Lekarz do stomatologa: Proszę poczekać
Doktor Beata, lekarz dentysta, w zawodzie od ponad 20 lat. Bardzo lubi swoją pracę, lubi też swoich pacjentów. Przez lata nie miała zbyt wielu okazji, by w placówkach służby zdrowia przebywać bez fartucha lekarskiego, zobaczyć, jak działa system. W końcu jednak przyszedł taki czas. I opowiedziała mi, jak to jest być lekarzem „w cywilu”.
Foto: pixabay.com
Czekaliśmy na opis rtg. klatki piersiowej. Niby nic takiego, bo niespełna dwa lata wcześniej tata przeszedł w szpitalu bardzo dokładną diagnostykę układu oddechowego. I wtedy wszystko było w porządku. Ale gdy pani doktor radiolog zapytała, czy jestem córką pacjenta i czy może ze mną chwilę porozmawiać, przyznam, że serce mocniej mi zabiło.
Rozległy guz prawego płuca… Pamiętam życzliwość, współczucie, troskę, empatię. Byłam zaskoczona, że pani doktor znalazła czas, żeby dodatkowo podpowiedzieć mi, co dalej mamy robić. Dodatkowo, aby uniknąć przypadkowego odczytania wyniku badania przez ojca, tak sformułowała opis, żeby nie budził podejrzeń.
Pierwsze zderzenie
Mimo miażdżącej diagnozy i szoku były we mnie olbrzymie pokłady optymizmu i wiary. Tak łatwo się nie poddamy. Ruszyła zielona karta DiLO: łatwiej, szybciej, sprawniej. Ze skierowaniem i pełną dokumentacją ojca przybyłam na izbę przyjęć rekomendowanego szpitala. Na oko 40 oczekujących. Trzy gabinety, pracuje jeden.
W okienku rejestracji pani nie potrafi mi powiedzieć, czy z chorym ojcem mogę przyjechać na umówioną godzinę, czy też muszę czekać cały dzień w takiej kolejce. Mam zapytać lekarza – tego, który właśnie ma dyżur. Jeżeli stanę na końcu kolejki, na pewno nie zdążę dzisiaj do pracy. Mam odwołać pacjentów, żeby zadać pytanie lekarzowi? Nie! Idę na początek, może uda mi się z kimś wejść.
Sejm uchwalił nowelizację ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych wprowadzającą tzw. sieć szpitali. O tym, co się zmieni z punktu widzenia lekarzy i pacjentów, piszemy tutaj.
Staram się jak najgrzeczniej poprosić o pozwolenie na krótką rozmowę z lekarzem. Doświadczam fali nienawiści ze strony oczekujących. Wszyscy tkwią tu od rana i nikogo nie wpuszczą. Przeczekam. Kolejkowa agresja rośnie, jestem wręcz obrażana. Próba rozmowy jeszcze bardziej podgrzewa atmosferę. Kiedy zaczynam być siłą odpychana od drzwi gabinetu, dociera do mnie, że więcej już nie dam rady znieść.
Pękam. Ryczę jak dziecko. Uciekam spod gabinetu, nie chcę urządzać scen, ale i tak dopadają mnie jadowite słowa pogardy i złości. Na szczęście podchodzi do mnie starszy pan i mówi, że mnie wpuści. W dwie minuty lekarz decyduje, że mamy się zgłosić rano, ojciec będzie przyjęty na oddział.
Na oddziale
Łapiemy oddech po supersprawnym przejściu przez izbę przyjęć. Tu płynność się kończy. Na oddziale czekamy na przyjście lekarza. Po dwóch godzinach zjawia się pan doktor, który rozmawia ze mną, jakby ojca w ogóle z nami nie było. Jest poirytowany i mocno niezadowolony. Podważa zasadność skierowania ojca do szpitala.
Krytykuje leczenie przeciwzakrzepowe zlecone przez innego lekarza. Z rozmowy orientuję się, że praktycznie nie zapoznał się z dokumentacją medyczną taty. Po chwili znika bez słowa. Kiedy zostajemy sami, ojciec pyta mnie, czy to znaczy, że był leczony nieprawidłowo? Kolejne dni to przemierzanie niekończących się korytarzy szpitalnych, w celu odnalezienia pana doktora.
Sejm uchwalił nowelizację ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych wprowadzającą tzw. sieć szpitali. O tym, co zmieni się z punktu widzenia lekarzy i pacjentów, piszemy tutaj.
Jak już się uda go znaleźć, to uzyskanie jakichkolwiek informacji o stanie ojca wymaga minimum półgodzinnego czekania pod gabinetem lekarskim. Mam liczne obowiązki, nie godzę się na taką stratę czasu. Podczas kolejnego kontaktu z lekarzem ujawniam, że też nim jestem. Robi się troszkę milej, na chwilę.
Wtedy też dowiaduję się, że szpital nic więcej nie może zrobić dla mojego ojca i że mogę go zabrać do domu. Jestem też poinformowana, że placówka, w której przebywa tata, przekroczyła w połowie miesiąca limit finansowy zaplanowany do końca kwartału. Czuję się trochę winna i trochę wdzięczna, że mimo takiej sytuacji ojciec został przyjęty.
Wykluczenie
Wybucha epidemia grypy. Oddział jest zamknięty. Bezpośredni kontakt z pacjentami i personelem nie istnieje. Podczas rozmowy telefonicznej pan doktor umawia się ze mną na następny dzień, że wypisujemy ojca ze szpitala. Przybycie na umówioną godzinę oczywiście nic nie daje. Czekam ponad dwie. Jak się potem okazuje, ojciec czeka na mnie od rana.
Jedyną osobą, dzięki której mogę przekazać tacie, że jestem i czekam, jest salowa. W końcu udaje się jakoś to wszystko domknąć. Wracamy do domu z kompletem nowych dokumentów. Jest już późny wieczór. Coś jest nie tak. Tata ma ponad 39 stopni gorączki. Dzwonię do szpitala, jest pan doktor! Uff… W słuchawce słyszę: „pewnie się zaraził”.
Sejm uchwalił nowelizację ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych wprowadzającą tzw. sieć szpitali. O tym, co zmieni się z punktu widzenia lekarzy i pacjentów, piszemy tutaj.
Otrzymuję nazwę leku, który mam wypisać na receptę i podać jak najszybciej. Po 24 godzinach sytuacja wraca do normy. Pytanie: czy tak musi być, czy tak powinno być? Po kilku dniach jeszcze raz udaję się do szpitala, po odbiór wyników badań. Oczywiście, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, bezpośrednio u pana doktora. Pukam do drzwi, wchodzę.
W pokoju kilku lekarzy i jest ten właściwy. Przedstawiam się i streszczam, dlaczego zawracam głowę. W odpowiedzi słyszę doskonale mi znane: „dobrze, ale trzeba będzie trochę poczekać”. Szybko pytam: „ale konkretnie ile, bo u pana doktora to bardzo długo trzeba czekać”. Pan doktor odwraca się plecami.
I wtedy jedna z obecnych w pokoju lekarek proponuje, że wyda mi wyniki. Po kilku minutach mam dokumenty. Otrzymuję też, po raz pierwszy, wiele cennych rad i informacji dotyczących opieki nad pacjentem onkologicznym. Jestem zdziwiona, a nawet nieco oszołomiona życzliwością i serdecznością. Można? Można.
Epikryza
Opowiedziałam o tym wszystkim nie po to, by kogoś oceniać czy napiętnować. Z takim systemem i z takim lekarzem spotkałam się po raz pierwszy. Kosztowało nas to sporo nerwów, szarpaniny i bezsensownej straty czasu. Czasu, którego wtedy mojemu ojcu zostało już bardzo niewiele… I jeszcze jedna refleksja. Czy gdyby tata był osobą samotną, czy zdołałby sam przejść taką trudną drogę? Myślę, że nie.
Marta Jakubiak