Prof. Andrzej Matyja: Pomysł jakże piękny w swej prostocie
Minister Adam Niedzielski znalazł rozwiązanie problemu, nad którym biedzimy się od lat. Można? Można! – pisze prof. Andrzej Matyja w felietonie dla „Gazety Lekarskiej”.
Brakuje lekarzy. Naszą narodową dumę ranią statystyki, które pokazują, że jesteśmy na szarym końcu w Unii Europejskiej i wśród krajów OECD. Najwyższy czas, byśmy poszybowali w górę rankingów. Od czegóż jest kreatywność!
Wystarczy sięgnąć do naszej pięknej narodowej tradycji i skarbnicy mądrości. Przecież „Dla chcącego nic trudnego”, „Chcieć to móc”, „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”, a jest też i uwspółcześniona wersja: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie wizjonera…”.
Takim inspiracjom mógł ulec minister Adam Niedzielski. A może były to bogate doświadczenia z lat 50. ubiegłego wieku, kiedy wystarczyły przyspieszone kursy, by szybko uzupełniać kadrowe braki i zastępować reakcyjny element przedwojennych elit?
Teraz przyszedł czas, by szeroko otworzyć dostęp do lekarskiej profesji. Jakże wielką niesprawiedliwością było, że w uczelniach medycznych o jedno miejsce ubiegało się kilkanaście osób, do tego jeszcze egzaminy ustne sprawdzały predyspozycje kandydatów. Trudne studia nie wszystkim udawało się skończyć w terminie. Potem były jeszcze kolejne szczeble – egzaminy, staże, specjalizacje…
Podobne bariery nadal trzeba pokonywać i przez takie sito nie wszystkim udaje się przejść. Skoro więc podaż nie zaspokaja popytu, to każdy ekonomista powie, że najwyższy czas, by do zawodu dopuścić więcej chętnych. Nic to, że może ledwo zdadzą maturę. Kształćmy więcej i szybciej. Kadrowa taśma produkcyjna musi przyspieszyć, a to dzięki szkołom zawodowym, które uzyskają prawo kształcenia lekarzy.
Ten jakże piękny w swej prostocie pomysł pozwoli nam szybko dogonić peleton, a ilość – kto wie, może jak kiedyś uczono – przejdzie w jakość. Ciekawe tylko, czy autorzy propozycji w przyszłości będą chcieli życie swoje lub swoich bliskich oddać w ręce medyków wyedukowanych na skróty? Ale, kto by teraz sobie tym głowę zaprzątał, gdy trzeba czym prędzej wypełniać rubryki w sprawozdaniach i przed kamerami oznajmiać, jak sprawnie można sobie radzić z wyzwaniami.
Minister Niedzielski podzielił się swoim jakże nowatorskim pomysłem przy okazji gospodarskiej wizyty w centrum symulacji medycznej jednej ze szkół zawodowych. Placówka ma charakter wieloprofilowy, można by wręcz powiedzieć – holistyczny, bo oprócz Instytutu Medycznego ma również Instytut Nauk Społecznych, Instytut Techniczny oraz Instytut Gospodarki Rolnej i Leśnej.
Jest to jedna z 25 szkół zawodowych, które kształcą na kierunkach medycznych na poziomie licencjackim lub magisterskim. Są to najczęściej pielęgniarstwo, ratownictwo medyczne, fizjoterapia, zdrowie publiczne. Można przypuszczać, że ambicją tych uczelni będzie teraz uruchomienie kierunków lekarskich. Kto wie, czy w ich ślady nie pójdzie osiem innych uczelni zawodowych, które do tej pory nie zdecydowały się na profil medyczny, choć można przypuszczać, że prawdopodobne wsparcie z funduszy unijnych będzie zachęcało do takich decyzji.
Na pewno wiele będzie zależeć od wymagań programowych, ale przecież można skonstruować je tak, by i tu nie ustawiać zbyt wysoko poprzeczki. A legislatorom z Ministerstwa Zdrowia pomysłowości odmówić nie sposób, skoro możliwość kształcenia lekarzy w szkołach zawodowych „dorzucono” do projektu ustawy, który kilka miesięcy wcześniej Naczelna Izba Lekarska otrzymała do zaopiniowania, tyle że projekt ów dotyczył… kredytów studenckich.
Twórcom ustawy nie przeszkadza, że uczelnie zawodowe zlokalizowane są w miejscowościach bez silnego zaplecza akademickiego. Nie mają one tradycji w kształceniu lekarzy, pozbawione są zaplecza klinicznego czy rozbudowanej bazy szpitalnej umożliwiającej zdobycie praktycznej wiedzy i umiejętności przez adeptów sztuki lekarskiej.
Nie można przy tym zapominać, że w szpitalach zlokalizowanych w małych ośrodkach brakuje kadry medycznej, która na dodatek – z racji wieku – szybko się wykrusza. Kto zatem weźmie na siebie rolę nauczycieli i mentorów, kiedy coraz mniej licznej kadrze będzie brakować czasu dla pacjentów? Pomysłodawcy „zawodówek” pewnie wierzą, że symulatory, YouTube czy zajęcia wirtualne wypełnią tę lukę.
Może oczarowani możliwościami telemedycyny liczą, że studia lekarskie „obsłuży” teleedukacja (skoro można prowadzić już operacje na odległość, to cóż stoi na przeszkodzie, by na przykład chirurgii uczyć w ten sam sposób!). Podpowiadam też, by szukając niekonwencjonalnych rozwiązań, sięgnąć do prekursora teleterapii Anatolija Kaszpirowskiego. Da się to nawet zrealizować w formie niskobudżetowej dzięki powtórkom materiałów archiwalnych.
Przed laty gromadziły przed ekranami telewizorów miliony widzów, teraz też frekwencja będzie wysoka, skoro popularność różnych czarodziejów w naszym narodzie rośnie. Zasięg oddziaływania tej jakże nowatorskiej inicjatywy można zwiększyć, podejmując współpracę z sieciami dyskontów, co pozwoli dodatkowo obniżyć koszty. Rozwiązaniem nie do pogardzenia jest również wielozawodowość.
Potencjał weterynarza, jako osoby o wykształceniu akademickim, można wykorzystać w procesie edukacji w lekarskich zawodówkach. Ponadto cóż stoi na przeszkodzie, by zaopiekował się on w ramach pakietu usług nie tylko zwierzakami, ale i przedstawicielami homo sapiens. Polecamy też uwadze Ministra Zdrowia potencjał ochotniczej staży pożarnej, która doskonale wypełni lukę po ratownikach medycznych, gdy ich zapał do pracy zgaśnie.
Z całą pewnością wachlarz możliwości, jaki może roztoczyć przed nami ekipa ministra Niedzielskiego, daleko wykracza poza powyższy skromny katalog pomysłów, który podpowiada wyobraźnia pobudzona ostatnimi propozycjami MZ. Te edukacyjne innowacje niewątpliwie będą wskazówką dla menadżerów ochrony zdrowia, którzy zamierzają się ubiegać o certyfikaty uprawniające do zarządzania placówkami medycznymi.
Minister Niedzielski – orędownik takich dowodów kompetencji – sam daje świadectwo, ile kreatywności może wykrzesać z siebie menadżer, gdy tylko wyrwie się z okowów kostycznego medycznego myślenia. Wystarczy tylko chcieć!
Nam, lekarzom, lotna myśl organizatorów naszej ochrony zdrowia może zaimponować. My tak twardo stąpamy po ziemi, opieramy się na dowodach, ufamy wiedzy akademickiej, znamy wartość nauki od mistrzów i mentorów i zachodzimy w głowę, dlaczego funduje się społeczeństwu pomysły na „zawodówki” dla lekarzy, zamiast wykorzystać potencjał i dorobek szkół zawodowych, by ich absolwentów pielęgniarstwa, fizjoterapii, nauki o zdrowiu, ratownictwa medycznego, wyedukowanych opiekunów medycznych wprowadzać do publicznej ochrony zdrowia, dając godziwe wynagrodzenia, proponując prace odciążające lekarzy, by ci zniechęceni do pracy w kraju nie wyjeżdżali za granicę.
Powoływanie asystentów chirurga, a wcześniej – dopuszczenie do polskiej ochrony zdrowia lekarzy spoza Unii Europejskiej bez dostatecznego sprawdzenia ich kwalifikacji i znajomości języka polskiego czy wreszcie najnowszy pomysł uruchomienia przyspieszonego kształcenia lekarzy (i to w czasie, gdy MZ chwali się projektem ustawy o jakości), to gra pozorów i żonglerka pomysłami. Dobrze, jeśli okaże się placebo, bo może to być lekarstwo gorsze od choroby.
Andrzej Matyja, prezes NRL