Kolejka nie chce być krótsza. System PSZ nie dał rady (foto)
– Tu w rogu jest kamera, obserwują nas. Pan nie myśli, że o nas zapomnieli. Widzą – mówi jeden z pacjentów do mężczyzny, siedzącego tuż obok. – Gość siedzi już 4 godziny, to brać go do środka. A jak krócej, to niech jeszcze czeka… – odpowiada ten drugi. – Tu jest wspaniała meta dla bezdomnego. Może 12 godzin czekać, to się przekimie – rozmowa się rozkręca.
Foto: Marta Jakubiak, Lidia Sulikowska
Po drugiej stronie, za drzwiami szpitalnego oddziału ratunkowego, toczy się nieprzerwana, ciężka praca. W poczekalni z kolei trwa w najlepsze oblężenie przez pacjentów, którzy tak naprawdę nie znajdują się w nagłym, poważnym stanie i sytuacji zagrożenia życia. Taki obrazek obserwujemy na SOR-ach i izbach przyjęć od lat.
Problem miał zniknąć przy okazji wprowadzania systemu podstawowego szpitalnego zabezpieczenia świadczeń opieki zdrowotnej (PSZ), projektu potocznie nazywanego siecią szpitali. Ustawa wdrażająca ten pomysł w życie zmieniła m.in. organizację nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej. I tak, od 1 października 2017 r. zdecydowana większość szpitali prowadząca SOR lub izbę przyjęć musi także udzielać porad w ramach NiŚOZ. Ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł obiecywał, że takie rozwiązanie znacznie skróci czas oczekiwania na SOR-ach, bo lżej chory pacjent trafi do punktu nocnej opieki prowadzonego przez szpital.
Miała nadejść rewolucja, niestety, tłumy jak były, tak są. Obecny minister zdrowia Łukasz Szumowski kilka miesięcy temu zaproponował więc udoskonalenie idei swojego poprzednika. Zapowiadał, że należy nakazać szpitalom, by prowadziły punkty nocnej opieki blisko SOR-u. Obecnie takiego wymogu nie ma, co ponoć utrudnia odesłanie tam chorego. Co ciekawe, gdy dopytujemy Ministerstwo Zdrowia, czy wprowadzenie takiego przepisu faktycznie jest planowane, okazuje się, że wśród propozycji zmian w organizacji NiŚOZ1, nie ma go.
– Projektowana ustawa nie wprowadza obligatoryjności prowadzenia punktów NiŚOZ w tych samych pomieszczeniach co izba przyjęć lub SOR – w połowie listopada zapewniał nas rzecznik prasowy ministra zdrowia, jednocześnie zaznaczając, że ww. projekt może jeszcze ulec zmianom, w wyniku uwag zgłoszonych w toku konsultacji i uzgodnień. Czy to jednak ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie? Postanawiamy sprawdzić, czy bliskość nocnej opieki istotnie wpływa na skrócenie kolejki w SOR-ze. Po lupę bierzemy kilka warszawskich szpitali.
Tak jest codziennie
Godzina 19.00. Podjeżdżamy na parking największego szpitala samorządu warszawskiego. Mowa oczywiście o Szpitalu Bielańskim, położonym między ulicami Cegłowską i Marymoncką. Kierujemy się w stronę SOR-u. W poczekalni ponad 20 osób. Trzy stanowiska rejestracji, wszystkie pracują. Przy jednym z nich od razu w oczy rzuca się młody człowiek z rozbitym nosem. Przy drzwiach oddzielających poczekalnię od szpitalnego oddziału ratunkowego stoi pan z ochrony – wpuszcza i wypuszcza ludzi. – Z tym numerkiem będzie pan proszony na SOR – rejestratorka informuje mężczyznę. – Z dzieckiem z gorączką to tu? – zaraz po nim podchodzi zdenerwowany ojciec. – Nie, nie tu, z drugiej strony – słyszy w odpowiedzi. Do okienka podchodzi już kolejna osoba.
