Chodzi o prawdę nie tylko o rezydentach
„Kiedy zaczynałem pisać książkę i rezydenci wyszli na ulice, pomyślałem, że im się w głowach poprzewracało. Kiedy skończyłem zbierać materiały, rozumiałem, o co im chodzi i podziwiałem, że mają w sobie tyle determinacji”. Z Pawłem Reszką, dziennikarzem „Newsweek Polska”, autorem książki „Mali Bogowie”, rozmawia Lucyna Krysiak.
Paweł Reszka
Foto: Wojciech Grzędziński
Co Pana skłoniło, aby zatrudnić się w szpitalu jako sanitariusz?
Tradycją dobrego reportażu jest wcielać się w różne role i nie ma w tym niczego odkrywczego. Tylko my zapominamy o tym, że takie rzeczy się robi, ponieważ dziennikarstwo stało się coraz szybsze, coraz płytsze, coraz głupsze. Robiłbym to częściej, ale pracuję w kilku miejscach i aby żyć, muszę dostosować się do wymogów określonych przez wydawców.
Jak to jest być w centrum zdarzeń, nie będąc pacjentem czy lekarzem?
Ta książka opowiada o tym, o czym wiemy i nic z tym nie robimy. Pierwsza tego typu, którą napisałem – „Chciwość” – traktuje o systemie bankowym. Nie chciałem pokazywać problemu wyłącznie od strony ludzi poszkodowanych, ale od środka, czyli tych, którzy zajmują się bankowością. Zatrudniając się jako sanitariusz, miałem nadzieję zrozumieć, dlaczego jest tyle pretensji do lekarzy, skarg na ich pracę, brak empatii. Jak człowiek ubiera się w ten biały fartuch, pcha te wózki, a pacjent mówi do niego „wio”, to zmienia mu się optyka.
Nie spotkałem w tej pracy lekarza, który byłby źle wykształcony, mało zaangażowany, ale jak się pracuje którąś dobę pod rząd, dostaje 1600 zł wypłaty i ledwo stoi na nogach, to trudno wszystkim odpowiadać na „dzień dobry”, uśmiechać się, być empatycznym. Lekarze są introwertyczni, nie zwierzają się, nie opowiadają o swoich problemach, uczuciach, emocjach, a ja chciałem, żeby rozmawiali ze mną jak ze swoimi bliskimi lub kolegami przy piwie i to mi się udało.
Co było najbardziej szokujące w tym doświadczeniu?
Podejmując pracę sanitariusza, zapytałem siebie – kiedy ja stracę empatię? Jestem reporterem od wielu lat i byłem w różnych sytuacjach, widziałem ludzi cierpiących, rannych, rozpaczających po stracie bliskich. W ten zawód jest wpisane, by z nimi rozmawiać, spróbować spojrzeć na świat ich oczami.
Myślałem, że po tych doświadczeniach będzie mi trudno stracić empatię, ale po dwóch tygodniach zachowałem się tak, że sam byłem tym zszokowany. A przecież ja tylko pchałem wózki, nie ponosiłem za nic odpowiedzialności. Lekarz ma w swoich rękach ludzkie życie i nie zamyka za sobą drzwi, kiedy wychodzi ze szpitala. To wszystko, co działo się na dyżurze, zostaje w nim. Tak wygląda codzienność ludzi, którzy nas leczą.
Jednak podtytuł książki „o znieczulicy polskich lekarzy” sugerowałby coś innego.
Jest przewrotny, ale obnaża wady systemu, który jest demoralizujący. Rozmawia pani z sanitariuszem z krótkim stażem pracy, któremu nie chodziło o zmianę systemu. Pozostawiam to znawcom problemu. Chciałem tylko poznać prawdę i podzielić się nią z innymi. Zresztą uważam, że w dziennikarstwie jest to wartość niepodważalna.
Kiedy zaczynałem pisać książkę i rezydenci wyszli na ulice protestować przeciwko niskim płacom, pomyślałem, że chyba im się w głowach poprzewracało. Kiedy skończyłem zbierać materiały do książki, rozumiałem już, o co im chodzi i podziwiałem, że mają w sobie tyle determinacji, że im się chce przekonywać ludzi do swoich racji, że pragną normalnego życia, lepszego niż wiodą ich starsi koledzy lekarze.
Wiele osób uważa, że ta książka powinna stać się lekturą obowiązkową dla posłów, senatorów.
Mam nadzieję, że tak będzie, samorząd lekarski chce podarować ją parlamentarzystom. Dla mnie to honor. Nie ukrywam, że mam tremę, bohaterowie mojej książki otworzyli się, rozmawiali ze mną szczerze i zależy mi na ich opinii. Nie chciałbym, aby ktoś potraktował tę książkę osobiście i kiedyś nie odebrał ode mnie telefonu.