22 listopada 2024

Zagubiony homo sapiens, czyli program zdrowotny Koalicji Obywatelskiej

Nie wiem, jaki procent wyborców czyta programy partii, ale po lekturze rozdziału dotyczącego zdrowia Koalicji Obywatelskiej odnoszę wrażenie, że byłoby lepiej, gdyby wyborcy jednak tego nie robili.

Foto: pixabay.com

Mission Homo sapiens, nie bez powodu zwany rozumnym, pragnie rozumieć postrzegany wokół siebie świat. Rzadko aprobuje hasła, jeśli nie towarzyszy im przekonująca argumentacja.

Co prawda język haseł nie jest mu obcy, ale posługuje się nimi dopiero wtedy, gdy zrozumiał i przekonał go ich sens. Czytając program zdrowia Koalicji Obywatelskiej widać, że jego autorzy przyjęli za pewnik powszechną znajomość, rozumienie i identyfikację wyborców z przedstawionymi hasłami.

Problem w tym, że człowiek rozumny ma tę skomplikowaną naturę, która powoduje, że zadaje pytania.

Dlaczego te postulaty mają uzdrowić system, czy stanowią kompletną listę i jak Koalicja pragnie je zrealizować? Program KO nie wyjaśnia doboru i znaczenia haseł. Bardzo pobieżnie tłumaczy ludziom, którzy uczą się systemu poprzez swoje doświadczenia, jak go naprawić. Roztacza wizualnie atrakcyjną perspektywę systemu, zapominając, że wyborca to człowiek rozumny.

Przejdźmy przez kolejne punkty programu. Jeśli maksymalny czas oczekiwania do specjalisty ma wynieść 21 dni, to warto wytłumaczyć wyborcy, jak koalicja chce to osiągnąć. Podobnie, każdy kto choć raz doświadczył wielogodzinnego oczekiwania w szpitalnym oddziale ratunkowym pragnie zrozumieć, jakim sposobem ten czas ma ulec skróceniu do 60 minut. Patrząc z kolei na ogrom dramatów systemu ochrony zdrowia nurtuje go dlaczego darmowe in vitro i znieczulenie przy porodzie ma być jednym z trzech filarów europejskiej ochrony zdrowia. Nie chcę podważać wagi tych postulatów. Jednak każdy myślący człowiek zada pytanie dlaczego vis-a-vis wielorakich problemów systemu wybrano akurat te trzy priorytety i jak koalicja aspirująca do utworzenia rządu chce je zrealizować.

Program zdrowia KO jest oparty na polaryzacji. W jednej płaszczyźnie jest przepełniony krytyką, w drugiej pokazuje nowy lepszy świat.

Nie mówi jednak, jak do niego dotrzeć. Zgadzam się z wieloma wypowiedzianymi w nim słowami krytyki. System ryczałtów NFZ zahamował jedynie niekontrolowany rozwój mapy świadczeń, nie tworząc narzędzi do zrównoważonego jej rozwoju. Kolejki w szpitalnych oddziałach ratunkowych i do specjalistów są faktem. Polityka lekowa szwankuje, a opowieść o RTR snuje się niczym bajka o Żelaznym Wilku. Nakłady na ochronę zdrowia są zbyt niskie. Pytanie tylko, czy złożone w programie KO propozycje rozwiązań można uznać za skuteczne i czy potrafimy uwierzyć na słowo ustnym zapewnieniom, że koalicja ma przepracowany w każdym szczególe sposób ich realizacji? Rozważmy to na przykładach.

Oczekiwanie do 21 dni na konsultację u specjalisty ma być możliwe poprzez uwolnienie lekarzy od biurokracji, powołanie asystentów lekarzy i doinwestowanie przychodni przyszpitalnych, które będą mogły realizować świadczenia wykonywane do tej pory w trybie stacjonarnym. Może zacznijmy od tego, że nim pacjent trafi do przychodni przyszpitalnej, może i powinien być prowadzony w zakresie posiadanych kompetencji przez lekarza rodzinnego. To tutaj, a nie w przyszpitalnych przychodniach, tkwi największy rezerwuar systemu. Należy przypomnieć, że lekarz medycyny rodzinnej jest lekarzem specjalistą z szerokim zakresem kompetencji klinicznych i umiejętności.

W pierwszej kolejności należy stworzyć warunki organizacyjne i finansowe ich wykorzystania, wesprzeć dalszy rozwój wiedzy, a także wdrożyć zachęty do tego, by więcej lekarzy wybierało tę specjalizację.

Samymi przychodniami przyszpitalnymi, pracownikami wsparcia i ograniczeniem biurokracji nie rozwiążemy problemu dostępu do lekarzy specjalistów. Pomijam już, że obok przychodni przyszpitalnych istnieje świat medycyny ambulatoryjnej prowadzonej w miejscu zamieszkania pacjenta. Polsce potrzebna jest zmiana modelu opieki podstawowej, a nie ciągłe usprawnianie obecnego systemu. Co do obietnicy 60 minut oczekiwania w szpitalnym oddziale ratunkowym właściwie powinienem to pozostawić bez komentarza. Niedofinansowanie, brak personelu, brak świadomości pacjentów wymaga oczywiście naprawy. Nie kwestionuję tego. Jednak zadajmy najpierw pytanie dlaczego prócz pacjentów z urazem lub w stanie zagrożenia życia na SOR trafiają wszyscy pozostali?

Gdzie alternatywnie pacjent może w trakcie jednej wizyty otrzymać świadczenie, na które składa się wizyta lekarska, wykonane od ręki badania laboratoryjne, diagnostyka obrazowa, omówienie wyników, konsultacja u jednego z wielu lekarzy specjalistów i wdrożone niezwłocznie leczenie? I to wszystko jeszcze generalnie bez kolejki, bo trudno za taką uznać nawet 10 godzin czekania. Nocna i świąteczna opieka zdrowotna jest substytutem SOR tylko w pewnym stopniu. Poprawa sytuacji na SOR wymaga całościowej naprawy systemu opieki nad pacjentem, pełnego wdrożenia opieki koordynowanej, informatyzacji, telekonsultacji, testów jednorazowych, poszerzania umiejętności lekarzy np. w zakresie diagnostyki USG, by wymienić te najważniejsze sprawy. Problem SOR-ów to problem systemowy, a nie techniczny. Co do poruszonych w programie KO problemów z wywozem leków zgadzam się z ministrem Łandą. Przede wszystkim należy usunąć problem różnicy cen. Program o tym milczy. Milczy także o tym, jak nakłonić pacjentów do korzystania z programów profilaktyki zdrowotnej. Podam tylko jeden przykład. Według NFZ w ubiegłym roku w Małopolsce na badanie cytologiczne zgłosiło się 14,64% uprawnionych do badań kobiet.

Idąc dalej mam wątpliwości, czy samorządowe stypendia dla studentów medycyny sprawią, że gdy zostaną lekarzami, rozpoczną pracę w pobliskim szpitalu.

To bardziej skomplikowane. Podobnie nie rozumiem, jak tworzenie wspólnego standardu ochrony zdrowia w Unii Europejskiej ma nam dać „automatyczną” możliwość finansowania centrów leczenia nowotworów. Owszem, przyszła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen uznała Europejski Plan Walki z Rakiem jako jeden ze swoich celów. Nie przypominam sobie jednak zasady automatyzmu wśród zbioru unijnych zasad. Sformułowany natomiast w programie zarzut, że polski pacjent nie jest równie ważny dla Unii co niemiecki czy francuski, uważam za kuriozalny. Chyba, że to komuś się pomyliło z dopłatami w rolnictwie. Bezpośrednie inwestycje unijne w zdrowie polskich pacjentów w tej perspektywie programowania to 12 mld zł, a Polska jest jednym z większych beneficjentów wspólnotowej pomocy, co wielokrotnie PO komunikowała jako swój sukces.

Chyba najjaśniejszym na tym tle punktem programu zdrowia KO jest koordynacja leczenia przez lekarzy pierwszego kontaktu. Istotnie, wspierany przez państwo, tak materialnie jak i organizacyjnie, system współpracy pomiędzy lekarzami POZ a szpitalami i specjalistami powinien być ważnym punktem działań każdego rządu. Zgadzam się także z postulatem dotyczącym aktywnej roli państwa w sprzeciwianiu się poglądom promowanym przez ruchy antyszczepionkowe. Nie nazywałbym jednak tych poglądów zabobonami. Szanujmy się – nie dzielmy ludzi na wyznawców nauki i czarnej magii. Prócz tego dodałbym do programu kwestie odszkodowań i ułatwionej rejestracji zdarzeń niepożądanych. Podobnie podpisuję się pod rozwojem opieki farmaceutycznej. Nie odnajduję jednak kierunkowych działań, jakie miałyby ten postulat realizować.

Program zdrowia KO stanowi zbiór mających odpowiedzieć na oczekiwania wyborców haseł. Brak mu jednak tak potrzebnej w ochronie zdrowia głębi, której rozumny i doświadczony życiem wyborca z natury swego umysłu poszukuje. Mnie ten program nie przekonuje.

Robert Mołdach, IZiD