Myślenie magiczne. Pacjent u znachora
Co sprawia, że pacjent przestaje ufać medycynie akademickiej i szuka pomocy u znachorów? Co może zrobić lekarz w takiej sytuacji? Z psychologiem społecznym Leszkiem Mellibrudą rozmawia Lidia Sulikowska.
Foto: pixabay.com
Dlaczego ludzie idą do uzdrowicieli, znachorów, bioenergoterapeutów etc.?
Powodów jest wiele. Jeden z najważniejszych to taki, że osoby potrzebujące pomocy szukają tego, co daje poczucie bezpieczeństwa.
Kogoś, kto ma czas na rozmowę, potrafi pocieszyć, dać nadzieję, udzielić psychicznego wsparcia. Jeśli nie otrzymują tego wszystkiego od swojego lekarza, są bardziej skłonni skorzystać z tzw. medycyny niekonwencjonalnej, bo ta, przynajmniej pozornie, to zapotrzebowanie wypełnia.
Korzystają z niej chorzy charakteryzujący się wysokim poziomem myślenia magicznego i emocjonalnego. De facto otrzymują irracjonalną obietnicę pomocy, ale oni są w stanie w nią uwierzyć. Nawet bardzo inteligentni, wykształceni ludzie ulegają tej pokusie.
Mamy coraz większą wiedzę na temat otaczającego nas świata, także w kwestii zdrowia, mimo to niektórzy wciąż są gotowi pójść w kierunku irracjonalności. Jak to możliwe?
To paradoks naszych czasów. Im więcej otrzymujemy informacji, tym bardziej wzrasta poczucie zagubienia. Do pójścia na skróty skłania przeładowanie informacyjne. Dlatego część społeczeństwa jest gotowa udać się do uzdrowiciela, bo tam czeka prosto wyrażona obietnica: „ja ci pomogę”, „leczę wszystko”.
Wobec takiego komunikatu u chorego myślenie emocjonalne zaczyna przeważać nad racjonalnym. Woli trzymać się irracjonalnej nadziei niż sprawdzić, czy to, co mu się proponuje, faktycznie działa. Niecierpliwość i szukanie szybkich rozwiązań jest częstym sposobem unikania lęku i ucieczką przed poczuciem bezradności i utratą nadziei. Chciałbym tutaj zwrócić uwagę, że problem ten dotyczy nie tylko chorych, ale też ich bliskich. To często najbliższe otoczenie pacjenta sugeruje mu, by udał się do znachora.
Mówił pan, że chory szuka poczucia bezpieczeństwa, a znachor potrafi mu je dać. To znaczy, że lekarzowi to się nie udaje?
Lekarze czasami po prostu nie koncentrują się na zapewnianiu tej potrzeby, zapominając, że jest bardzo ważnym elementem procesu leczenia. Doktorzy także czasem idą na skróty. Pacjent przedstawia problem, a lekarz stawia diagnozę i wydaje zalecenia – przepisuje leki, kieruje na badania, nie interesuje się jednak, jak chory ocenia stan swojego zdrowia.
Dobrze wyczuleni na tym polu są anestezjolodzy – oni wiedzą, że poziom odczuwania bólu jest mocno zindywidualizowany i trzeba po prostu poświęcić czas na rozmowę, by pacjent poczuł się „zaopiekowanym”, czyli z większą wiarą w lekarza i większym poczuciem bezpieczeństwa spojrzał na siebie, swoją chorobę i jej objawy. Nie mogę tego powiedzieć o innych specjalistach. Oczywiście zawsze są wyjątki.
Jednak wydawałoby się, że mechanizm, którym tzw. uzdrowiciele przyciągają do siebie ludzi, powinien działać na krótką metę. Przecież w końcu pacjent zorientuje się, że choroba postępuje…
W latach 80. XX w. w Klinice Chirurgii Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum przeprowadziliśmy eksperyment. Przez prawie rok uczestniczyło w nim w sumie około tysiąca pacjentów i 100 uzdrawiaczy. Jedną z grup stanowili chorzy na raka jelita grubego, już po leczeniu operacyjnym.
