Wojna zmienia perspektywę
Zawsze mam w głowie kilka pomysłów na felieton. Ten miał być zupełnie o czym innym. Tymczasem wojna znów nas zaskoczyła, niwecząc plany niewspółmiernie ważniejsze niż te dotyczące tekstu w gazecie – pisze dr Sławomir Badurek.
Po udanym organizacyjnie EURO 2012 wydawało się, że Ukraina nieodwołalnie zmierza w kierunku Zachodu. Nagły prorosyjski zwrot ekipy Janukowycza i będące jego konsekwencją krwawe wydarzenia na Majdanie z przełomu 2013/2014 r. nakazywały powściągnąć oczekiwania rychłego spełnienia się marzenia o wolnej i demokratycznej Ukrainie.
Wkrótce Putin zajął Krym i rozpoczęła się wojna w Donbasie. I chociaż w ciągu niespełna roku życie straciło przynajmniej kilkanaście tysięcy ludzi, z początkiem 2015 r. działania wojenne zelżały, a my – z oddali naszych bezpiecznych domów – zaczęliśmy wierzyć, że nasz wschodni sąsiad zdoła się podnieść i znów skieruje się w kierunku wolnego świata. Nawet wtedy, kiedy rosyjskie wojska zaczęły gromadzić się na granicy z Ukrainą, wierzyliśmy (bo chcieliśmy wierzyć), że to tylko pogróżki, a dyplomacja zdoła powstrzymać Putina.
Stefan Zweig, austriacki poeta i prozaik, a zarazem wnikliwy obserwator rzeczywistości pierwszej połowy XX w., tak pisał w autobiograficznym „Świecie wczorajszym”: „Jest to nieodwracalne prawo historii, że właśnie naoczni świadkowie wielkich, znamiennych dla swojej epoki ruchów i wydarzeń, w pierwszym okresie nie poznają się na nich. Szczerze mówiąc i ja nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy usłyszałem imię i nazwisko Hitlera.(…) Wypłynął dopiero po paru latach, wyniesiony szybko i wysoko na fali powszechnego niezadowolenia (…). Wówczas ujawniła się – po raz pierwszy w wielkim stylu – genialna w swym cynizmie technika Hitlera. Od wielu lat czynił obietnice na prawo i lewo, we wszystkich stronnictwach pozyskał sobie adherentów, a każdy myślał, że będzie mógł zużytkować mistyczne siły owego «nieznanego żołnierza» na własną rękę. Święciła tu swe pierwsze tryumfy ta sama technika, którą Hitler stosował w polityce na wielką skalę, to jest zawieranie paktów pod przysięgą i pod gwarancją przysłowiowej niemieckiej wierności właśnie z tymi, których chciał zniszczyć i wytępić”.
Brzmi aktualnie? Choć chętnie powtarzamy, że historia jest najlepszą nauczycielką, niczego się od niej nie nauczyliśmy. Rację miała Indira Gandhi, twierdząc, że ta najlepsza nauczycielka ma najgorszych uczniów. Z drugiej strony, co by było, gdybyśmy byli pozbawieni dziecięcej naiwności, wiary w dobro i w drugiego człowieka? Ilu z nas, nie oglądając się na państwo, przepisy, urzędników, obietnice korzyści, potrafiłoby otworzyć drzwi domów obcym ludziom?
Trudno przewidzieć, jak rozwinie się wojna, jak wielka będzie liczba uchodźców, którzy schronią się w naszym kraju. Na ile inne kraje wolnego świata zechcą włączyć się w pomoc Ukrainie, ale także pomoc nam? Odpowiedzi zdecydują, czy wojna w Ukrainie będzie dla nas oznaczać głęboki kryzys czy szanse. Jedną z szans już widać. Wśród uchodźców nie brakuje lekarzy, z oczywistych względów głównie lekarek. Są pielęgniarki i przedstawiciele innych medycznych profesji. W sektorze ochrony zdrowia, zmagającym się z dramatycznymi brakami kadrowymi, na wielu z nich praca czeka od zaraz.
To, co możemy i moim zdaniem powinniśmy zrobić, to zmienić nastawienie do lekarzy zza wschodniej granicy, chcących u nas pracować. Zamiast szukać powodów, jak ich na tutejszy rynek pracy nie wpuszczać, trzeba zacząć poszukiwać możliwości uchylenia im drzwi do zawodu, dbając przy tym o jak najlepsze przygotowanie do pracy w Polsce. Kursy językowe, staże, szkolenia, praca w charakterze asystenta lekarza na początku to działania, które powinny być podejmowane. Nie tylko z potrzeby serca. Wskutek wojny trafią do nas medyczne perełki. Warto, by zostały u nas na dłużej. Uwagi te dotyczą także uciekających z Białorusi.
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny