21 listopada 2024

Skalpel i pióro. Jak pracuje Halina Anilah?

Halina Anilah to pseudonim artystyczny Haliny Berońskiej-Kulickiej, chirurga plastyka z ponad 30-letnim stażem przy stole operacyjnym. Obecnie zawodowo jest związana z Krakowem, mimo że prawie 20 lat pracowała w Warszawie.

Autorka wywiadu z Haliną Anilah. Foto: arch. prywatne

Irena Kaczmarczyk: Może zacznijmy od niełatwego pytania: medycyna i literatura – czy mają dla ciebie coś wspólnego?

Halina Anilah: Na to pytanie odpowiedź jest na ulicy Krupniczej. Jeżeli literaturę rozumiemy jako sztukę, to napis w siedzibie Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie mówi sam za siebie. Omnium artium medicina noblissima est. Jak sam Hipokrates zauważył, medycyna jest sztuką.

Skalpel i pióro to Twoje narzędzia pracy – łatwo pogodzić te dwie pasje?

Kobiecie nie jest łatwo być chirurgiem w specjalności zdominowanej przez mężczyzn. Trudno jest pogodzić pracę na bloku operacyjnym z prowadzeniem domu, wychowywaniem dzieci a co dopiero z pisaniem. Dla mnie jest to odskocznia od stresów, trudnych decyzji… Pisanie jest dla mnie pewnego rodzaju psychoterapią. Emocje wyrzucam na papier i te radosne jak i te bolesne. To oczyszcza mój umysł i duszę

Kiedy odkryłaś w sobie talent literacki?

Nie wiem czy mam talent. Raczej nazywam ten dar lekkością słowa. Czy moje teksty są w jakiś sposób oryginalne, trudno mi to ocenić obiektywnie. Zaczęłam pisać już w szkole krótkie wiersze, pewnie jak większość nastolatków, którzy mają wrażliwą duszę. Utkwiło mi w głowie powiedzenie polonistki z liceum, która twierdziła, że moje teksty pozna z zamkniętymi oczami.

Co było impulsem, by przelać na papier to, co w Tobie kiełkowało, domagało się światła?

Myślę, że była to chęć pokazania swojej duszy światu. Początkowo wszystkie teksty lądowały w szufladzie, czasem czytali je najbliżsi. Moja mama skrzętnie je przechowywała. Czasem komuś ofiarowałam rękopis. Widziałam, że robi to ogromne wrażenie na odbiorcach. W końcu po pięćdziesiątce odważyłam się udostępnić publicznie nagranie jednego z pierwszych poważniejszych utworów.

Pierwszy audiobook „Ryzykantka” nagrałaś w roku? Oparłaś to opowiadanie na osobistych przeżyciach. Opowiedz coś o tym. Czy są też inne inspiracje?

„Ryzykantkę” napisałam ponad 30 lat temu a nagrałam w formie audiobooka w 2015 roku. Rękopis otrzymał ortopeda, który operował mnie po wypadku narciarskim na Kaukazie. Chciałam mu w ten sposób podziękować za to, że szczęśliwie mogłam powrócić w moje ukochane góry. Imiona postaci zostały zmienione, ale w taki sposób, że mają symboliczne znaczenie.

Książkę pisałam w szpitalu w czasie rehabilitacji a ostatnie dwa rozdziały powstały w rocznicę wypadku na Kaukazie i po powrocie do pracy zawodowej. Nie jest to autobiografia, ale opowiadanie oparte na moich przeżyciach, niektórych bardzo bolesnych. Wiem, że ten audiobook niesie nadzieję chorym. Cieszę się, bo taki był mój cel napisania tego utworu.

Wiem, że dwie kolejne nowele czekają na druk. Zdradzisz ich tytuły? Możesz zarysować ich fabułę?

Więcej niż dwie. Gotowa do druku jest książka pt. „Tatarska dziewczyna”, która jest kontynuacją dalszych losów bohaterki z „Ryzykanki”. Ci, którzy mieli już okazję przeczytać to opowiadanie, bohaterkę utożsamiają ze mną. Książkę pisałam w metrze warszawskim pod wpływem bardzo mocnych emocji. Napisałam ją w formie bajki dla dorosłych.