U większości nie udało się wyciąć zmiany w obowiązujących klinicznie granicach bezpieczeństwa zmniejszających ryzyko nawrotu choroby. Lekarze prowadzący – na prośbę rodziny pacjenta – zgodzili się, aby ci pacjenci równolegle uczestniczyli w sesjach bioenergoterapeutycznych. U 90 proc. z nich zmniejszyły się dolegliwości bólowe, byli w lepszej kondycji psychicznej, także ich rodziny czuły się lepiej.
Po upływie roku niemal wszyscy zmarli. Rodziny jednak mówiły, że oni umierali z uśmiechem. To jest potęga działania znachorów. Potęga efektu placebo i wpływu sugestii. Potrafią poprawić samopoczucie, uruchamiając nadzieję. Siłę i głębokość oddziaływania autosugestii pokazała obserwacja innej grupy – 30 pacjentek z kamicą pęcherzyka żółciowego. Tymi kobietami także zajęli się uzdrawiacze.
Po 3-4 tygodniach różnego typu oddziaływań (dotyk, wahadełko etc.) pacjentki poczuły się lepiej, wróciły do dawnej diety bez doraźnych negatywnych konsekwencji. Po 3 miesiącach badanie kontrolne nadal wykazywało u każdej z nich obecność kamieni. Chore nie mogły w to uwierzyć, mówiły wręcz, że lekarze oszukują, bo one czują się świetnie. Po sześciu miesiącach wszystkie pacjentki miały nawrót choroby i zostały zoperowane.
Jak powinien zachować się lekarz, by jego pacjent nie szukał pomocy u znachora?
Nie wiem, czy to jest właściwie zadane pytanie, choć rzeczywiście w środowisku lekarskim jest niechęć, zarówno wobec uzdrawiaczy jak i całego zjawiska medycyny niekonwencjonalnej, często daleko wykraczającej poza działania uzdrawiaczy. Ale zawsze warto pamiętać, że ludzie mają prawo także do robienia głupstw. My, specjaliści, musimy jedynie przestrzegać przed wkraczaniem na niebezpieczną dla zdrowia i życia ścieżkę, ale nie możemy im odebrać tego prawa.
Co więc można zrobić?
Lekarz powinien być uwrażliwiony na myślenie emocjonalne pacjenta. Na tę sferę naszej osobowości można oddziaływać racjonalnością, tocząc dialog w oparciu o odsłonięcie tej magicznej części postaw chorych i ich rodzin. To jest nowe zadanie dla lekarza – uczyć pacjenta i jego rodzinę myślenia w kategoriach racjonalnego rozumienia, na czym polega pomoc lekarska i jaką rolę spełnia w tym pacjent, czyli jego organizm, jego ciało.
Lekarz różnymi działaniami (farmakoterapia, zabiegi) podnosi odporność organizmu, zwiększając siłę procesów odpowiedzialnych za zjawisko samoleczenia. Pacjent tę siłę również może zwiększać (choć czasami ją obniża, tracąc wiarę i nadzieję). Wydaje się, że lekarze są jednak słabo przygotowani do takiego podejścia do chorego i komunikowania mu znaczenia roli lekarza i pacjenta w traktowaniu własnego organizmu i choroby.
To pomaga zamieniać lęk pacjenta w ciekawość, co pacjent sam może zrobić dla swego ciała i zwiększania jego odporności, budując w ten sposób bardziej zadaniową i racjonalną postawę w pacjencie, potęgującą motywację do leczenia zgodnie ze wskazaniami medycznymi.
Czyli lekarz ma oddziaływać na pacjenta za pomocą metod, których używa znachor?
Trzeba przede wszystkim mieć świadomość istnienia tych mechanizmów. Należy też oczywiście piętnować i pokazywać przykłady pseudoleczenia, które zakończyło się tragicznie. Ale przedstawianie, jak straszne mogą być skutki odejścia od medycyny opartej na faktach, nie wystarczy.
Potrzebna jest zmiana myślenia, zwiększająca nie tylko wiarę w lekarza, ale również własną wiarę pacjenta w siebie i swoje możliwości, a to możliwe jest przez zmianę podejścia lekarza do pacjenta, jego rodziny oraz pacjenta do siebie samego. Popularność znachorów opiera się na marketingu szeptanym, który jest bardzo skuteczny i budzi duże zainteresowanie wśród pacjentów. To potężna broń, którą można wykorzystać także w redukowaniu niebezpiecznych zjawisk związanych z ucieczką w magię.