19 kwietnia 2024

Szurum burum

Zamieszanie wokół Ministra Zdrowia jest efektem nieumiejętności łączenia ról: lekarza, urzędnika, wyznawcy, posła, obywatela i brata. Hybrydowe zestawienie kruszy pijarowy kryształ – pisze dr Jarosław Wanecki.

Od prawej: premier Mateusz Morawiecki, minister zdrowia Łukasz Szumowski. Foto: Krystian Maj / KPRM

Doskonale znamy w samorządzie tę chwilę, gdy kolejny pryncypał z Miodowej, zauroczony swoją nieomylnością, kneblując usta krytyce, przepotwarza się z kolegi i renomowanego specjalisty w partyjnego politruka.

Ten obraz powtarza się niezależnie od wielkości osiągnięć i mizerii porażek ludzi zarządzających chorobami Polaków. Nagle nadzieje na poprawę lecą w dół, a rosnąca utrata zaufania, począwszy od środowisk medycznych, w niedługim czasie rozpowszechnia się w całym społeczeństwie.

W czasach zarazy sondaże popularności polityków pikują ze szczytów marzeń szybciej niż nieustępliwa wobec propagandy sukcesu krzywa pandemiczna. Konferencje prasowe nie potrafią już zagłuszać: żałosnej statystyki testów, zakupu trefnych maseczek, niejasnych powiązań biznesowych i polityki sztucznego wypłaszczenia demaskowanej przez doktora Andrzeja Sośnierza.

Do tego dochodzą igraszki wyborcze (zamiast potwierdzenia nadzwyczajnej sytuacji zamkniętego w „klatkowym chowie” państwa), labilność emocjonalna i labirynt rozporządzeń. Zadziwia niekonsekwentna realizacja rekomendacji podczas sejmowych głosowań, straszenie na wyrost, odmrażanie na chybcika. Z dnia na dzień ujawnia się coraz silniej syndrom oblężonej twierdzy władzy.

Wraca pamięć niechlubnego przyzwolenia na cmentarne łapanki i horrendalne kary nakładane przez sanepidy. To wszystko na tle skandalicznego łamania zasad kwarantanny społecznej przez dygnitarzy, z bałamutną interpretacją słowa „dystans”, którego miara dwóch metrów bywa zalecana lub nakazana i krótsza lub dłuższa, w zależności od wysokiej rangi stanowiska lub niskiej wartości praw obywatelskich.

Bogowie bez masek okazują się bezkarni. Lekarskie zalecenia i współodczuwanie bólu pokonał kult jednostki. Oczernianie lekarzy przez lekarzy włodarzy, znamienna próba prokuratorskich dochodzeń przeciw lekarzom walczącym na pierwszej linii epidemii, kary dla pracowników DPS-ów, nakazy pracy pielęgniarskiej wbrew prawu i podłe traktowanie służb ratowniczych to kolejna odsłona punktów widzenia zależnych od punktu siedzenia.

Retoryczna szarża wiceministra o nonszalancji kolegów jest niczym w porównaniu z butą chirurga z Nowego Miasta nad Pilicą. Bynajmniej bezpardonowe oskarżenia medialne o łapówkarstwo Marszałka Senatu nie wywołało etycznej refleksji u Ministra Zdrowia. Skąd zatem zdziwienie, że korupcyjna łata, przyklejona przez media do rodziny kardiologa, uznana jest za „coś niebywałego”? Ależ bywałego! Jak ulał pasuje tutaj drugi człon przysłowia: „dziadek się śmiał, to samo miał”. Niezrozumiała jest tylko próba uzdrowienia sytuacji kuracją „lania w pysk”.

„Operacja się udała, ale pacjent nie przeżył” – to zdanie, które tak często charakteryzuje naukowe fascynacje z zapomnieniem o podmiocie terapii. Sztuka leczenia to równowaga korzyści i skutków ubocznych, w której nie powinno być miejsca na chaotyczne komunikaty i brak planu. Nie pomaga w tym krótkowzroczność karier rządowych, niechlubnie prowadząca do marnowania szans na poprawę polskiej medycyny. Zdrowie idzie zatem w odstawkę. Teraz hasłem będzie gospodarka. Nie uratuje nas już żadne 6 proc. przy niskim PKB. Kolejny rycerz zmierza do klęski na polu samochwały!

Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista