Niegotowi na katastrofę
Nikt nie uczy polskich medyków, jak przygotować się na zdarzenie masowe. Brak kształcenia z medycyny pola walki może się okazać dotkliwy szczególnie dziś, gdy na Ukrainie trwa wojna.
„Boli, boli” – mówi słabnącym głosem Paweł Oskwarek, ratownik medyczny i instruktor z Centrum Kształcenia Podyplomowego Wojskowego Instytutu Medycznego (WIM). Po drugiej stronie szyby kursanci uwijają się przy fantomie tak realistycznym, że na pierwszy rzut oka trudno go pomylić z człowiekiem. Paweł Oskwarek jest głosem fantoma. Szkoląc pielęgniarki i ratowników, prowadzi bardziej rozbudowany dialog. Tym razem ogranicza się do prostych komunikatów i „mdleje”. To szkolenie dla lekarzy, głównie zabiegowców, w większości wojskowych. Stopień trudności jest wyższy, a stan pacjenta bardzo ciężki.
Lekarze – chirurg naczyniowy, neurochirurg oraz ortopeda – uwijają się przy chorym, na ekranie sprawdzając parametry. Kolejna dawka leku nie przynosi oczekiwanego efektu, tętno spada. Pacjent jest we wstrząsie. Podczas szkolenia dla lekarzy cywilnych i wojskowych instruktor kilka azy powtórzy, że rzeczywistość szpitala wojskowego jest inna od tej, którą znają ze szpitalnych oddziałów ratunkowych (SOR) czy nawet centrów urazowych. Różni się triażem i czasem, jaki można poświęcić pacjentowi. Tu ratuje się życie, nie kończyny. Jeśli trzeba przyszyć rękę, nie ma czasu na szczegóły i docyzelowanie szwów. Czekają następni. Lepiej stracić rękę niż życie.
Były lekarz wojskowy, weteran misji w Afganistanie i Iraku, mniej doświadczonym lekarzom wojskowym i kilku cywilnym opowiada, jak zachować się w czasie zdarzenia masowego, jak zaopatrywać obrażenia, do których nie przygotuje żaden cywilny SOR, i jak sobie radzić przy braku materiałów i leków. Mówi o polowej Sali operacyjnej, w której temperatura powinna być taka, żeby chirurgom pot ściekał po plecach, o zmiażdżonych miednicach i urwanych palcach, którym nie można poświęcić całego dyżuru mikrochirurga. To pierwsze takie szkolenie dla lekarzy, mające przygotować ich na zdarzenie masowe, ale też ewentualną konieczność zaopatrzenia dużej liczby rannych na polu walki.
Doświadczeni chirurdzy, medycy ratunkowi i anestezjolodzy chcą być gotowi na wypadek nieprzewidywalnego. A to, jak oceniają specjaliści, nie jest nieprawdopodobne. – W sytuacji konfliktu zbrojnego infrastruktura cywilna i cywilna ochrona zdrowia będą musiały sobie radzić z obciążeniem, jakie niesie ze sobą wojna. Jesteśmy jednym z nielicznych krajów w tej lokalizacji geograficznej, który zarówno na etapie kształcenia przed-, jak i podyplomowego personelu medycznego każdego rodzaju nie ma ani jednej godziny zajęć z zakresu medycyny pola walki. Tę lekcję musimy szybko odrobić – mówił dyrektor WIM gen. broni prof. Grzegorz Gielerak podczas sesji „System ochrony zdrowia na miarę naszych potrzeb oraz współczesnych wyzwań i zagrożeń” w ramach VIII Kongresu Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach.
Szymon Rokicki, ratownik medyczny z Centrum Kształcenia Podyplomowego WIM, zwrócił uwagę na potrzebę intensyfikacji szkoleń dla personelu medycznego, tak by w razie wystąpienia konfliktu medycy cywile potrafili sprawnie poruszać się w łańcuchu leczenia pacjenta. – WIM proponuje rozszerzenie kształcenia na kierunku lekarskim o szkolenia w zakresie medycyny pola walki. Szkolenia te powinny być cykliczne, bo kompetencje zanikają. Wiedza nieużywana znika z naszej głowy – przekonywał.
– Wojskowa służba zdrowia wcześniej czy później będzie się opierać na systemie cywilnym – mówi Michał Madeyski, pełnomocnik dyrektora WIM. Co więcej, w razie konfliktu zbrojnego cywilne placówki ochrony zdrowia mogą zostać podporządkowane poleceniom wojskowych. W niektórych szpitalach mogą znaleźć się nie tylko obywatele Rzeczypospolitej, ale także uchodźcy z innych państw.
– Systemy ochrony zdrowia w poszczególnych krajach powinny być gotowe na elastyczne dopasowanie się do większej liczby pacjentów na wypadek konfliktu zbrojnego w sąsiednich państwach i w konsekwencji duży i stosunkowo szybki napływ uchodźców. Doskonale to widać na przykładzie doświadczeń krajów uwikłanych w konflikty zbrojne, takich jak Syria i Liban – podkreśla gen. prof. Grzegorz Gielerak. Jak dodaje, medycyna pola walki w kluczowych dla ratowania życia procedurach różni się od cywilnej, niemniej jednak ważne jest również opanowanie umiejętności z obszaru medycyny naprawczej, np. w jaki sposób skutecznie zaopatrzyć uszkodzone postrzałem tkanki i narządy, w sytuacji gdy widoczne uszkodzenie mechaniczne jest tylko częścią rzeczywistych obrażeń.
Pytany o to, jak bardzo różni się medycyna pola walki od medycyny ratunkowej, mówi: – Są pewne odmienności, jeśli chodzi o rodzaj i zakres stosowanych procedur. Natomiast różnice stają się dużo bardziej dostrzegalne w obszarze używanych środków i materiałów medycznych, które z uwagi na charakter obrażeń w wojsku często są zupełnie odmienne. Warto również wspomnieć o warunkach prowadzenia pomocy medycznej – w wojsku musimy działać szybciej i w dużo większej skali, niż dzieje się to w środowisku cywilnym – tłumaczy generał.
Karolina Kowalska, Mariusz Tomczak