25 czerwca 2025

Choroba alkoholowa: bilans zysków i strat jest oczywisty

Alkohol pozwalał się mi odprężyć i zlikwidować napięcie. Bez niego czułem się jak dynamit, który zaraz wybuchnie. To było nie do zniesienia – mówi Marek Sekielski, dziennikarz, producent telewizyjny i filmowy, autor wideoblogów i książek o uzależnieniach, w rozmowie z Lidią Sulikowską.

Fot. Szymon Szcześniak

Kilka lat temu w książce napisanej wspólnie z Arturem Nowakiem „Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba” wyznał pan, że jest trzeźwiejącym alkoholikiem, i szczerze opowiedział o swoim uzależnieniu. Potem ruszył podcast „Sekielski o nałogach”. To potrzeba domknięcia pewnego etapu w życiu?

Nie, ja po prostu chciałem nagłośnić problem alkoholizmu, dotrzeć do ludzi uzależnionych, takich jak ja. Nie byłbym w stanie tego zrobić, gdybym ukrywał przed odbiorcami, że ta choroba dotyczy również mnie. Świadomie nie robiłem czegoś, w co wchodzę jako dziennikarz, wolałem formułę dialogu alkoholika z alkoholikiem.

Rozmówcami w tym podcaście, a także w książce „Polska na odwyku” są przeróżne osoby, m.in. lekarz, aktor, dziennikarz, sportowiec. Czego pan się od nich nauczył?

Trochę podniosłem własną samoocenę, ale też dowiedziałem się czegoś o sobie. Na przykład pewien chłopak opowiadał mi, że na co dzień mało rozmawia ze swoją partnerką. Ona to odbiera tak, jakby był nieobecny, oddalał się od niej albo że coś przed nią ukrywa. On wyjaśniał, że absolutnie nie ma w tym żadnej tajemnicy. Po prostu wyuczył się takiego zachowania w domu, w którym dorastał. Domu alkoholowym, gdzie się nie rozmawia o problemach, tylko wszystko zamiata pod dywan.

Ja też jestem dorosłym dzieckiem alkoholika. Podczas tej rozmowy uświadomiłem sobie, że również mam tę nieobecność w sobie. Brakuje mi naturalnej chęci dzielenia się swoimi przemyśleniami. Zaraz mam myśl kontrującą, czy to w ogóle istotne. Wiem, że to trudne dla bliskich mi osób. Mam 47 lat, dwie terapie za sobą, a mimo to czuję, że w tym obszarze stawiam pierwsze kroki.

Jak długo utrzymuje pan abstynencję?

Jakieś osiem lat. Nie pamiętam dokładnie. Pierwszą terapię rozpocząłem kilkanaście lat temu, wtedy byłem trzeźwy przez trzy lata. Potem znowu się pogubiłem, wróciłem do alkoholu na trzy lata, a przez kolejny rok popadłem w uzależnienie od gry na konsoli. Na szczęście poszedłem na drugą terapię i od tamtej pory jestem czysty. Dopiero po tym leczeniu wszystko mi się w głowie poukładało.

Trudno było się podnieść po upadku?

Było gorzej, niż zacząć pierwszą terapię. Czułem wstyd, bo zawaliłem. Kilka razy odwoływałem spotkanie z terapeutą, zanim w końcu do niego dotarłem. Trwało to niemal rok. Trudno jest schylić kark i przyznać się do porażki. Bałem się tej konfrontacji. Na szczęście okazało się, że to niepotrzebny lęk.

Jak się to wszystko zaczęło?

Moja pierwsza uzależnieniowa relacja dotyczyła marihuany. To były czasy, kiedy jeszcze mieszkałem w Bydgoszczy, byłem wówczas nastolatkiem na granicy pełnoletności. Przez dwa lata dzień w dzień paliłem marihuanę. Wstawałem i cały czas myślałem, jak załatwić towar.

Po co pan to robił?

Bo fajnie się po niej czułem, pozwalała mi śmiać się z kolegami, bardziej przeżywać film, który oglądałem. Jak grałem w grę komputerową, to też miałem wielki fun. Niemal czułem, że jestem na stadionie piłkarskim.

Długo to trwało?

Dwa lata. Po ukończeniu szkoły wyjechałem do Warszawy. Do świata, w którym nie znałem nikogo oprócz mojego brata. Nie miałem dostępu do marihuany, ale nie był to dla mnie jakiś wielki problem. Nawet nie wiem, kiedy pojawił się alkohol. Wynajmowałem małe mieszkanie, po pracy kupowałem sobie winko i tak jakoś poszło. Później zamieszkałem z czterema kolegami. W takich okolicznościach zawsze znalazł się pretekst do świętowania. Potem była praca w gastronomii, wśród ludzi, którzy mogą wszystko zorganizować. To był moment mojego uzależnieniowego rozkwitu. Narkotyki też się pojawiały, ale alkohol grał pierwsze skrzypce.

Po co był ten alkohol?

Przede wszystkim pozwalał mi przełamywać wstyd, poczucie bycia gorszym w kontakcie z innymi ludźmi. Od zawsze pamiętam siebie jako nieśmiałego chłopca, wątpiącego we własne siły, podważającego siebie. Takiego, który patrzy w lustro i myśli, że wszystko jest z nim nie tak. Po alkoholu mogłem z każdym porozmawiać, przybić piątkę, uśmiechnąć się. Nigdy nie miałem w sobie agresji, byłem zupełnie nieszkodliwym misiem do przytulenia. Alkohol pozwalał też się odprężyć i zlikwidować napięcie. Nie umiałem rozmawiać o swoich emocjach, wszystko zamykałem w sobie, a używka pomagała mi ten ból w środku uśmierzyć.

