Prawdziwy sprawdzian to uruchomienie kilku tysięcy punktów szczepień
Z prof. dr. hab. Andrzejem M. Falem, kierownikiem Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych CSK MSWiA, prezesem Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego, rozmawia Mariusz Tomczak.
Trwają szczepienia przeciwko COVID-19. Czy to przełomowe wydarzenie?
Andrzej M. Fal: Dzięki szczepionce, po prawie rocznym trwaniu pandemii i chronieniu się przed zakażeniem wirusem SARS-CoV-2, retroaktywnym uciekaniu przed infekcją na różne sposoby, w końcu możemy działać proaktywnie w kierunku budowania odporności.
To ewenement, że szczepienia ruszyły tak szybko w obliczu nowego czynnika zakaźnego. Z historii wiemy, że wcześniej mijały lata, by nie powiedzieć dekady, zanim pojawiła się dedykowana szczepionka, a my dysponujemy już kilkoma jej typami.
Optymizmem napawa fakt, że rośnie deklaratywny odsetek chętnych do szczepienia się w społeczeństwie. W sondażach przekracza on już 60 proc., choć zaczynaliśmy od 20-30 proc. Wcześniej jednak było dużo gdybania, mówiliśmy o „jakiejś” szczepionce, która dopiero „kiedyś” się pojawi, a teraz prawie każdy zna kogoś, kto został zaszczepiony w ramach grupy 0 i te osoby, pomimo że od zaszczepienia się minęło już kilka tygodni, czują się świetnie – więc lęk przed ubocznymi efektami istotnie zmalał.
Do zmiany podejścia przyczyniły się akcje edukacyjne, w tym zainagurowana przez Polskie Towarzystwo Zdrowia Publicznego inicjatywa „Nauka przeciw pandemii” – prowadzona przez kilkunastu naukowców, niepowiązana z przemysłem farmaceutycznym czy administracją. Takie działania, opierając swój przekaz jedynie na w pełni potwierdzonych faktach, wypierają w dużej mierze dezinformację czy celowo propagowane „fake newsy”.
Czy przez nadmierny formalizm masowe szczepienia w Europie nie przebiegają zbyt opieszale?
Akcji szczepień w całej Unii Europejskiej opiera się na co najmniej dwóch wspólnych determinantach: umowy o dostawy szczepionek zostały zawarte wspólnie przez wszystkie kraje Unii Europejskiej, a wymogi narzucane przez Europejską Agencję Leków zarówno w dopuszczeniu, jak i w procedurze szczepień, są takie same dla wszystkich krajów członkowskich.
System nadzoru i kontroli jest taki, jaki jest, więc ten sam formalizm dotyczy w tym samym stopniu każdego kraju UE. Wszyscy podlegają również tej samej dynamice dostaw. Pewnych kwestii nie możemy rozwiązać „po swojemu”, nawet gdybyśmy bardzo chcieli.
To, że sąsiad jest chory, nie powoduje, że jesteśmy bardziej zdrowi, ale spoglądając na to, jak przebiega akcja szczepień w Portugalii, we Francji czy nawet w Niemczech, gdzie władze spotykały się z potężną krytyką w jej pierwszym etapie, w Polsce nie mamy powodów do narzekania na biurokrację. We Francji każdy pensjonariusz domu opieki, zanim został zaszczepiony, musiał zapoznać się z 45-stronicowym dokumentem. W porównaniu z tym w Polsce wymogi formalne są niemal marginalne.
To prawda, że w Izraelu czy Wielkiej Brytanii akcja szczepień rozpoczęła się bardziej dynamicznie niż w państwach Unii, ale machina rozkręca się także u nas i liczba szczepionych w ostatnich dniach (12-15 stycznia) oscylowała wokół 30-35 tysięcy dziennie.
Przyglądając się temu, w jakim tempie szczepią inne kraje UE, nie mamy się za bardzo czego wstydzić, ale w liczbach bezwzględnych nie wygląda to oszałamiająco. Czy to nie powód do niepokoju?
Dotychczas w kilkuset szpitalach węzłowych akcja przebiegała bez większych problemów, ale prawdziwym sprawdzianem będzie sprawne uruchomienie dodatkowych kilku tysięcy punktów szczepień. Na pewno pojawią się pewne potknięcia, np. pojedyncze szczepionki będą wymagały utylizacji czy na szczepienie przyjdzie ktoś, kogo przez pomyłkę nie ma na liście. W tak wielkim przedsięwzięciu logistycznym nie obejdzie się bez takich przypadków.
Jedyne poważne zagrożenie dla powodzenia akcji widzę tylko w tym, by producenci wywiązali się z zadeklarowanych dostaw. Jeśli liczba szczepionek na to pozwoli, nie widzę żadnych zagrożeń, by w Polsce do końca I kwartału bieżącego roku zostało zaszczepionych 2,5-3 mln osób, a to, czy Europa zaszczepi się w ciągu 4, 5 czy 6 miesięcy, nie jest różnicą jakościową, lecz ilościową.
Moim zdaniem akcja szczepień w naszym kraju przebiega nieźle, choć oczywiście zawsze mogłoby być szybciej, lepiej i sprawniej. Definitywne podsumowania zostawmy jednak na sam koniec, gdy zobaczymy owoce masowych szczepień.