12 września 2024

Balladyna

Od ponad dziesięciu lat organizuję wycieczki teatralne. Najczęściej jednospektaklowe. Pojechać. Obejrzeć. Ocenić. Wrócić. Stresującym wyzwaniem eskapady jest zawsze wybór przedstawienia, a dopiero później logistyka: zebranie grupy, finansowanie, zamówienie biletów i wynajem autokaru. Satysfakcja współwidzów nigdy nie jest gwarantowana, ale zbiorowa recenzja ma niepowtarzalny wymiar.

Fot. pixabay.com

Raz w roku porywam się na wyjazd trzydniowy. Kilka sztuk w wielu miejscach. Ciąg wrażeń różnorodnych, w tym zwiedzanie okolicy, spotkania z aktorami, reżyserami i dyrektorami teatrów. Autografy, zdjęcia i rozmowy. Dzielenie się refleksjami: złością lub zachwytem.

Przeklinanie scenicznych przekleństw. Zaklinanie pogodowych prognoz. Snucie planów na kolejne wycieczki. Teatralna mapa, której nie sposób ogarnąć indywidualnie, a cóż dopiero zespołowo. Warto jednak marzyć, zanim grom z jasnego nieba uderzy w romantyczną wiarę w nieśmiertelność i nadzieję, że wszystko się może zdarzyć. Gardzienice to miejsce praktyk teatralnych, które od razu zachwyciło ogół.

Pierwszy dzień wyprawy na Lubelszczyznę okazał się strzałem w dziesiątkę. Maraton z Eurypidesem i mędrcami antyku: muzyczny, rytmiczny, żywiołowy i cudnie pierwotny, przeniósł publiczność na grecką orchestrę, jednoznacznie udowadniając, że wszystko już było. Nieszczęśliwa miłość. Walka o władzę. Zdrada. Piękne idee i brzydkie uczynki. Przemoc w imię wyższych racji. Emocje, które decydują o następujących po sobie faktach. Fakty pobudzające wyobraźnię i odwet.

Zaproszenie do obejrzenia lektury szkolnej jest zawsze ryzykowne. Bałem się nowej realizacji „Balladyny” w lubelskim Teatrze im. Juliusza Osterwy. Bałem się aż do pierwszej sceny, a później już tylko pochłaniałem słowa Słowackiego, serwowane na początku w konwencji komedii dell’arte, by w finale celnie trafić piorunem w grzeszne sumienie zbieraczy malin. Bez błyskawic fotograficznych fleszy, które wynoszą w górę celebrytów współczesności, karmiących gmin okrucieństwem słów, cynizmem gestów, fałszywym świadectwem plotek, koniunkturalnością umów i grą na cudzym boisku.

A wszystko dzięki zachwycającej przemianie Kamili Janik w doskonale rozpisanej przez Jana Hussakowskiego partyturze i Goplanie, jakiej świat nie widział – na inwalidzkim wózku, nieśmiertelnej w bólu i pragnieniu czułości, z cewnikami, kroplówkami, drenami, z ironicznej bajki o medycynie – i kreacji Jolanty Rychłowskiej, której nie można zapomnieć.

Dramat lubelskiej Balladyny toczy się w szmirowatej scenografii z ekranami smartfonów i pazłotkiem tronu. Na ekranach przewijane są didaskalia i podpowiedzi rodem ze szkolnych bryków z wytłuszczonymi cytatami do zapamiętania przed maturą. Konwencja symbolicznych rekwizytów i przebrań oraz brawura scen groteskowych rozbrajają nawet najbardziej elokwentnych znawców kanonu.

Dominuje klarowny wykład, co Słowacki mówi nam zza grobu, a co za tym idzie, dlaczego wielkim poetą był. Mamy zatem: nieszczęśliwą miłość, walkę o władzę, zdradę, piękne idee i brzydkie uczynki. Przemoc w imię wyższych racji. Emocje, które decydują o następujących po sobie faktach. Fakty pobudzające wyobraźnię i odwet napędzany strachem przed demaskacją siostrzanej zbrodni.

Alina wszak sobie nie poradziła i do leśnej izby nie wróci. Kirkor sam nie wie, czego chce, rozdarty między dziewczynami, wojnami i dylematami. I tylko matka trwa przy swoim dziecku – nawet wtedy, gdy jest niewdzięcznie podłe. Wracając z Lublina, wpadliśmy do Teatru Narodowego w Warszawie. „Baron Münchhausen dla dorosłych” Macieja Wojtyszki był popisem mistrzowskim: Jana Englerta, Ewy Wiśniewskiej i Ireneusza Czopa, z którym po spektaklu się spotkaliśmy. I znów przekonałem się, że nawet słabszy tekst, jeśli zagrają go wybitni aktorzy, porywa publiczność do stojącej owacji. A przecież to był tylko pretekst do wygłoszenia jednej frazy, o tym że „jestem aktorem i nie umiem nic innego”. Czy potrafimy aż tak odważnie powiedzieć o sobie i swoich rolach w życiu?

Wspólne wyjazdy dają szansę na rozmowę o Balladynach i emocjach, ale nie trzeba do tego dalekiego teatru. Wystarczy wymiana zdań w przerwie konferencji naukowej lub zebrania towarzystwa, odprawa przed obchodem, riposta online, pogawędka w hotelowym barze i… przerywnik lekarskich anegdot o nieszczęśliwej miłości, walce o władzę, zdradzie, pięknych ideach bez pokrycia, brzydkich uczynkach z zawiści i tronie z pozłotka.

Jarosław Wanecki

Juliusz Słowacki, „Balladyna”, reż. Jan Hussakowski, Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie, premiera 11 maja 2024 r.