3 grudnia 2024

Andaluzyjski cud

Letni dzień w słonecznej Hiszpanii. Prowincja Alicante. Miasteczko San Miguel de Salinas. Pokój hotelowy Grand Paradiso z podwójnym łóżkiem i fontanną na środku.

Alicante. Foto: pixabay.com

Scena główna toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy. Ilekroć otwierają się drzwi, publiczność krzyczy „ole!”. Jedność czasu, miejsca i akcji bez zbędnej kurtyny. Transparentna farsa dla dorosłych.

W marcu i kwietniu odbyły się we wszystkich izbach okręgowe zjazdy sprawozdawcze. Dla jednych nudne, staroświeckie, niepotrzebne i kosztowne. Dla innych niezbędne, pozwalające na śródkadencyjne odliczenie aktywnych i mobilizujące do pracy.

Spotkania delegatów z założenia mają za zadanie podsumować roczny etap działalności z finansową projekcją następnego okrążenia. W niektórych miastach odbyły się programowe dyskusje o ważnych problemach i błahych postulatach.

W innych trenowano sprint: podpisać listę, podnieść kilka razy rękę, wypić dwa łyki kawy, uśmiechnąć się nonszalancko i wyjść po angielsku. Wszędzie, choć na różne sposoby, wyrażano wotum zaufania dla samorządu i jego przedstawicieli. Wszystko w granicach prawa, wysokich progów wyborów odwołujących, politycznej poprawności, nieograniczonego dostępu do debaty oraz koleżeńskiej wymiany zdań bez uprzedzeń i bezczelnej agitacji. Transparentnie.

Tegoroczny zjazd sprawozdawczy w Toruniu ponadstandardowo stał się również przyczynkiem do ustawowej realizacji zadań integracyjnych. Delegatów i gości zaproszono do teatru nie tylko po to, aby głosować nad uchwałami i słuchać obietnic dyrektora OW NFZ, ale także krzyczeć „ole!” zgodnie z wcześniej omówionym zamysłem reżysera Grzegorza Wiśniewskiego. „Cud” Larsa Albauma i Dietmara Jacobsa był ukoronowaniem obrad. Kameralny spektakl rozpisano na sześć osób, ale zrealizowano z oszczędnym rozmachem, czego świadectwem było zatrudnienie tylko pięciu aktorów.

Wakat epizodycznej roli mechanika samochodowego powierzono prezesowi izby kujawsko-pomorskiej, przypadkowo siedzącemu w pierwszym rzędzie, ubierając go ku powszechnej radości widzów w kraciastą koszulę. Ambitne zadanie powtarzania jednozdaniowej kwestii na każde żądanie ze sceny wypadło doskonale, a niezbyt wyszukaną ripostę Antonia: „No, no, amigo, nie ma paska klinowego…” puentowała zawsze salwa śmiechu.

Oto legendarna magia rajskiego hotelu Grand staje się przyczynkiem do opowiadania o zepsutym samochodzie, budowaniu relacji i dwóch parach: nieszczęśliwym małżeństwie z dwudziestopięcioletnim stażem i narzeczonych których miłość zostaje wystawiona na próbę.

Nie cytując bon motów ani tym bardziej zawikłanej fabuły, zdradzę tylko, że kluczowymi momentami sztuki jest podwójne uderzenie pioruna i zamiana ról głównych bohaterów. Qui pro quo, czyli jak w innym ciele dochodzi się do prawdy mimo programowego kłamstwa. Bez kurtyny i przy świetnie wyreżyserowanym okrzyku „ole!”.

Matylda Podfilipska, Joanna Rozkosz, Igor Tajchman i Arkadiusz Walesiak długo kłaniali się widowni. Intryga skończyła się dobrze, a farsa urosła do dydaktycznego moralitetu. Tytułowy cud się wydarzył. Deus ex machina. Transparentnie. I tylko losy paska klinowego pozostały zagadką, o której rozwiązanie poproszę w przyszłości prezesa izby w Toruniu. Wszak bez pasa transmisyjnego daleko nie zajedziemy.

Na początku mojej teatralnej fascynacji pasjami oglądałem farsy. Jak niemal wszyscy. Z biegiem lat zaczęły mi się jednak zlewać w jeden galimatias zdrad, przykrywanych kolejnymi kłamstwami, przebierankami i udawaniem, że jest się kimś innym. Śmiech zamieniłem w irytację i refren: „a to wszystko nie tak, nie tak, nie to…”, jak w piosence Agnieszki Osieckiej, gdzie „słowa jak sztuczny miód…”.

Legendarna magia zawodów lekarskich czeka na cud zmiany. Transparentnie i bez fars, amigo!

Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista