Bareja wiecznie żywy
Fenomen kultowych komedii PRL-u polega na tym, że śmieszyły one (i śmieszą nadal), choć pokazana w nich rzeczywistość nie różniła się od tej prawdziwej – pisze dr Sławomir Badurek.
Foto: pixabay.com
Pełnej paradoksów i nieznanych w cywilizowanych krajach problemów. I wcale nieśmiesznej dla tych, którzy na co dzień musieli się z nią zmagać, stojąc w ogonku po papier toaletowy albo kombinując, jak załatwić wczasy w Bułgarii.
W filmie Stanisława Barei „Brunet wieczorową porą”, grający przyjaciela głównego bohatera Wiesław Gołas wchodzi na zaplecze sklepu mięsnego i pyta kierownika, czy ten nie ma linki od sprzęgła do „Syrenki”. Kierownik wcale nie jest zdziwiony pytaniem. Podchodzi do dużej zamrażarki, z której po chwili wyciąga poszukiwaną część.
W rewanżu Gołas przekazuje instrukcję, jak załatwić trudnodostępny podwójny wózek dziecięcy dla jednego z pracowników, któremu właśnie urodziły się dwojaczki. Trzeba tylko pojechać do kwiaciarni na Wolską i przekazać, kto przysyła. Proste, ale tylko dla wtajemniczonych. Scena ta przypomniała mi się, kiedy w mediach wałkowano tzw. aferę szczepionkową.
Tam też ktoś komuś coś załatwił. Tam też zadziałał towarzyski układ, opierający się na zasadach barterowej wymiany uprzejmości. Bareja odżył po latach. Towar, który trzeba było załatwić, był wprawdzie inny, no i przaśna rzeczywistość PRL-u została zastąpiona przez celebrycko-uczelniane salony, ale poza tym mieliśmy już same podobieństwa. Obsada aktorska była godna naszego mistrza komedii, podobnie jak najlepsze gagi.
Choćby ten z uporczywym wciskaniem, że to zaplanowana kampania promocyjna, choć widownia w lot pojęła, że to ściema. Albo ten z upieraniem się, że główni bohaterowie dowiedzieli się o dodatkowych szczepieniach ze stron uczelni. Już widzę te ogłupiałe miny zdziwionych, dlaczego sami jeszcze, wzorem aktorów i biznesmenów, nie zmienili strony startowej w komputerze na WUM. Boki zrywać!
O dramacie oczywiście nie ma mowy. W końcu, jeśli ktoś w czasie pandemii zaszczepił się, to dobrze. A że przed czasem? No cóż, ktoś inny, jak u Barei zupełnie anonimowy i w ogóle w filmie niepokazany, będzie musiał trochę dłużej odstać w kolejce. W końcu jednak doczeka się współczesnego odpowiednika upragnionej linki do „Syrenki” tudzież wózka dla bliźniąt.
Dobra, może nawet bardzo dobra, strona jest taka, że pęd sławnych, podziwianych i bogatych do szczepionki zaowocował zwiększeniem odsetka tych, którzy dokładnie w ten sam sposób co ich idole chcą uchronić się przed koronawirusem. Nadanie sprawie wymiaru wielkiej afery jeszcze ten efekt spotęgowało.
Przy okazji, choć sam uważam celebrytów za osoby życiowo pogubione, na ogół nie mające nic ciekawego do powiedzenia, jasno widać, jak mocne jest ich społeczne oddziaływanie. Dla nas, lekarzy, wydarzenia na WUM są zdecydowanie niekorzystne wizerunkowo. Po raz kolejny okazało się, że tylne drzwi w ochronie zdrowia mają się bardzo dobrze i nadal służą wybrańcom. To oczywiście nie jest problem tej konkretnej warszawskiej uczelni.
Niemal równolegle z upublicznieniem informacji o szczepieniach znanych osób w stolicy okazało się, że z podobnych przywilejów skorzystało wielu lokalnych VIP-ów. Wspominano o tym co najwyżej zdawkowo, bo były to osoby dla przeciętnego Kowalskiego zupełnie anonimowe. Tymczasem omijanie kolejek w publicznej opiece zdrowotnej, zwłaszcza przez polityków i samorządowców, to w całej Polsce powszechna praktyka.
Rozpoznawalność, znajomości i układy biorą górę nad wskazaniami medycznymi. Dotyczy to szczególnie porad specjalistów oraz diagnostyki obrazowej i endoskopowej. Wszyscy o tym wiedzą, ale jakoś nikt nie reaguje. A potem dziwimy się, dlaczego żaden rząd nie chce reformy systemu i słyszymy, że „służba zdrowia w Polsce uchodzi za jedną z najlepszych w Europie”, choć rzeczywistość pełna jest bareizmów.
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny