiele – mówi doktor Halina Zbłowska, kierownik Oddziału Leczenia Alkoholowych Zespołów Abstynencyjnych, który znajduje się na pierwszym piętrze, tuż nad Oddziałem Diagnostyczno-Obserwacyjnym.

Czy jednak nie jest to praca zbyt stresująca i trudna dla kobiet? – Dla mnie nie. Wcześniej pracowałam jako neurochirurg… – uśmiecha się doktor Zbłowska. Po prawej stronie od wejścia głównego znajduje się rejestracja, a w głębi korytarza po lewej pokój, gdzie upojeni alkoholem przechodzą wstępną selekcję, w tym badanie alkomatem. Na biurku w gabinecie lekarskim stoi pokaźnych rozmiarów niebieska skrzynka do sprawdzania ilości promili w wydychanym powietrzu. Ma odpowiedni certyfikat, bo uzyskane na izbie wyniki czasem wykorzystuje się jako dowód w sądzie. Procedura przyjęcia trwa. Jeszcze tylko lekarz zbada pacjenta i można już odprowadzić go do sali, w której będzie odzyskiwał trzeźwość umysłu. Dla tych, którzy nie dają rady przejść o własnych siłach – a tacy nie są tu rzadkością – pomysłowi pracownicy zbudowali specjalny wózek.

IMG_0583-001 IMG_0588-001

IMG_0609-001 IMG_0610-001

– To taki nasz autorski projekt. Jego konstrukcja zapobiega wyślizgnięciu się osoby przewożonej – pokazuje z dumą jeden z pracowników. Nie podaje się tu leków, ewentualnie płyny, aby szybciej pozbyć się przykrych skutków zatrucia organizmu aldehydem octowym. Sale dla kobiet i mężczyzn to oddzielne pomieszczenia. Wchodzimy do jednej z nich. Pierwsze, co nas uderza, to specyficzny zapach. Mieszanka alkoholu, potu i nazywając rzeczy po imieniu – uryny zmieszanej z wonią niemytego ciała ludzkiego. Sala jest posprzątana, są czyste podłogi, ściany. Ludzie przychodzą tu i odchodzą, ale zapach zostaje mimo starań pracowników, by go wytępić. W użyciu są nawet lampy bakteriobójcze. W salach zamiast łóżek grube, zielone materace, pokryte specjalnym tworzywem, które ułatwia zachowanie czystości. Jest część toaletowa, a dokładnie w rogu znajduje się zamiast tradycyjnego wc zatopiona w podłodze ceramika z dziurą.

– To dla bezpieczeństwa. Osoby w stanie intoksykacji różnie się zachowują i robimy wszystko, aby szkód było jak najmniej i by byli bezpieczni. Sale na bieżąco są dezynfekowane – wyjaśnia doktor Adam Piotrowski, lekarz, kierownik Oddziału Diagnostyczno-Obserwacyjnego. Często zdarzają się awanturnicy? – Czasem tak – odpowiada. Jak się zachowują? – Są agresywni, rzucają wszystkim, co im podejdzie pod rękę, stanowią zagrożenie dla samych siebie i otoczenia. Dla tych najbardziej agresywnych mamy specjalne jednoosobowe sale i łóżka umożliwiające zapięcie ich w pasy – wyjaśnia.

Czy potrzeba żelaznych nerwów w towarzystwie takiego buntownika? – Wystarczy zachować spokój, bo agresja wyzwala agresję. Przecież oni nie są świadomi tego, co robią, nie raz się zdarzało, że na drugi dzień przepraszali albo nawet czekoladę przynieśli – opowiada doktor Zbłowska. – Poza tym szarpanie się w zapiętych pasach szybko odbiera energię i pomaga wytrzeźwieć. Człowiek jest jak po intensywnym fitnessie i nawet najbardziej agresywni łagodnieją – dodaje doktor Piotrowski, który właśnie dziś będzie pełnił dyżur w oddziale.

Unijka i powroty

Obecnie w oddziale trzeźwieje kilka osób, w nocy będzie ich nawet 40 – tak zazwyczaj bywa. Kim są ludzie, którzy tu trafiają? – 60 proc. to stali bywalcy, ludzie z tzw. marginesu społecznego. Spożywają najczęściej royal (skażony spirytus – przy. red.), rzadko wódkę kupioną w sklepie. Piją, trafiają do nas, tutaj trzeźwieją, wychodzą, znowu piją i znowu wracają… Takie błędne koło – opowiada doktor Piotrowski. To osoby, którym w życiu nie wyszło. Ludzie mieszkający w środowisku alkoholowym, czasem od pokoleń. Im trudno się wyrwać z nałogu. Trafiając do nas, są zazwyczaj grzeczni, nie protestują, że ktoś chce ich tu zatrzymać. Mają ciepły kąt, dostają czyste ubrania. Czasem są przywożeni w niekompletnym odzieniu, bez spodni czy nawet butów, więc trzeba ich ubrać.

