23 września 2025

Mariusz Politowicz: Seks, stres i sildenafil. Historie bez recepty

Ćwierć wieku po premierze niepozorna tabletka nadal odsłania lęki, napięcia i paradoksy współczesnych pacjentów – od nastolatków po kuracjuszy z sanatoriów. Apteczne obserwacje mówią więcej, niż się wydaje.

Fot. arch. prywatne

Gdy pojawił się sildenafil, mało kto przewidywał skalę popularności tej substancji. Nie żeby ludzkość wcześniej nie szukała afrodyzjaków – ślady tych prób znajdziemy w podręcznikach historii medycyny i farmacji. Ale jak to w farmakologii bywa, nieoczekiwany efekt uboczny staje się czasem celem głównym – zarówno dla producentów, jak i pacjentów.

Pamiętam początki sildenafilu, gdy dostępny był jedynie na receptę. Mniej więcej czterdziestoletni pacjent zapytał o żeń-szeń. W rozmowie w cztery oczy zdradził swoje problemy. Poprosił mnie o zapisanie nazwy leku z sildenafilem, by mógł pokazać ją lekarzowi. Po pewnym czasie wrócił z receptą, a potem – z nieoczekiwaną wdzięcznością. „Panie magistrze, dziękuję! Pan mi uratował małżeństwo”.

Ta historia – jak wszystkie, które tu opisuję – wydarzyła się naprawdę. I choć przykładów udanych terapii nie brakuje, niemały wpływ na sukces rynkowy leku miały również anegdoty. Dziś sildenafil i tadalafil są dostępne bez recepty, a ich apteczna ekspedycja często przybiera formy dalekie od powagi. Tabletki na potencję kupuje się „dla kolegi” lub wręcza w ramach prezentu na urodziny.

Tak, to wciąż tabu – seks w polskim społeczeństwie. Kobiety rzadko przychodzą po sildenafil dla partnera, częściej w dużych miastach niż małych. Wolą zwrócić się do farmaceutki, nie farmaceuty. Ale gdy już kupują – robią to regularnie. Jeśli mężczyzna zacznie korzystać z leku z sukcesem, pilnuje się, by trafił na stałe do zestawu recept. Zresztą 83 proc. farmaceutów to kobiety. Więc siłą rzeczy to do nich częściej trafiają pacjenci z tym tematem. Widać też różnice pokoleniowe.

W starszych dzielnicach miast sprzedaż jest niższa. Zachowawczy starsi mężczyźni traktują temat z dystansem. Młodsi z kolei coraz częściej sięgają po „niebieską tabletkę” jak po suplement codzienności. Ich rzeczywistość to permanentny stres, praca do późna, kredyty, presja otoczenia, by żyć „ponad stan” – nawet jeśli oznacza to tylko jeszcze jeden urlop więcej.

Zauważmy, że reklamy niemal nie pokazują starszych mężczyzn. Przekaz jest jasny: kup nie dlatego, że masz problem – ale żeby było jeszcze lepiej. To trafia nie tylko do zamierzonej grupy wiekowej. Coraz częściej po sildenafil sięgają… nastolatkowie. Nie z powodów medycznych, ale by zaimponować – partnerce i kolegom. Bezrefleksyjność młodzieży? Z pewnością. Ale to zjawisko jest realne i widoczne zza aptecznego kontuaru.

Pewien farmaceuta opowiedział mi historię stałego pacjenta. Starszy pan kilka razy do roku realizował recepty od kilku lekarzy – na hurtowe ilości najdroższego sildenafilu. Nie chciał zamienników, cena go nie obchodziła. W końcu zdradził tajemnicę: jeździł do sanatoriów i na miejscu z zyskiem sprzedawał leki innym kuracjuszom. I tak to się kręci…

Czy ktoś sprawdzi i powstrzyma ten nielegalny, choć półoficjalny obrót lekami? Wszyscy znamy odpowiedź. Efekt uboczny tej uzdrowiskowej „eksportowej działalności”? Wzrost chorób wenerycznych u osób starszych. Brak obaw o niechcianą ciążę = brak prezerwatyw. Również zamówienia internetowe nie pozostawiają złudzeń. Ci, którzy kupują, zamawiają więcej – najczęściej preparaty w większych dawkach.

Podobnie jak przy antykoncepcji – zamówienia są przemyślane i hurtowe. Porównując adresy pacjentów i lekarzy, widać wyraźnie, że chodzi o receptomaty. Nikt tych recept nie kwestionuje, nie ma podstaw. A gdyby NFZ lub Ministerstwo Zdrowia chciały coś zmienić, powstałyby odpowiednie przepisy, prawda?

Ciekawostką socjologiczną innego rodzaju jest tzw. turystyka lekowa w wykonaniu turystów z Niemiec i Danii. Systematycznie przyjeżdżają na zakupy do zachodnich i północnych części Polski. I wtedy w aptekach chętnie i bez opowiadania, że „dla kolegi”, kupują dużo opakowań z tabletkami na potencję, które w ich krajach nie są powszechnie znanymi preparatami OTC. Cóż, czasy się zmieniają, a my razem z nimi.

Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 9/2025