Październik 2007
Wybrane fragmenty opowiadania Matyldy Wyrozumskiej, laureatki III miejsca w Konkursie Literackim „Przychodzi wena do lekarza” (2014) w kategorii „Nonfiction”, opublikowane w „Gazecie Lekarskiej” nr 4/2015.
Stoję w holu obcego mi jeszcze budynku. Wokół tłum nieznanych mi jeszcze ludzi. Cała się trzęsę.
Czuję krew płynącą z otarć na stopach – efekt spaceru w nowych, eleganckich bucikach (które nigdy już nie przestaną uwierać).
Idę odebrać swój indeks. Ktoś przekręcił moje nazwisko (przez kolejne 6 lat będzie to normą).
&
Na pierwszą anatomię mieliśmy nauczyć się budowy obojczyka i łopatki. Opis na dwie strony w Bochenku mnie przerósł. Głupia, nie zdaję sobie sprawy, że na pojutrze każą mi nauczyć się nie dwóch, a dwustu stron.
Siedzę jak na tureckim kazaniu. Doktor coś mówi. Nic nie łapię. Podobnie jak 13 innych osób. Tylko jeden P. (późniejszy Pan P.) klepie Bochenka z pamięci. Myślę: Ale kujon!
&
Jesteśmy w sali prosektorium ubrani w długie do ziemi, wiązane z tyłu fartuchy i chusty. Wszyscy jednakowo popielaci, zmęczeni i przestraszeni, kiedy w drzwiach staje „taki miły starszy pan”.
SMS od Marcina: „Miły starszy pan? K. znaczy? Kondolencje. Możesz zacząć się pakować do domu.”
„Pamiętaj, musisz znaleźć jakąś odskocznię. Jakąkolwiek. Basen, fitness, wolontariat, szachy. Możesz też pić wódkę, ale to takie pospolite…”.
I jeszcze jeden: „Pamiętaj, śpij minimum sześć godzin na dobę. Inaczej nie dasz rady. A niezależnie od wszystkiego pamiętaj, że w tym gównie i tak siedzimy razem”.
&
Codzienne lub niemal codzienne wędrówki tą samą trasą. Pod blokiem spotkanie z Małgosią, a przy skrzyżowaniu z Rafałem (który wkrótce okaże się być palantem).
&
Anatomia… Egzamin. Stoimy pod ścianą na korytarzu tak zwanego „muzeum”. Przerażeni. Jak przed rozstrzelaniem. Sprowadzeni do poziomu studenta – idioty, kretyna, matoła.
Nakazując nam ubranie się w fartuchy, odebrano nam resztki godności i dorosłości. Kolejne pięć godzin jest najgorszym czasem, jaki spędzę na tych studiach.
W ciągu kolejnych lat może tylko jeden egzamin dorówna temu koszmarowi. Nie pamiętam pytań. Nie pamiętam, jak wyszłam z budynku Collegium Anatomicum, ani jak wróciłam na stancję. Tylko tamta ściana, nasze fartuchy i my. Fotografia fragmentu życia.
I jeszcze Kacper krzyczący zaraz po wyjściu z sali, że dziś spije się ze szczęścia i będzie pijany krzyżem leżeć na Placu Litewskim.
&
Wchodzę do swojego pokoju. Nieprzytomna, wyczerpana idę w stronę tapczanu, brodząc po kostki w papierach. Tak jak stoję – w czarnych spodniach i białej bluzce – padam w pościel.
Przez kolejne dwie godziny leżę bezmyślnie, gapiąc się w sufit. Leżę, nie mogąc ruszyć ręką, głową, oczami.
Muszę posprzątać. Muszę się spakować. Muszę wyjechać. Leżę i uświadamiam sobie, że od tej chwili przez trzy miesiące… Nic nie muszę.