– Pozostałe 40 proc. pacjentów to reprezentanci w zasadzie całego przekroju społecznego. Od biednych po bogatych. Profesorowie, księża, prawnicy, lekarze, nauczyciele, pielęgniarki. Są wśród nich osoby uzależnione, ale też takie, które przesadziły jednorazowo i po spożyciu alkoholu, np. zbyt głośno zachowywały się w mieście i straż miejska przywiozła je tu po interwencji albo np. usnęły w tramwaju, bo wypiły o jedną „unijkę” za dużo, jak po wejściu Polski do Unii Europejskiej nazywa się w Łodzi 200-mililitrową wódkę, która zastąpiła „ćwiartkę”. Oni trafiają do nas głównie w weekendy, pozostali przez 7 dni w tygodniu. Bywają też osoby po narkotykach, lekach czy dopalaczach. I muszę powiedzieć, że te stare narkotyki w porównaniu z dopalaczami to naprawdę nic. To, co się dzieje z ludźmi po zażyciu tych świństw, jest przerażające – mówi doktor Piotrowski.

IMG_0564-001 IMG_0576-001

IMG_0613-001 IMG_0634-001

Rocznie do Oddziału Diagnostyczno-Obserwacyjnego jest przyjmowanych 15 tys. osób. Niepokojące jest to, że granica wieku w ostatnim czasie maleje – trafiają tu coraz młodsze osoby. Pacjent ma trzeźwieć, a lekarz kontrolować, czy w tym czasie nic złego się z nim nie dzieje. Wszystkie sale objęte są monitoringiem przemysłowym i stale obserwowane przez pracownika na dyżurze. – Kiedy zaczyna dziać się coś niepokojącego, natychmiast reagujemy. Niestety, mamy tutaj ograniczone pole działania, więc czasem chorego odsyłamy do szpitala. Są to jednak sporadyczne przypadki. Zazwyczaj jest spokojnie, więc cierpliwie czekamy, aż pacjent dojdzie do siebie, odzyska pamięć, świadomość i będzie mógł opuścić oddział – tłumaczy doktor Piotrowski.

Czy musi ponownie dmuchać w alkomat? – O wyjściu decyduje stan kliniczny pacjenta, a nie to, ile ma promili. U alkoholików przecież czasem w ogóle nie dochodzi do całkowitego wyzerowania. Mając dwa promile alkoholu we krwi, ludzie ci potrafią zachowywać się normalnie i trudno po nich poznać, że są pod wpływem. To kwestia tolerancji na alkohol, będącej efektem długotrwałego picia. Dla niektórych nagłe zejście poniżej pewnego poziomu byłoby wręcz niebezpieczne – dodaje.

Ile trzeba zapłacić za pobyt w oddziale? Ceny w Polsce są bardzo różne. – U nas chorzy nie płacą nic – mówi doktor Antoni Pisarski, zastępca dyrektora Miejskiego Centrum Terapii i Profilaktyki Zdrowotnej im. Bł. Rafała Chylińskiego, psychiatra. Za darmo? Jak to? – Rachunki płaci miasto. Zdecydowano się na taki krok, bo i tak od większości osób nie sposób było wyegzekwować opłaty, a procedura związana ze ściągalnością kosztowała więcej niż pobyt tutaj. A nawet jeśli już udało się odzyskać pieniądze, to od rodziny, która i tak jest poszkodowana, dzieląc życie z osobą uzależnioną od alkoholu – wyjaśnia.

To moja herbata

Miejsce, w którym się znajdujemy, to nie tylko izba wytrzeźwień. – Mamy tutaj Poradnię Leczenia Uzależnień i Oddział Leczenia Alkoholowych Zespołów Abstynencyjnych, popularnie nazywany detoksem. Są też jednostki działające przy Niciarnianej: Zakład Psychoterapii Uzależnień oraz Zakład Rehabilitacji i Readaptacji, w ramach którego działa hostel dla osób, które chcą wyjść z nałogu, ale nie mają gdzie się podziać. Staramy się leczyć kompleksowo. Nie ograniczamy się jedynie do przetrzymania osoby w stanie wskazującym do wytrzeźwienia, ale chcemy tych ludzi zmotywować do podjęcia leczenia – informuje Agnieszka Matusiak, kierownik tutejszej Poradni Leczenia Uzależnień.