Zadziałało raz, drugi, trzeci i nawet nie wiesz, kiedy to wchodzi w nawyk, którego nie da się przerwać. Bez tego czujesz się jak dynamit, który zaraz wybuchnie. To było nie do zniesienia. Ja to napięcie wyniosłem z domu rodzinnego. Domu, w którym permanentnie wisiała, jak to się mówi, siekiera w powietrzu. Mój ojciec pił w stylu ostrych ciągów, najczęściej raz w miesiącu, zaraz po wypłacie. A jak zabrakło kasy, to siedział wkurzony w fotelu, a wszyscy dookoła chodzili jak na szpilkach.

Ktoś dawał panu sygnały, że z tym alkoholem to już trochę przesada?

Nie. W zasadzie przez całe dorosłe życie miałem duży komfort picia. Na szczęście dość wcześnie, bo w wieku około 30 lat, nastąpiła refleksja. Wówczas już pracowałem w telewizji. Byłem zmęczony regularnym piciem, ale nie potrafiłem przestać, choćby na jeden dzień. Rano, skacowany, wstawałem z myślą, że dzisiaj wytrzymam, ale po południu coś się wydarzyło, jakieś nerwy, i nie umiałem wytrwać w postanowieniu. Zaczęło we mnie kiełkować, że może jestem uzależniony, ale jednocześnie odpychałem tę myśl. Mechanizm iluzji i zaprzeczeń potrafi w głowie chorego wytworzyć niewiarygodne kłamstwo, w które ta osoba autentycznie wierzy. Dla kogoś, kto jest z boku, wydaje się to totalną abstrakcją.

Trudno było przyznać się przed samym sobą: „Mam na imię Marek i jestem alkoholikiem”?

Momentem zwrotnym była rozmowa z kumplem, z którym w tym naszym piciu byliśmy równi sobie. Pewnego dnia po pracy zrobiliśmy sobie długi spacer, podczas którego opowiedział mi, że był na konsultacji u psychiatry, który zdiagnozował u niego uzależnienie. Dodał, że odstawia alkohol i za tydzień rozpoczyna terapię. Niczego mi nie sugerował, po prostu opowiadał o sobie. Wtedy nie miałem już złudzeń. Przestawiło mi się myślenie.

Profesjonalna terapia uzależnień to jedyna skuteczna droga?

Nie znam osoby, która realnie poradziła sobie z uzależnieniem bez terapii lub pracy z programem 12 kroków Anonimowych Alkoholików. Alkohol to tylko wierzchołek góry lodowej. Największym problemem jest to, co powoduje, że ta substancja staje się lekarstwem. Te emocje, które są głęboko nieprzepracowane. Bez terapii bardzo trudno dotrzeć do samego siebie, poznać mechanizm uzależnienia. Zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, żeby w pewne schematy swoich postępowań nie wchodzić. Wizja życia bez alkoholu wydawała mi się przerażająca, abstrakcyjna, niemożliwa do ogarnięcia.

Trudno sobie wyobrazić wyjście ze znajomymi do knajpy, na wesele, na plażę, gdziekolwiek. Najgorzej, co można sobie zrobić, zaczynając leczenie, to wchodzić w myślenie, że już nigdy się nie napiję. Na terapii uczyłem się, że warto się po prostu skupiać na tym, żeby zamknąć dzień „na sucho”, i tak dzień po dniu. W końcu przychodzi poranek, kiedy nie musisz już o tym myśleć. Po prostu nie pijesz. Nauczyłem się, że alkohol jest dla mnie substancją śmiertelnie niebezpieczną. Nie czuję, że przez to coś tracę. Bilans zysków i strat jest dla mnie oczywisty.

A stracił pan jakiś znajomych?

Wielu przyjaciół od kieliszka odeszło albo ja ich od siebie odsunąłem. Nie traktuję tego w kategoriach straty. Darzyłem tych ludzi sympatią, ale gdy przestałem pić, zdałem sobie sprawę, że o nich właściwie nic nie wiem, a łączył nas jedynie alkohol. Nasze spotkania kręciły się wokół flaszki. Nie było głębszych rozmów.

Co było najtrudniejsze podczas terapii?

Mierzenie się z odpowiedzialnością za to, co się wydarzyło. Uświadomienie sobie, jak alkohol wpływał na moje życie, co mi zabrał, jak przez niego traktowałem innych ludzi. To jest przykre, ale jednocześnie bardzo oczyszczające.

Ciężko dojść do momentu, w którym otwarcie opowiada się o swoim problemie?

Ten proces trwał dość długo. Na początku bardzo trudno przyznać przed samym sobą, że jest się uzależnionym, a co dopiero mówić o tym innym. Podczas terapii uczyłem się odmawiać alkoholu. Nie i koniec, bez opowiadania kłamstw w stylu „dzisiaj nie piję, bo jutro rano muszę jechać autem” albo „sorry, biorę antybiotyki”. Od razu przy okazji takich propozycji zacząłem mówić wprost „dzięki, nie piję, bo jestem trzeźwiejącym alkoholikiem”, chociaż bardzo mnie to stresowało.

Ludzie boją się mówić, dlaczego tak naprawdę odmawiają alkoholu, bo jest w nich lęk, że to będzie źle przyjęte albo wręcz spowoduje większe namawianie do picia. Ja także tak myślałem, ale na szczęście to przełamałem. Ludzie reagowali pozytywnie.

W książce „Współuzależnione” rozmawia pan z kobietami, których partner, mąż albo ojciec był alkoholikiem. Te historie są wstrząsające.

Moje rozmówczynie lepiej opisują, czym jest alkoholizm, niż relacje samych alkoholików. Tę książkę powinien przeczytać każdy uzależniony. Relacje tych kobiet pokazują, jaką krzywdę wyrządzamy swoim bliskim.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 5/2025