22 listopada 2024

Czarny kwadrat

Wcale nie tak dawno temu, pewien malarz namalował niewielki obraz: czarny kwadrat na białym tle i zatytułował go – jakżeby inaczej – „Czarny kwadrat na białym tle”… Na pewnym etapie swojej artystycznej drogi ten pan malował zresztą także kwadraty w innych kolorach, nawet białe. A jeden to nawet namalował biały na tle białym…

Foto: pixabay.com

Niektóre z nich zawisły na ścianach nowojorskiego MoMA, brytyjskiej galerii Tate czy paryskiego Centre Pompidou i znajdują się dziś na szczycie listy najdroższych obrazów świata.

Pan nazywał się Kazimierz Malewicz i pochodził z polskiej szlacheckiej rodziny, choć do swojej narodowości podchodził w sposób dość swobodny, deklarując ją w zależności od kierunku wiatru historii i swojej aktualnej sytuacji – raz jako polską, raz rosyjską, a czasem ukraińską. A że wspomniane wiatry w naszej części Europy z pewną regularnością przeistaczają się w tornada i nie są zbyt przychylne artystycznej bohemie, stało się tak, że Rosjanie „skradli” nam wybitnego rodaka, zresztą nie napotykając z naszej strony specjalnego oporu.

Malewicz przekonywał w swoim programie artystycznym, że sztuka powinna być aktem prawdziwego tworzenia, a nie niedoskonałego naśladowania natury. A ponieważ uważał, że malarstwo przedstawiające naturę „przypomina życie nie więcej, niż spódnica przypomina kobietę” – czarny (a więc pozbawiony koloru) kwadrat (formę niewystępującą w naturze) na tle białym (będącym przecież koncentracją wszystkich innych barw) – uznał za doskonały symbol wymyślonego przez siebie nurtu intelektualno-artystycznego.

Konsekwentnie, dla „Kwadratu” przeznaczał więc w swoich salach wystawienniczych miejsce należne tradycyjnie świętej ikonie – górny róg sali pod sufitem. Namalowanie wspomnianego na wstępie obrazu – od pomysłu do publicznej prezentacji – zajęło panu Malewiczowi dwa lata. Długo – zważywszy na wymiary: niespełna osiemdziesiąt centymetrów z każdego, jak na przyzwoity kwadrat przystało, boku. A może właśnie niezbyt długo – biorąc pod uwagę to, iż przy jego pomocy Kazimierz Sewerynowicz, niejako jednym celnym kopnięciem, wyważył w 1915 r. drzwi do krainy sztuki nowoczesnej oraz to, iż potomni uczynili „Czarny kwadrat” jej radykalnym i rewolucyjnym symbolem.

A teraz, popatrzcie, proszę, na zamieszczoną obok reprodukcję „Czarnego kwadratu” i z ręką na sercu (lub innej ważnej części waszego lekarskiego ciała) przyznajcie, proszę, kto z was, kierowany pierwszym odruchem, nie pomyślał – sam bym takie „dzieło” namalował! Ja pomyślałam… Znam też takich, którzy słuchając o panu malującym monochromatyczne figury, rysują na skroni, czasem nawet tej przyprószonej siwizną życiowego doświadczenia, znaczące kółko. I choć chylę czoła przed tymi, u których obrazy Malewicza wywołują efekt „Wow!”, przyznaję bez wstydu, że należę do tej niezliczonej tłuszczy, która w niemym zachwycie widzi „kobietę”, jeśli „spódnicę” namalował jakiś Rembrandt

Na marginesie, sceptykom, chcącym uniknąć miana ignorantów, proponuję sprawdzoną i zawsze skuteczną w konfrontacji ze sztuką nowoczesną konstatację, że „obraz jest ważnym głosem w dyskusji nad kondycją moralną współczesnego człowieka”. To – niewiele skądinąd znaczące – zdanie, wygłoszone z odpowiednim zaangażowaniem i intonacją, uratuje was przed towarzyskim wykluczeniem właściwie w każdym ekosystemie wielbicieli sztuki – i zatwardziałych konserwatystów, i lewicujących ekologów, i szyderców spod znaku Monty Pythona.

Wszystkim, niezależnie od opinii na temat współczesnego malarstwa, winna jestem wyjaśnienie, co mają kwadraty Malewicza do konferencji Płockiej OIL „Natręctwa codzienności”. Konferencja jest popularnonaukowa, a tematyka wykładów – psychiatryczna. Zapewne wielokrotnie padną więc słowa o zdrowiu psychicznym i chorobie, emocjach, które mogą inspirować lub zabijać, normie i tym, co poza nią wykracza. Zasiądą z nami w salach sierpeckiego skansenu specjaliści od majstrowania w duszy, z naciskiem na naprawianie skołatanej codziennością duszy lekarskiej.

Pewnie nie raz zadamy im (i sobie) pytania – taka jest rola tego spotkania – o to, gdzie przebiega ta jakże subtelna granica pomiędzy pasją a szaleństwem, zamiłowaniem a uzależnieniem, poświęceniem a zatraceniem, ryzykiem a ryzykanctwem. Intuicyjnie wyczuwamy, że jej zacieranie nie jest bezpieczne. Choć z drugiej strony, wiemy przecież, jak łatwo ją przekroczyć. I jak trudno dostrzec moment jej przekroczenia. Przewidywalność i zgodność z procedurą to złoty standard współczesnej medycyny.

Czy jednak trwanie w tej strefie bezpieczeństwa jest na pewno zawsze dobre? I komu wolno, jeśli w ogóle, z tej strefy wyjść? Bo jeśli wyrokujemy, że coś jest wariackim przedsięwzięciem, to czy mówimy to z przyganą, czy raczej z zachwytem? A jeżeli uznajemy, że coś jest szalonym pomysłem, to czy wyrażamy lęk przed niechybną katastrofą, czy zachwyt nad nowatorską ideą?

„Czarny kwadrat na białym tle” był szalonym pomysłem i wariackim przedsięwzięciem. Otworzył nową drogę. Takie drogi dostrzegają tylko nieliczni – geniusze albo szaleńcy… I cała sztuka polega na tym, by odróżnić jednych od drugich.

Joanna Sokołowska
Laureatka konkursu „Przychodzi wena do lekarza” (2018)