Czy wykorzystują tę szansę? – Niektórzy tak, wielu jednak wracając do dawnego środowiska, znowu zaczyna pić. Mamy swoje małe sukcesy, jest ich jednak zbyt mało, brakuje systemowych rozwiązań, by nasze działania były naprawdę skuteczne. 70 proc. osób nie jest w stanie utrzymać abstynencji po terapii – dodaje. – Kiedyś mówię do pacjenta: Ma Pan syna, rodzinę… Po co ten alkohol? To mój chleb i herbata. Trudno się odzwyczaić – odpowiedział i zrezygnował z terapii… – wspomina Agnieszka Matusiak. Są też tacy, którzy zmagają się, mimo ciężkiego uzależnienia. – Przychodzi wielu pacjentów, którzy kilkakrotnie byli na detoksie. Długotrwała i pełna abstynencja jest dla nich trudna do utrzymania. Nie obrażam się na nich, nie złoszczę, bo wiem, że uzależnienie to przewlekła, charakteryzująca się nawrotami choroba – mówi doktor Zbłowska.

IMG_0640-001 IMG_0642-001

IMG_0644-001 IMG_0649-001

– Ta choroba nie atakuje ludzi na poziomie świadomości, w tym sensie, że nikt, kto sięga po alkohol, nie zakłada, że się uzależni, pomimo potocznie znanej wiedzy na ten temat, ale rozwija się m.in. w obszarze układu limbicznego, gdzie znajdują się struktury mózgu odpowiedzialne za emocje i popędy. Biologia nie wybiera, dlatego alkoholizm może dotknąć zarówno inteligentnego, wykształconego człowieka, jak i niewykwalifikowanego robotnika. Pewne predyspozycje się dziedziczy. W społeczeństwie nie ma jednak wiedzy na temat natury uzależnienia, a tym samym zrozumienia dla ludzi zmagających się z chorobą alkoholową, a to przecież przewlekła choroba nie tylko mózgu, ale całego człowieka i powszechne przekonanie, że mogliby przestać pić, gdyby tylko chcieli, jest fałszywe i krzywdzące dla chorych. To nieprawda. Oni wiedzą, że sobie szkodzą, a pomimo to piją nadal – jak chory na nadciśnienie, który pali, ma nadwagę i nie jest aktywny fizycznie, nie zmienia stylu życia, choć wie, że powinien to zrobić. Takich chorych się nie potępia, nie gardzi się nimi, dlaczego więc w przypadku alkoholika jest inaczej? – dodaje doktor Pisarski.

Pobudka w Nowym Jorku

Na Oddziale Leczenia Alkoholowych Zespołów Abstynencyjnych – jak co dzień – spory ruch. Sale wypełnione po brzegi, ale pacjenci spokojni. – Zdarza się, że nasi podopieczni widzą różne rzeczy. Słonie, pająki, myszy. Najbardziej w pamięci zapadł mi człowiek, który przez sześć dni leżał na łóżku w stanie majaczenia i wędrował przez Stany Zjednoczone. Za każdym razem opowiadał o innym miejscu i przebiegu swojej wycieczki. Zaczął od kanału Panamskiego. Ostrzegał też, że trzeba uciekać, bo kowboje jadą. Ocknął się w Nowym Jorku. Inny chory z uporem „chodził” po kompoty do piwnicy… Takie stany określane mianem majaczenia drżennego występują u kilku procent osób uzależnionych. Gdy jest po wszystkim, trzeźwiejący zazwyczaj nie pamiętają tego, o czym mówili – opowiada doktor Grażyna Adamska, która ma dziś dyżur na oddziale.

Skromnie tu, ale atmosfera jest wyjątkowo, jak na takie miejsce, życzliwa. Jak leczyć alkoholika? – Poprzez psychoterapię, farmakologicznie, poprzez podawanie leków, które blokują receptory odpowiedzialne za odczuwanie przyjemności z picia i zmniejszają tzw. głód alkoholu, oraz budowanie środowiska wsparcia społecznego. „Naturalny przebieg uzależnienia” wyznacza zasadnicze kierunki podejmowanych działań, które jeśli mają być skuteczne, powinny mieć charakter zintegrowany, w ramach określonej struktury organizacyjnej, programów oddziaływań medycznych, psychologicznych i readaptacyjnych – wyjaśnia doktor Pisarski.

Czy można polubić pracę z osobami uzależnionymi od alkoholu? – Przecież nie pracujemy tu za karę – odpowiada doktor Piotrowski. – Nie mamy problemu z wypaleniem zawodowym. Jeśli są odejścia, to już raczej z powodu zarobków – zauważa. – Trzeba chcieć tolerować człowieka w stanie upojenia alkoholowego, który bywa niemiły, wulgarny, śmierdzi, a czasem jest niebezpieczny. Stan upojenia to przede wszystkim problem natury medycznej. I jest jeszcze jeden pozytywny aspekt tej pracy: kiedy tak się człowiek napatrzy, co może stać się z człowiekiem, który pije alkohol, zastanowi się trzy razy, zanim sięgnie po alkohol – podsumowuje.

Marta Jakubiak
Lidia Sulikowska

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 3/2016


Więcej galerii zdjęć można zobaczyć tutaj.