19 kwietnia 2024

Podlasie, czyli poznajemy kraj z DoctoRRiders

Tegoroczny, dziewiąty już rajd motocyklowy DoctorRiders, organizowany w ramach cyklu „Poznaj Swój Kraj”, to kolejne zwiedzanie Polski, jej unikatowych zakątków oraz poznawanie naszej bardzo skomplikowanej, nafaszerowanej grabieżami i tragediami historii. Wynika z niej między innymi to, że tylko w obliczu wspólnego zagrożenia potrafimy być razem „ponad podziałami”, bez względu na światopogląd i polityczne upodobania.

 

Tym razem organizatorzy za bazę spotkania wybrali Supraśl. Jak zwykle organizatorzy to miejscowi lekarze i ich rodziny. W tym roku tę wspaniałą przygodę, te niezapomniane chwile, zapewnili nam: Wojciech „Wojtas” Zalewski, Dorota „Dorota” Zalewska, Krzysio „Kris” Zalewski, Piotr „Pierec” Tomczyński z żoną oraz Mark „Grizzlie” Klukowski. Postarali się i wielkie brawa dla Nich!

Supraśl do początków XIX w. był osadą klasztorną, jednak restrykcje celne, wprowadzone przez Rosję po upadku Powstania Listopadowego w 1831 r., pociągnęły za sobą imigrację przemysłowców z Królestwa Polskiego do zaboru rosyjskiego. I tak oto, stojąc w centrum tego miasta, poczułem się jakbym był w… Łodzi.

Przed sobą miałem piękny, secesyjny Pałac Buchholtza, rodem z „Ziemi Obiecanej”, jemu też i innym, łódzkim fabrykantom Supraśl zawdzięcza to, iż w owym czasie był najprężniej rozwijającym się ośrodkiem na Podlasiu. Dużo, dużo przed Białymstokiem.

Ale są też inne powiązania Supraśla z Łodzią. Adolf G. Buchholtz (junior) ożenił się z Adelą Marią Scheibler, córką wielkiego fabrykanta i filantropa łódzkiego – Karola Scheiblera, a ich córka Maria poślubiła z kolei Karola Władysława Geyera i zamieszkała z nim w Łodzi, w pałacyku przy ul. Czerwonej, który jest obecnie siedzibą naszej łódzkiej izby lekarskiej i naszego klubu „DoctorRiders”. Piękna klamra.

Tykocin, od którego zaczęliśmy rajd, niedoszła stolica Polski – w ówczesnym czasie leżący w jej centrum, na głównym szlaku handlowym (rzeka Narew i trakt drogowy) – na tle innych miasteczek w naszym kraju może się pochwalić największą liczbą zabytków na metr kwadratowy. Niegdyś był największym ośrodkiem judaizmu po Krakowie i to właśnie sprowadzenie w XVI w. dziesięciu rodzin żydowskich i nadanie im przywilejów dało nowy impuls temu miastu.

Zwiedzanie Tykocina zaczęliśmy więc od XVII-wiecznej Wielkiej Synagogi, domu talmudycznego oraz cmentarza z licznymi macewami, znaczącymi siedemnaście pokoleń Żydów tykocińskich. Ostatecznie wymordowani przez Niemców w 1941 r., spoczywają w zbiorowej mogile w lesie koło Łopuchowa.

Kolejne miejsca godne obejrzenia to:

  • piękny, trapezowaty w kształcie rynek, a właściwie plac Stefana Czarnieckiego z jego pomnikiem (rynek ten, na skutek nawałnicy, stracił w 1992 r. wszystkie drzewa i dachy, a i tak zachował swój urok);
  • barokowy kościół p.w. Trójcy Przenajświętszej, ufundowany w XVII w. przez Klemensa Branickiego, prawnuka S. Czarnieckiego (obydwaj byli zresztą właścicielami Tykocina);
  • pochodzący z połowy XV w. Alumnat (najstarszy zabytek w mieście), to jedyny taki zachowany w oryginale, obiekt w Polsce;
  • okazały zamek królewski z XVI w. (największy zabytek w mieście), zbudowany na miejscu wcześniejszej warowni drewnianej, należącej do Gasztołdów, który zdrajcy naszej ojczyzny Janusz i Bogusław Radziwiłłowie oddali podczas „potopu” Szwedom – największym w dziejach grabieżcom Polski.

Kiedyś zamek wraz z murami zajmował powierzchnię około siedmiu hektarów. Był warownią, skarbcem, głównym arsenałem Rzeczpospolitej, biblioteką. Na zamku przebywali polscy królowie, m.in. Zygmunt I Stary z królową Boną i jego syn – Zygmunt August, oczywiście z Barbarą Radziwiłłówną, Stefan Batory, Zygmunt III Waza i August II Mocny (który tu ustanowił Order Orła Białego – najstarszy i najważniejszy order Polski).

Bywali też polscy możnowładcy: Jan Chodkiewicz, Stefan Czarniecki (otrzymał zamek na własność za zasługi poniesione podczas „potopu szwedzkiego”), jego zięć Jan Klemens Branicki i inni. Gościł tu ponadto car Rosji Piotr I Wielki (na zaproszenie Augusta II Mocnego w 1705 r.) oraz szwedzki król Karol XII (bez zaproszenia, zdobywając twierdzę, wraz ze Szwedami, dwa lata wcześniej).