– Ja z mamą. Ma atak woreczka żółciowego. Ledwo dojechałyśmy. Już dwa razy wzywałyśmy pogotowie, ale nie chciało zabrać mamy do szpitala – informuje zdenerwowana córka. Chwilę po tym, jak odeszła od okienka rejestracji, otwierają się drzwi i pan z ochrony woła: 475. Córka z matką kierują się w jego stronę. – Wchodzi tylko pacjentka – informuje i zdecydowanie zakazuje córce przejścia dalej. W tym czasie jakaś zniecierpliwiona kobieta podchodzi do rejestracji i pyta, dlaczego tak długo się czeka. – Tak jest codziennie, przywiozą pacjentów z karetek i korek się robi – uspokaja rejestratorka. – 460 – wywołany zostaje kolejny pacjent, ten z rozbitym nosem. – Lekarz z przychodni skierował mnie tu z zapaleniem ucha środkowego – mówi młoda dziewczyna przy jednym z okienek z rejestracji i podaje paszport. – Karta pobytu wystarczy – odpowiada pani rejestratorka. Z SOR wychodzi 460. – W środku jest dużo ludzi, dlatego będę musiał czekać co najmniej godzinę – informuje. – 456 – woła ochroniarz. – Doczekała się pani – dodaje z uśmiechem i wpuszcza kolejną osobę na oddział. – 481 do gabinetu A1 – tym razem wywołuje rejestratorka.
– 480 – woła pan z ochrony. Ruch jak w ulu. Przenosimy się nieco bliżej rejestracji. Na jednej z umieszczonych tam tablic znajduje się informacja: „Szpitalny Oddział Ratunkowy 1) udziela świadczeń osobom w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego, polegających na wstępnej diagnostyce oraz podjęciu leczenia w zakresie niezbędnym do stabilizacji funkcji życiowych; 2) ustala kolejność udzielania pomocy na podstawie wstępnej oceny medycznej (TRIAŻ), 3) SOR nie zastępuje lekarza POZ i poradni specjalistycznych, dlatego prosimy o rzetelną analizę powodów, dla których korzystacie Państwo z naszego SOR. W ten sposób pomożecie sobie i innym.” Idziemy do położonej w budynku obok nocnej i świątecznej opieki lekarskiej. O dziwo, w poczekalni jedna osoba. Cisza i spokój. Jakby nikt nie potrzebował pomocy lekarza.
Jaki ja mam kolor?
Ten sam wieczór, godzina 21.45. Wchodzimy do Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus mieszczącego się przy ul. Lindleya. W poczekalni SOR około 14 osób. Najbliższe punkty nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej znajdują się 2-3 kilometry od szpitala. – Tu w rogu jest kamera, obserwują nas. Pan nie myśli, że o nas zapomnieli. Widzą – mówi jeden z pacjentów do mężczyzny, siedzącego tuż obok. – Gość siedzi już 4 godziny, to brać go do środka. A jak krócej, to niech jeszcze czeka. Powinni lojalki podpisywać, żeby pracowali w jednym miejscu, to by nie było takich scen – odpowiada ten drugi. – Pomachaj pan do kamery, że już szóstą godzinę pan czeka – dodaje inny. – Możemy do 12 godz. czekać – wyjaśnia kolejny.
Wygląda, że już zdążyli się nieco polubić. Nie ma się co dziwić, spędzają tu już wspólnie trochę czasu. – Tu jest wspaniała meta dla bezdomnego. Może 12 godz. czekać, to się przekimie, byle by nie śmierdział, bo go ludzie wyrzucą, a tak to spokojna, ciepła przechowalnia – rozmowa się rozkręca. Pacjenci na tutejszym SOR wzywani są na dwa sposoby: albo otwierają się drzwi i ktoś zaprasza do środka, albo rejestratorka wskazuje osobę, która dzwoni domofonem i czeka, żeby ktoś otworzył drzwi i wpuścił na oddział. Czasem też inicjatywę przejmują sami oczekujący. – Pan weźmie i zadzwoni na domofon. Pewnie karta jest na dole i zapomnieli, bo biorą te z góry – słyszymy rozmowę. W ciągu pół godziny przyszło trzech nowych pacjentów. Lekarz prosi jednego z nich, który kilka minut wcześniej zgłosił się do rejestracji. Rozmowy cichną. To kolejny etap oczekiwania. Nikt nie rozmawia. Jest nadzieja, że znowu kogoś wezmą. Z SOR wychodzi starsza pani z ręką w gipsie.
