Czy warto inwestować w złoto? (cz. 1)
Najkrótsza odpowiedź brzmi: tak, ale z głową. Imponujący wzrost cen złota od jesieni 2022 r. jest faktem, ale to jeszcze nie powód, by kupić „królewski metal” za wszystkie oszczędności.

Inwestować w złoto da się na różne sposoby. Można nabyć monety i sztabki o różnej wadze albo biżuterię. Istnieje możliwość zakupu jednostek funduszu notowanego na giełdzie śledzącego cenę złota, który jest określany skrótem ETN (ang. exchange traded note), lub funduszu ETF (ang. exchange traded fund) dającego ekspozycję na spółki wydobywające złoto. Jeszcze inni preferują akcje pojedynczych spółek lub kontrakty terminowe, ale to są rozwiązania wymagające większej wiedzy.
Na pierwszy rzut oka najłatwiejszy wydaje się zakup wyrobów jubilerskich, ale z inwestycyjnego punktu widzenia nie jest to optymalne. Kupno pierścionka, sygnetu czy naszyjnika wiąże się z wyższymi marżami niż w przypadku sztabki czy monety.
Monety bulionowe i sztabki
Z inwestycyjnego punktu widzenia większość ekspertów radzi kupno monet. Ważne jednak, by nie były to produkty kolekcjonerskie, ale doskonale znane na całym świecie, a zatem łatwe do weryfikacji i spieniężenia. Do najbardziej popularnych monet bulionowych należą m.in. krugerrand produkowany przez mennicę w Republice Południowej Afryki, amerykański orzeł, kanadyjski liść klonowy, australijski kangur, bity w Austrii wiedeński filharmonik i britannia mająca status pełnoprawnego środka płatniczego w Wielkiej Brytanii.
Swoje nazwy zwykle zawdzięczają temu, co się znajduje na awersie lub rewersie. Dobrym wyborem są również sztabki produkowane w różnych gramaturach, z tym, że te najmniejsze – zwłaszcza 1 g, 2 g, 5 g czy 10 g – są bardzo mało opłacalne z uwagi na wyższą cenę za gram i wyższy spread, czyli różnicę między ceną kupna i sprzedaży. Warto dodać, że w Polsce złoto inwestycyjne jest zwolnione z 23-proc. podatku VAT, choć pod pewnymi warunkami.
Wzrost cen to fakt, ale…
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że mające ograniczoną podaż złoto w długim terminie zachowuje swoją wartość, a w ostatnich latach przyniosło satysfakcjonującą stopę zwrotu. Na początku sierpnia 2025 r. uncja złota była wyceniana na ok. 2900 dolarów amerykańskich (ceny są zazwyczaj wyrażane w tej walucie). Dla porównania: pod koniec grudnia 2024 r., czyli kilka miesięcy temu, trzeba było za nią zapłacić ok. 2600 dolarów, a pod koniec grudnia 2020 r., czyli w pierwszym okresie pandemii COVID-19, ok. 1900 dolarów.
Czy to oznacza, że warto za wszystkie oszczędności kupić „królewski metal”? Nie, bo cena złota – niezależenie od tego, czy jest wyrażana w dolarze, w złotym polskim, czy w innej walucie – nie rośnie liniowo z miesiąca na miesiąc czy każdego roku. W rzeczywistości to bardzo zmienne aktywo, które mimo swoich zalet miewa bardzo długie okresy, gdy jego cena rynkowa znacząco spada, a w niektórych dekadach realna, tzn. uwzględniająca inflację, średnia roczna stopa zwrotu bywa rozczarowująca.
Kilka lub kilkanaście procent
„W roku 1975 wartość nabywcza 16 dolarów była mniej więcej na poziomie 100 dolarów z roku 2022. Gdyby ktoś zainwestował w 1975 roku taką kwotę, po 48 latach miałby na koniec roku 2022 około 156 dolarów. Fakt, złoto pokonało inflację, ale dla kontrastu inwestycja odpowiednika 100 dolarów w 1975 roku w S&P 500 pomnożyłaby w tym samym okresie kapitał do kwoty ponad 3,5 tys. dolarów. Czyli ponad 22 razy więcej!” – pisze Jacek Lempart w portalu atlasETF.pl.
I niech nikogo nie zwiedzie fakt, że w latach 70. XX wieku nie było jeszcze możliwości tak łatwego zainwestowania w koszyk akcji spółek z amerykańskiego indeksu giełdowego S&P 500 jak obecnie. Przytoczony przykład ma bowiem pobudzić do refleksji, a nie czepiania się szczegółów.
Są osoby, które przechowują pokaźną część, a nawet większość swojego majątku w złocie. Niektórzy starannie ukrywają je w domu, inni zakopują pod domową jabłonką, a jeszcze inni wynajmują sejf lub skrytkę depozytową, np. w banku. W środowisku osób związanych z inwestowaniem dominuje opinia, że w złocie należy przechowywać niewielką część swoich oszczędności, np. 5-10 proc., a maksymalnie 15-20 proc.
Mariusz Tomczak
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 9/2025