28 marca 2024

Dr Krzysztof Madej: Szkólmy się, może świat będzie lepszy

W świadomości zbiorowej i indywidualnej każdego czasu zawierają się pewne kategorie ogólne, wynikające z ducha epoki. Wyznaczają one to, jak żyjemy, myślimy, komunikujemy się i pracujemy, zarówno jako różnej wielkości zbiorowości, jak i jako jednostki – pisze dr Krzysztof Madej.

Foto: pixabay.com

Wśród nich, obok najrozmaitszych światopoglądów i idei, które mają zazwyczaj bardzo odległe w czasie uwarunkowania, występują jeszcze prognozy i coś, co pozwoliłem sobie nazwać poprawnością, lecz o znacznie krótszej genezie.

Kategorię pojęciową „poprawność” zaczerpnąłem, per analogiam, z modnego obecnie terminu „poprawność polityczna”. Ta ostatnia to pochwała godzenia się na najdziksze brewerie świata polityki, bo tak wypada w dzisiejszych czasach.

Poprawność polityczna zawiera się zresztą w tym ogólnym nurcie poprawności, który ma wiele odsłon: światopoglądowych, obyczajowych, historycznych, kulturowych itd. Te poprawnościowe odruchy to są, w moim przekonaniu, niesprawdzone procesem historycznym poglądy i działania irracjonalne, czasami wręcz absurdalne, niekiedy szkodliwe, a czasami obojętne – wszystkie załatwiające drobną potrzebę zbiorową lub indywidualną, lecz nieprzynoszące żadnego długotrwałego pożytku.

Niektóre z nich można by wręcz nazwać modą. Godzimy się na nie dla tzw. świętego spokoju, choć podskórnie czujemy ich bezsens, ale niekiedy uwewnętrzniamy je sobie i nabieramy przekonania, że tak właśnie należy myśleć i postępować, bo to jest postępowe lub, lepiej powiedzieć, nowoczesne. Wszystkie one porządkują, a przede wszystkim uspokajają nasze funkcjonowanie.

Nie mamy aparatu intelektualnego, aby je zweryfikować, nie mamy na to czasu, nie mamy osobistego interesu, aby opierać się nawet niemądrym rzeczom, jesteśmy zmęczeni i nie widzimy potrzeby przeciwstawiania się trendom, bo wiemy, że poglądy, postawy i oceny muszą być z natury rzeczy zróżnicowane – i na to się godzimy – oraz wiemy, że to, co współczesne i nowoczesne, jest z definicji dobre.

Mógłbym teraz wymieniać i poddawać krytycznej analizie poprawnościowe rytuały, którym się oddajemy i byłaby z tego pewnie niezła książka, ale nie zrobię tego, bo nie jestem zawodowym socjologiem, psychologiem społecznym ani historykiem idei, więc łatwo mógłbym się narazić na zarzut dyletantyzmu. Na potrzeby tej krótkiej refleksji „przyczepię się” tylko do jednej rzeczy, którą zilustruję także, choć nie tylko, na przykładzie medycyny instytucjonalnej.

Tu mogę już pohasać z dużą dezynwolturą. Otóż w ostatnim czasie zapanowała moda na szkolenia. Stały się one dochodowym interesem, więc powstają liczne organizacje i firmy stawiające sobie za cel szkolenie. Pandemia i rozwój technik komunikacji zdalnej bardzo zdynamizowały ten rynek. Można zarobić dużo większe pieniądze przy dużo mniejszych nakładach.

Szkolić się już musimy na okrągło, najlepiej z tzw. kompetencji miękkich: jak być dobrym lekarzem, jak prawidłowo komunikować się z chorym i jego rodziną, jak rozwiązywać konflikty w miejscu pracy, jak być dobrym szefem, jak być dobrym podwładnym. Także ja, który zbliżam się już do schyłku „kariery zawodowej”, szkolony jestem na okrągło. Szkolenia te za dowód, że się odbyły, mają na końcu zaliczenie, więc wszyscy dla oszczędności czasu przepisują gotowe formularze prawidłowych odpowiedzi i mają z głowy.

Ostatnio, pour la chec, zapisałem się na szkolenie nt. zasad skutecznego realizowania projektów. Wykład na poziomie poradników, od których uginają się półki w księgarniach, o tym: jak być szczęśliwym w życiu, jak manipulować innymi, jak zostać szefem wielkiej międzynarodowej korporacji lub jak zarobić w ciągu roku 3,5 mln dolarów.

Ćwiczenie dla uczestników na koniec szkolenia, wybrane zresztą przez nich samych, polegało na rozwiązaniu zadania: jak skutecznie przeprowadzić skuteczny strajk lekarzy – skuteczny, to jest taki, który rzuci władze państwa na kolana.

Bawiłem się średnio i przeszedłbym nad tym obojętnie, gdyby nie to, że po zakończonym szkoleniu mój kolega oświadczył mi, że to szkolenie było dla niego wstrząsem, było genialne i od teraz już wie i, co najważniejsze, umie skutecznie realizować projekty. Trzydzieści parę lat żywota, depozyt wychowania, lata kształcenia… Nic to, dopiero teraz narodził się dorosły, świadomy człowiek, zdolny do skutecznego działania (pardon, realizowania projektów). To jest właśnie ta uwewnętrzniona poprawność.

Pal sześć, gdy zmusza się mnie do szkolenia w dziedzinie prawa medycznego, prawa atomowego, medycyny nuklearnej, dobrej praktyki w badaniach klinicznych, ale ostatnio zostałem przeszkolony w tematach „korupcja” i „mobbing”. Z tym szkoleniem z mobbingu (chodzi oczywiście o ujawnianie i zwalczanie mobbingu), miała miejsce rzecz ciekawa. Otóż lekarze pracujący w dwóch instytucjach zapytali, czy kopię zaświadczenia o odbyciu takiego szkolenia w jednej instytucji można złożyć do akt osobowych w drugiej.

Można? Nie można! Musi być świeże i oryginalne, a nie kopiowane. Trzeba odbyć dwa takie same szkolenia. Pewien uczelniany, umoralniający dokument w jednym tekście traktuje o mobbingu i o molestowaniu seksualnym. Czekam więc teraz na szkolenie z molestowania. No i z tolerancji dla mniejszości. Tu jednak pojawia się pewna sprzeczność.

Wiadomo nie od dziś, że najlepszym sposobem na zwalczanie mobbingu jest eliminowanie mobberów. Ponieważ uprawiający mobbing w życiu zawodowym to jednak mniejszość, to zwalczanie i tolerowanie stoją w sprzeczności. Zastanawiam się nad tą modą na szkolenia i takie znajduję dla siebie, a może i dla Państwa, objaśnienia.

Każda władza ma w obowiązku zwalczać patologie społeczne. Można więc do zagadnienia podejść idealistycznie i próbować zmienić świadomość i zwyczaje. Firmy szkoleniowe nastręczające swoje usługi dają nadzieję na takie szlachetne oddziaływanie na żywioł społeczny i jednostki. Można też formalnie i agresywnie, wprowadzając zakazy i nakazy z nieuchronną sankcją. Nazywa się to ostatnio tak poetycko: „ewangelizowanie policją”.

Chodzi jednak o to, aby wykazać, że się działa i umieszczać w aktach osobowych pracownika stosowny dokument. Znajduję też drugie objaśnienie. Jest powiedziane w Piśmie Świętym: „przebacz im, bo nie wiedzą co czynią” (Łk 23,34). Ponieważ władza nie wybacza nigdy, chce mieć pracowników przeszkolonych, aby żadna przesłanka niewiedzy nie stała w sprzeczności z koniecznością wymierzenia nieuchronnej kary.

Zostawmy szkolenia i na koniec zostańmy przy wywołanym wątku. Polska medycyna jest chora zarówno w sensie organicznym, jak i czynnościowym. Jednym z objawów tej choroby jest dosyć szybko szerzący się mobbing w strukturach systemu ochrony zdrowia. Trend warty zbadania, bo dotychczasowe objaśnienia mają charakter amatorski. Wskazuje się na gwałtownie postępującą komercjalizację posługi lekarskiej i będące wynikiem tego pogłębiające się rozwarstwienie środowiska lekarskiego.

To objaśnienie odwołuje się do darwinowskiej walki gatunków. Rzeczywiście, niekiedy można odnieść wrażenie, że postępujące rozwarstwienie i zanik etosu korporacyjnego sprawiają, że wykształcają się odrębne gatunki lekarskie walczące o swoje. Podobno w ekonomii wszelkie analizy powinny zacząć się od odpowiedzi na pytanie: kto na kogo pracuje?

Tak się tłumaczy walkę rezydentów sprzed kilku lat, jako walkę nowopowstałego gatunku wśród innych gatunków. Jeśli więc przyjąć za prawdziwą tezę, że współczesna polska medycyna jest głęboko chora, to może lekarzy trzeba uczyć nie tylko sztuki leczenia chorych, ale i sztuki leczenia instytucji medycznych.

Może należałoby wprowadzić zajęcia z unikania, rozpoznawania i zwalczania (leczenia) mobbingu w instytucjach i funkcjonowaniu systemu ochrony zdrowia. Tylko czy takie szkolenia w tym zbożnym dziele zaprowadzania wysokiego korporacyjnego etosu coś zmienią? Autor w to wątpi, choć sam też szkoli, zdalnie.

Dr Krzysztof Madej