– Będzie operacja, zostaję w szpitalu – informuje córkę. – Czy jest pani w stanie pójść na oddział? – głośno pyta pani z rejestracji. – Chodzić mogę, nie mogę tylko ręką ruszać – odpowiada, co rozbawia innych, którzy stali się już taką kolejkową wspólnotą. – Jaki ja mam kolor? Jeżeli zielony, to już powinienem wejść, a jeżeli niebieski, to chyba powinienem iść do domu, bo nie ma co czekać… – głośno pyta poirytowany pacjent, stojąc przed tablicą informującą o czasie oczekiwania, na której wyraźnie napisano: czerwony – niezwłocznie, żółty – do 60 min., zielony – do 240 min., niebieski – do 360 min. Do poczekalni wchodzi mężczyzna, który przed chwilą wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza i ostudzić emocje. – Drogowcy pasy zdążyli już pomalować. Zwijają pachołki – informuje pozostałych, jakby chciał im powiedzieć, że na zewnątrz życie toczy się dalej, ale dla nich czas się zatrzymał.
Nie, nie było bezdomnego
Godzina 23.30. W poczekalni SOR Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego na warszawskiej Ochocie (to największy szpital kliniczny w Polsce), czeka ok. 12 osób. Działa jedno stanowisko rejestracyjne. Nie ma kolejki do rejestracji. Dwoje młodych ludzi podnosi się z krzesełek i kieruje w stronę wyjścia. – Wychodzicie? – pyta mężczyzna siedzący przy drzwiach. – Tak, to jakaś tragedia, czekamy tu już ponad sześć godzin. To jest bez sensu – odpowiada dziewczyna. Przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje. – Zajęte? – pyta nieoczekiwanie mężczyzna z ochrony szpitala, szarpiąc za klamkę męskiej toalety. Nie widział pan, kto wszedł do środka? Nie jakiś bezdomny? Czasem się tu zamykają, żeby przetrwać noc – wyjaśnia. – Nie, nie było tu bezdomnego – odpowiada siedzący najbliżej. Nadchodzi północ. Drzwi szpitalnego oddziału ratunkowego otworzyły się tylko raz, gdy poproszono jedną z pacjentek. W poczekalni sennie i cicho. Trudno się dziwić, przecież godzina już późna.
Dwa w jednym
Czy w związku z udzielaniem przez szpital nocnej i świątecznej opieki lekarskiej zmniejszyły się kolejki oczekujących na pomoc w SOR? – pytamy w Szpitalu Bielańskim. – Kolejki nie zmniejszyły się, wręcz przeciwnie – ilość pacjentów kierowanych z NPL do SOR znacznie wzrosła – opowiada Dymitr Książek, ordynator tutejszego szpitalnego oddziału ratunkowego. Uważa, że jest to spowodowane umiejscowieniem NPL przy SOR (na terenie szpitala), co znacznie ułatwia przesyłanie pacjentów. – Pacjent musi przejść 12 m, aby znaleźć się na SOR. Nagminne jest kierowanie na badania pacjentów, którzy wymagają tylko i wyłącznie porady ambulatoryjnej, gdyż lekarz NPL nie potrafi lub nie chce dokładnie zbadać pacjenta i podjąć decyzji. Obecność NPL przy SOR zwalnia go z odpowiedzialności za pacjenta – ocenia.
95 proc. pacjentów kierowanych z NPL do SOR po poradzie lekarskiej wypisywanych jest do domu. To generuje potężne straty dla szpitala. Czy rejestracja SOR odsyła pacjentów do NPL? – Tak. Odsyłanych jest około 3 proc. pacjentów. Opracowałem wytyczne dla rejestratorek medycznych dotyczące objawów, z którymi zgłasza się pacjent, niekwalifikujących go do pobytu w szpitalu, wymagających weryfikacji przez lekarza NPL – informuje. Czy po wprowadzeniu sieci szpitali wymóg prowadzenia przez szpital zarówno SOR, jak i nocnej opieki to dobre rozwiązanie? – Jest to rozwiązanie fatalne. NPL jest przedłużeniem POZ – przychodni. Dlatego też NPL powinien podlegać tylko i wyłącznie pod przychodnię. Podleganie NPL pod szpital spowodowało tylko wzrost liczby pacjentów rejestrowanych na SOR, czyli obciążenie szpitala – ocenia. Pacjent który mógłby zostać obsłużony w NPL w ciągu 20-30 min, na SOR spędza co najmniej 6-8 godz., czekając na konsultację lekarską, plus 2 godz. czeka na badania. Jak więc skrócić kolejki w SOR-ach?
– Potrzebna jest reorganizacja POZ. ZOZ-y powinny podlegać bezpośrednio pod dyrekcję szpitala w swoim rejonie. Takie rozwiązanie już było i spełniało swoją funkcję. Dyrektor szpitala miał wgląd w pracę swojego POZ, jego finanse, przepływ pacjenta. Lekarze z oddziałów szpitalnych, mając zagwarantowany ustawowo bezpośredni kontakt z lekarzem POZ, mogli mieć pieczę nad swoimi pacjentami, których prowadzili na oddziale. Wtedy zachowana jest ciągłość opieki, przestaje istnieć problem z rehospitalizacją w ciągu miesiąca. Pieniądze idące za pacjentem, są przy nim, a nie są roztrwaniane na powtórną diagnostykę de novo na SOR. Pacjent prowadzony przez lekarza POZ w porozumieniu z lekarzem szpitalnym nie będzie trafiał na szpitalny oddział ratunkowy z powodu zaostrzeń podstawowych chorób raz na miesiąc, tylko raz, dwa razy do roku – ocenia Dymitr Książek. Jego zdaniem punkt NPL nie może być umiejscowiony blisko SOR. Powinien być w każdej przychodni. NPL przy SOR oznacza brak pacjentów w NPL, przeładowanie na SOR.
W Wołominie też kolejki
– Po wprowadzeniu sieci szpitali mamy jeszcze więcej pacjentów, zarówno w SOR, jaki i w punkcie nocnej pomocy lekarskiej. Przyjeżdżają do nas pacjenci z Warszawy, bo tam, jak mówią, jest jeszcze trudniej uzyskać pomoc. Przekaz do pacjentów był prosty – potrzebujesz pomocy, idź do szpitala, a uzyskasz pomoc. I pacjenci przychodzą. Niestety w społeczeństwie bardzo brakuje wiedzy, w jakim zakresie są tu udzielane świadczenia. Nie rozumieją, że SOR ma pomagać w nagłych przypadkach, a nocna pomoc lekarska to pomoc doraźna w zakresie POZ, tylko że czynna od poniedziałku do piątku w godzinach od 18.00 do 8.00 oraz w dni ustawowo wolne od pracy przez całą dobę.
Do tej pory zdarza się, że na oddziale ratunkowym pacjent pyta się, kto ostatni czeka w kolejce. Zaobserwowałam też nowe zjawisko – pacjenci dzwonią i pytają, który lekarz dziś ma dyżur. Tu chyba nie może chodzić o nagłe pogorszenie stanu zdrowia – opowiada nam Iwona Śledź, Pełnomocnik ds. Pacjentów i Komunikacji Społecznej Szpitala Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Wołominie. Godzina 23.00, kilka dni później. Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny im. prof. W. Orłowskiego CMK przy ul. Czerniakowskiej. W poczekalni SOR kilka osób. W zaciemnionym rogu korytarza siedzi mężczyzna przytulony do ściany. Na szczęście nie czuć jego obecności. Uwagę przyciąga tylko jego wygląd i duża torba stojąca obok. Zapewne postanowił tu przekimać grudniową noc…
Marta Jakubiak, Lidia Sulikowska
1 Mowa o projekcie ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw, który znajduje się aktualnie na etapie konsultacji publicznych.