Nie chcę zdradzać fabuły. Mogę tylko tyle powiedzieć, że jest to opowieść o raju a akcja toczy się ponownie w pobliżu Kaukazu tyle, że tym razem na stepie. Druga gotowa do druku książka to „Ludzie ptaki” dedykowana Panu Tenorkowi. Też ma formę bajki a właściwie baśni. Napisana jest tak, że babcia lub dziadek czy też rodzic czytając ją dziecku sam przeżyje to zupełnie inaczej. Jeden z oceniających ją reżyserów powiedział, że jest pokroju „Małego Księcia”. To największy komplement jaki usłyszałam na temat mojego pisania.

Kolejne książki w pisaniu to „Maile bez odpowiedzi czyli podróż w poszukiwaniu bratniej duszy”, „Moja legenda czyli o korzeniach słów kilka”, „Zardzewiały świat” oraz cały czas wiersze, które gromadzę w zbiór pod tytułem „Myśli własne”.

Napisałaś też bajkę dla dzieci: „Trzy obłoki”. Co bardziej cię pociąga: literatura dla dzieci czy dla dorosłych? Co czytasz? Wylicz swoich ulubionych autorów…

„Trzy obłoki” napisałam z dedykacją dla syna. Miał wtedy ok.10 lat. Książka pt. „ Zardzewiały świat” również jemu dedykowana powstaje pod wpływem naszej wyprawy w Bieszczady, gdy syn wchodził w dorosłe życie. Myślę, że będzie chwilą refleksji dla młodego pokolenia. Piszę więc i dla dzieci i młodzieży i dorosłych. Wchodzę w ich świat i tekst sam jakoś wypływa z mojej wyobraźni.

Co czytam? Różnie, w zależności od nastroju. Numerem jeden w mojej biblioteczce jest „Mały Książę” Antoine de Saint-Exupery, tuż obok dzieła Juliusza Słowackiego, ale też poezja gruzińska czy Sherlock Holmes.

Jesteś chirurgiem plastycznym. Naprawiasz defekty ciała. Upiększasz je, nadając mu korzystniejszy kształt. Czy chirurgiczna ingerencja w fizyczne tkanki ma coś wspólnego z ingerencją twórcy w tkanki wyobraźni?

Ciekawe porównanie. Nigdy tak nie myślałam, ale rzeczywiście tak jest. Gdy biorę do ręki skalpel, uruchamiam wyobraźnię przestrzenną i jak artysta zmieniam układ tkanek. Podchodzę do nich delikatnie jak w poezji, gdy dobieram właściwe słowo.

Literatura Cię odpręża, poszerza horyzonty, pozwala zdystansować się do… czego?

Literatura pozwala mi odrywać się od szarości i rutyny dnia codziennego. Już nie czytam ciężkich książek typu „Anus mundi”.

Siedzimy przy kominku (atrapa), do którego okap z blachy miedzianej projektował Karol Frycz. Ściany pełne dzieł sztuki: obrazów, witraży, szopek, którym należy się przyglądać z należytym szacunkiem a w tle… sącząca się zewsząd dyskretna muzyka klasyczna… Chyba nie ma piękniejszego i inspirującego miejsca dla twórcy?

Osobiście wolę łono natury jako inspirację. Większość moich utworów osadzonych jest w bezludnych miejscach surowej przyrody czy to Kaukazu Wysokiego czy Bieszczad. Gdy opisuję zmagania Ryzykantki po kontuzji to z kolei jest samotność w cierpieniu.

Wracając jednak do Jamy to zawsze mam takie wrażenie gdy tutaj wchodzę, że chciałabym ujrzeć artystów tamtych czasów, usłyszeć Przybyszewskiego, pośmiać się przy stoliku z Boyem-Żeleńskim (ewentualnie pogadać z nim o karmieniu piersią) albo namówić Wyspiańskiego, by mnie sportretował. Obecnie mam wrażenie, że to jeden z punktów na mapie turystycznego Krakowa obowiązkowy, by zaliczyć zwiedzanie. To trochę psuje ducha tego miejsca (obok nas siedzą turyści, którzy bardziej pasują do McDonald’s niż do Jamy).

W puencie naszej rozmowy zapytam o Twój uśmiech. Lubisz się uśmiechać. Co chcesz Halinko powiedzieć, uśmiechając się do świata?

Życie jest piękne mimo cierpienia. Bolesne przeżycia szlifują nas jak diament. Chcę pokazać światu radość życia. Uśmiech kobiety upiększa nasze zmagania się z codziennością. Wielu o tym zapomina i trzeba im to do znudzenia przypominać.

Serdecznie Ci dziękuję za wspólnie spędzony czas w Sali Fryczowskiej (Zielonej) i życzę szybkiego wydania zapowiedzianych książek.