Po pożarze w 1734 r., zamek powoli niszczał i stał się kompletną ruiną, a na początku XXI w. został częściowo zrekonstruowany przez prywatnego inwestora – Jacka Nazarko z Białegostoku, z którym ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę.

Kolejny dzień rajdu to Białystok, którego największy rozkwit przypada na lata po drugiej wojnie światowej, liczy około 300 tys. mieszkańców i ma wielokulturową przeszłość. Pałac Branickich, który wraz z ogrodami zwany był niegdyś podlaskim Wersalem, dzisiaj jest siedzibą Uniwersytetu Medycznego.

Ta wspaniała rezydencja, której korzenie sięgają XVI w., najpiękniej rozkwitała w XVII i XVIII w., za czasów niedoszłego króla Polski, hetmana wielkiego koronnego – Jana Klemensa Branickiego i jego następców. Spacer po rynku, kościół farny, cerkiew Świętego Mikołaja Cudotwórcy i… powrót z paradą do bazy.

Po dwudniowej dawce poznawania zabytków i historii Podlasia – dzień „lajtowy”: muzeum ikon w Supraślu, spływ kajakowy Supraślanką, koncert chóru starocerkiewnego w Monasterze – ależ dali! A kolejny dzień to najdłuższy przejazd (ponad 200 km) do Białowieży, dobrze wspominającej czasy caratu. Wśród bagien, pól, puszczy, krętymi, pięknym drogami – tylko my i przyroda, no i żubry – największe zwierzęta Europy. Ci, którzy byli tu po raz pierwszy, byli zachwyceni.

Dzień następny to nigdy nie zdobyta carska twierdza w Osowcu oraz Biebrzański Park Narodowy z jego nieprzebytymi bagnami, bogatą florą i fauną: ptakami, gadami, owadami i zwierzętami. Największy z nich to łoś, o którego życiu seksualnym szczegółowo opowiedziała nam ładna, pozytywnie nakręcona przewodniczka.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Wiznej, polskich Termopilach. O bohaterskiej obronie tego strategicznego wzgórza (trzystu dwudziestu naszych żołnierzy przeciwko czterdziestodwutysięcznej armii niemieckiej) większość współczesnych Polaków dowiedziała się pewnie z rockowego utworu… szwedzkiej kapeli „Sabaton”.

Kolejny raz przekonuję się o tym, że bardzo słabo znamy nasz wielokulturowy, wielowyznaniowy naród, bardzo skomplikowaną przeszłość i historię własnego kraju, do nieszczęść którego często sami się przyczynialiśmy. Ot, choćby wielowiekowe dzieje muzułmanów w Polsce, Tatarów krymskich, którzy przelali krew za nasz kraj i Europę, za co otrzymali od Jana III Sobieskiego dwie miejscowości: Bohoniki i Kruszyniany – cel wyprawy naszego kolejnego dnia.

Ich powiązanie z Polską jest tak silne, że mają żony wyznania katolickiego, rodziny wielowyznaniowe i choć nigdy nie będą pochowani na tym samym cmentarzu, żyją ze sobą szczęśliwie. Pojechaliśmy więc szlakiem tatarskim. Po drodze meczety i tatarskie jadło (fantastyczne zimne kwaśne mleko kozie), a także mizar w Kruszynianach – cmentarz muzułmański, jeden z nielicznych, czynnych w Polsce. W jego starej części proste głazy na pojedynczych mogiłach, oczywiście wszystkie zwrócone nogami ku Mekce, w części współczesnej – marmurowe grobowce typu polskiego.

Charakteryzując w kilku słowach Podlasie: to przepiękne, nizinne krajobrazy, dużo lasów, porośniętych bagien i rzek, cisza, spokój, nikt nigdzie nie goni. Większość wsi typu polskiego – z zabudową przydrożną, zadbaną, choć często pamiętającą czasy II Rzeczpospolitej.

Uprawa niezbyt żyznej ziemi, tradycyjna małopolowa, ze stadkami (po kilka sztuk) krów, kur i gęsi na wolnym wybiegu. Ludzie uśmiechnięci, życzliwi, pozdrawiający naszą kawalkadę. Czas się zatrzymał. Drogi wąskie, kręte, w dość dobrym stanie, puste – idealne dla takich jak my motocyklistów. Większość z nas była w tych okolicach po raz pierwszy i zostaliśmy zauroczeni.

Do tego codzienne, wieczorne pogaduchy przy kolacji, ognisku oraz innych „wynalazkach” (najbardziej okazały był babci „Srebrzankowej”). Kapela „Bracia i Siostry” oraz nasze klubowe gitary i akordeon („Michu” i „Grizzlie”) dopełniały niezapomnianą atmosferę. Wielkie dzięki dla organizatorów i uczestników za tysiąc kilometrów wędrówki motocyklowej po Podlasiu i wspólnie spędzony czas.

Grzegorz „Prezes” Krzyżanowski