Czary-mary i pospolite ruszenie
Stłucz termometr, a nie będziesz miał gorączki – głosi znane powiedzenie. W przypadku walki z pandemią COVID-19 nasz rząd poszedł jeszcze dalej. Po prostu zabrał termometr, uniemożliwiając od 1 kwietnia wykonanie bezpłatnych testów na obecność koronawirusa w laboratoriach, aptekach i mobilnych punktach wymazowych.
Zbiegło się to w czasie z oficjalnym zniesieniem obostrzeń – w tym noszenia maseczek (z wyjątkiem placówek leczniczych), izolacji i kwarantanny domowej oraz rezygnacją z obowiązkowego testowania przed przyjęciem do szpitala i wyjazdem do sanatorium.
Wszystko to zabrzmiało niczym radosne hulaj dusza, piekła nie ma! Kolejne, tym razem najgłośniejsze obwieszczenie przez rząd zwycięstwa w walce z koronawirusem zbiegło się w czasie z rekordową liczbą zakażeń za naszą zachodnią granicą oraz liczoną w milionach osób falą wojennych uchodźców z Ukrainy – przeważnie niezaszczepionych, ale też wycieńczonych, zestresowanych i w wielu przypadkach z poważnymi obciążeniami chorobowymi. Trudno tu dopatrywać się roztropności, widać za to wyraźnie przełożenie przez rządzących wajchy i zakomunikowanie medycznemu światu: „teraz to już nie nasza sprawa, radźcie sobie sami”.
Jakkolwiek zgadzam się ze stwierdzeniem, że COVID-19 powinien być traktowany „jak każda choroba zakaźna”, to dla mnie jako klinicysty ma ono duży ciężar gatunkowy. Co oczywiste, pacjenta z chorobą zakaźną trzeba izolować. W przypadku COVID-19, czyli bardzo łatwo rozprzestrzeniającej się drogą kropelkową choroby, izolacja musi spełniać określone warunki, dotyczące miejsca pobytu chorego i środków ochrony. Większość szpitalnych oddziałów (w tym SOR-ów i izb przyjęć) nie jest w stanie spełnić związanych z tym wymogów.
Stąd prosta droga do rozprzestrzeniania się infekcji oraz uzasadnionych roszczeń. Konieczność izolacji chorych, czyli np. zamiana kilkuosobowej sali w separatkę, to także zmniejszenie liczby dostępnych łóżek. I jak tu redukować narosły przez dwa lata pandemii dług zdrowotny? Czy tam „na górze” ktoś o tym pomyślał? Czy, ogłaszając triumf nad koronawirusem i wyrzucając do kosza restrykcje, pomyślał ktoś, jaki to będzie miało wpływ na akcję szczepień?
Prawdą jest, że szczepionki nie okazały się tak skuteczne jak zapowiadano, ale też nie ma wątpliwości, że dzięki nim można było zmniejszyć śmiertelność. Bardzo dobrze było to widać podczas jesienno-zimowej fali zachorowań: podczas gdy w masowo wyszczepionych społeczeństwach Zachodu umierało niewielu chorych, Polska biła rekordy zgonów. Na szczęście obecnie zgonów jest znacznie mniej, w czym najpewniej zasługa nabytej naturalnie odporności populacyjnej. Nie wiemy jednak, jak długo ta ochrona się utrzyma i czy mutujący wirus jej nie przełamie.
Pospieszne i niespodziewane zamiecenie związanych z pandemią problemów pod dywan ma w mojej ocenie związek z masowym napływem uchodźców z Ukrainy. Z jakichś względów, jeszcze przed oficjalnym uchyleniem covidowych przepisów w Polsce, postanowiono nie zmuszać uciekających przed wojną do zakładania maseczek po przekroczeniu granicy, odpuszczono ich testowanie i zachęcanie do szczepień. Nie doszukuję się tu specyficznie pojmowanego humanitaryzmu. Raczej uznano z góry, że pilnowanie przestrzegania obostrzeń i egzekwowanie niestosowania się do zaleceń przekracza możliwości organizacyjne państwa.
Łatwo wysłać pociąg po rannych do Ukrainy i obwieścić, że w polskich szpitalach czeka na nich ileś tysięcy miejsc. O wiele trudniej zorganizować pracę u podstaw z udziałem współpracujących w skoordynowany sposób tysięcy „mrówek” z różnych służb i zawodów. Pospolite ruszenie, wystarczające, by uchodźców napoić, nakarmić, otworzyć drzwi domów i udzielić tysięcy porad przez wolontariuszy lekarzy, to w tym wypadku zdecydowanie za mało. A koronawirusowe problemy to tylko wierzchołek góry lodowej.
Prawdziwe wyzwania to diagnostyka i leczenie chorób przewlekłych i zakażeń wśród uchodźców, z gruźlicą lekooporną na czele, przeprowadzenie bilansu zdrowia ukraińskich dzieci i skuteczne objęcie ich obowiązkowymi szczepieniami. Last but not least: trzeba na to wszystko skądś wziąć pieniądze.
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny