Szara Mysz leci w kosmos (fragment)
Wyjazd do Chin, kraju bogatej historii i kultury, jednej z najstarszych cywilizacji świata, dla wielu z nas podróż życia, dla Szarej Myszy kosmiczna wyprawa po Życie. Dlaczego Mysz chce jechać i znosić to całe zamieszanie związane z wyjazdem, skoro najbardziej lubi siedzenie pod miotłą i zajmowanie się swoimi drobnymi, co nie znaczy mało ważnymi sprawami? Jednak to właśnie dla tych spraw, rodziny, przyjaciół, a także dla siebie postanawia wyjechać.
Foto: freeimages.com
Leczenie, jakiemu poddała się w Polsce, znacznie ograniczyło postęp choroby. Dzięki udanej operacji kręgosłupa Mysz odzyskała kontrolę nad oddalającą się z każdym dniem sprawnością. Niestety nic więcej nikt już nie obiecuje. Dlatego dla miłości i rodziny, „jedynych stałych od czasu choroby” Mysz musi wyruszyć w daleką drogę.
Teraz, gdy „tak wiele rzeczy stało się tak mało istotne, życie to aktualnie ma znaczenie, odbudować w sobie Moc”, zapisuje przed podróżą. Zwykłe, codzienne sprawy dawały Jej tyle radości: „wiosna, bazylia, pomidory, czerwone wino, papier, ołówki, lampki, porcelana, wiśnie, czereśnie, śliwki, ziemniaki, makaron, tańczyć, leżeć, góry, morze w marcu, gotować, śmiać się, pływać, rysować, podróżować, księżyc, zielony, moment, kiedy słońce wychodzi zza chmur”.
Mysz pragnie się cieszyć tym nadal i dlatego podejmuje decyzję o wyjeździe. Kontynuacja leczenia w Chinach to szansa wygrania z chorobą i możliwość powrotu do codzienności tak bardzo przez Nią cenionej i dzielonej razem z bliskimi sercu ludźmi: mężem, z którym są „jak para butów, prawy i lewy, współpracująca w ruchu i potem razem odpoczywająca w kącie”, synkiem, „co śmieszy, cieszy, wzrusza, wyprowadza z równowagi, wprowadza równowagę, uczy pokory i cierpliwości, a ostatnio sika bezrefleksyjnie w rajstopy” i całym, wspierającym Ją rodzinnym Zapleczem „bez niego byłaby niczym małe porzucone ziarno, a razem są jak kłos zboża, z którego po dłuższej drodze będzie chleb”. Mysz pakuje walizkę. Wyrusza 6 stycznia, razem z trzema królami oraz z wiarą, nadzieją i miłością.
*
Chiny, kraj wielu kontrastów, państwo, w którym rozmach, ale również nijakość współczesności spotyka się z pięknem i dostojeństwem niezliczonej liczby zabytków, a filozofia taoizmu będąca afirmacją świata i ludzkiego losu z brakiem szacunku dla życia i potrzeb mieszkańców. Jednak nie Wielki Mur Chiński, Świątynia Nieba, Zakazane Miasto czy wspaniałe zasoby myśli filozoficznej są celem podróży Myszy, lecz miasto Tiencin, dziesięciomilionowa aglomeracja.
To właśnie tam czeka na Nią szpital i droga do niego, zawsze taka sama, pełna lęku, wiary, zwątpienia i nadziei. Chwila, w której „wszystko runęło i wywróciło się na drugą stronę” była początkiem tej drogi. Od tego dnia priorytetem stała się walka z chorobą i poszukiwanie nowych, bardziej skutecznych metod leczenia. W tym celu Mysz pod troskliwą opieką bliskiej osoby przybywa do Chin.
Po przyjeździe na kilka dni traci apetyt, ale „za sprawą coca-coli” odzyskuje go ponownie, tylko jakby „z innego kraju”. Jej organizm potrzebuje „smakowego wyciszenia i chce teraz jedynie owoców, mąki, ziemniaków oraz mięsa”. Pojawia się nadwrażliwość na zapachy, którą „potęguje wszechogarniający mdły zapach tłuszczu unoszący się wszędzie w całych Chinach o każdej porze. Naród, który cały czas trawi, je i trawi, jakby żyli, żeby jeść”.
Ciekawym doświadczeniem wydają się Myszy odwiedziny w chińskim barze, jednak Ona „lepiej się czuje tam, gdzie stoły i podłogi są czyste, nikt nie przechodzi koło talerza z brudnym wiadrem na niezjedzone resztki, i gdzie nie śmierdzi!”. Dlatego miejsca z tradycyjną chińską sztuką kulinarną odwiedza bardziej z ciekawości niż z chęci jedzenia.
Robi zdjęcia, dzieli się spostrzeżeniami, ale w celach konsumpcyjnych udaje się do centrum handlowego. Tam „chodzi po bagietki, jedyne pieczywo, jakie w smaku przypomina naszą bułkę”, bo o rodzimym chlebie może tylko pomarzyć.
*
Kiedy Mysz usłyszała listę zabiegów, jakie Ją czekają „trochę zadrżała, ale przypomniała sobie, że informacje, które słyszymy mają zabarwienie neutralne i tylko my nadajemy im ładunek emocjonalny, więc zaczęła neutralizować.”. Po zaakceptowaniu planu leczenia zgłosiła się do szpitala i na powitanie otrzymała spluwaczkę „na wypadek, jakby chciała odchrząknąć”.
W Chinach plują wszyscy bez względu na status społeczny, wiek czy poziom kultury. Obowiązkowo trzeba charczeć i pluć. Starzy Chińczycy robią to tak dogłębnie, że często tracą oddech. Czemu jednak w ogóle plują? Dla przyjemności, z nawyku, czy z braku elementarnych zasad wychowania? Przyczyna jest prozaiczna – to wszędobylski, unoszący się jak mgiełka, lessowy pył, który podrażnia i wysusza drogi oddechowe.
Od tysiącleci zimne północne wiatry nawiewają go znad Mongolii i gdyby nie to oczyszczanie dróg oddechowych, Chińczycy powszechnie zapadaliby na choroby płuc. Jednak ta prastara chińska sztuka plucia zaczyna stopniowo zanikać, bo to co przez wieki było naturalne, akceptowalne i na swój sposób pożyteczne, przegrało w zderzeniu z zachodnią kulturą i nabyciem świadomości, że jest niestosowne.
Dlatego młodzi już tak ostentacyjnie tego nie robią i zwykle używają chusteczek. Mysz także preferuje chusteczki, więc grzecznie dziękuje za spluwaczkę, nie potrafi się przemóc, może tylko starać się zaakceptować jej użycie przez innych.
W szpitalu Mysz poznaje kogoś, „kto porusza się odważnie, zdecydowanie, precyzyjnie, jest jakby zwinny” i nadaje mu imię Wall-E. Tak nazywał się sympatyczny robot ze słynnej, amerykańskiej kreskówki. (…)
Jolanta Nadratowska-Kisiel
Laureatka II miejsca w Konkursie Literackim „Przychodzi wena do lekarza” (2015) w kategorii „Opowieść lekarza – opowieść pacjenta”
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 11/2015