Filmem i memem
Przekonywanie kogokolwiek, że lekarz to także człowiek, wydaje się absurdalne. Jednak w świecie opanowanym przez przekaz obrazkowy, bardzo często fałszywy lub zmanipulowany, nawet to, co bezdyskusyjnie, prawdziwe i rozsądne, nie jest w stanie nieraz przebić się do świadomości szerokiego kręgu odbiorców. Pozostaje gdzieś w tle lub w ogóle nie zostaje zauważone.
Pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków nie zna świata bez mediów elektronicznych. W odróżnieniu od starszych, przyzwyczajonych do budowania obrazu rzeczywistości w oparciu o kilka tytułów prasowych i ograniczoną liczbę programów telewizyjnych i radiowych, informacje do młodych dorosłych trafiają z wielu źródeł, ale przeważnie niejako mimochodem, przy okazji tzw. zabijania czasu lub budowania relacji towarzyskich.
Nie tylko technikalia decydują o międzypokoleniowych różnicach w przekazie medialnym. Nawet najpopularniejsze i najbardziej rozbudowane portale internetowe, stanowiące swego rodzaju miks gazety z telewizją, praktycznie nie serwują pogłębionej informacji, przygotowanej od podstaw w autorski sposób, a jedynie zaczerpnięte z innych źródeł informacyjne migawki, koniecznie oznaczone chwytliwym tytułem, nierzadko zupełnie odmiennym od prezentowanych treści, lecz zwiększającym tzw. klikalność, a w ślad za nią odbiór reklam i zyski.
Oczywiście wirtualna sieć to niezgłębiona kopalnia wartościowych informacji. Tylko komu chce się kopać? Garstce, na ogół tej samej, która sięga po specjalistyczną prasę i książki. Zdecydowana większość, nie tylko z pokolenia milenialsów, to konsumenci wszechobecnego, uproszczonego przekazu mediów elektronicznych. Niezależnie, czy nam się to podoba, czy nie, żeby dziś skutecznie coś zakomunikować szerokiej grupie odbiorców, trzeba korzystać z nowych mediów i ich narzędzi.
Bardzo dobrym przykładem, jak to robić, jest zrealizowany z inicjatywy Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie film „Jestem lekarzem, jestem człowiekiem”. Nie krytykujmy, proszę, tej produkcji za to, że nie wspomina o pracujących poza SOR-em zapracowanych lekarzach, tudzież pielęgniarkach, ratownikach i diagnostach.
Bezsprzecznie wielu jest lekarzy utrudzonych ponad miarę, pracujących kosztem własnego zdrowia i relacji z bliskimi, ale przekaz, który ma trafić „pod strzechy”, musi być prosty, krótki i zarazem w punkt. I to się w tym przypadku bardzo dobrze udało, bo SOR to świetne zwierciadło problemów i kondycji systemu.
Warszawski samorząd ma w tego typu eventach pewne doświadczenie. Dobrze pamiętam udaną kampanię społeczną „Wspólne Święta” sprzed trzech lat. Tego typu akcje zupełnie inaczej pozycjonują nasz samorząd w debacie publicznej. Przestajemy być stroną, która przede wszystkim reaguje (prostuje, odkłamuje wyjaśnia, tłumaczy), a stajemy się graczem pokazującym własną narrację. Rzecz jasna, by mówić o sukcesie, aktywność wykorzystująca techniki nowych mediów nie może być sporadyczna.
Dziś już nie „ogniem i mieczem”, ale właśnie filmem, memem, plakatem, grafiką, prezentacją internetową trzeba „atakować” jak najczęściej. Nie precyzuję, jak często, ale na pewno nie raz na rok czy klika miesięcy, bo zjadacz medialnej papki bardzo szybko zapomina, czego się dowiedział. Z uwagi na społeczną ważność tematów można założyć, że wzbudzą one zainteresowanie mediów. Ale i tak to kosztowne i pracochłonne przedsięwzięcie, na pewno nie do realizacji silami zapaleńców amatorów.
Czy nas na to stać? Czy to opłacalne, a jeśli tak, to pod jakim względem? Kto powinien czuwać nad wyborem tematów? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Wiem natomiast, że we współczesnym świecie nie wystarczy poczucie, że mamy rację. Jeśli nie będziemy umieli jej pokazać i w prosty sposób do niej przekonać, z pewnością ktoś inny wypełni pustkę swoim przekazem.
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny