Koza od ministra
Ze zdumieniem obserwowałem, jak w ubiegłym roku utrzymywano w skrajnej niepewności zdających egzamin specjalizacyjny. Będzie ustny czy nie będzie?
W końcu go odwoływano zarówno wiosną, jak i jesienią, choć sytuacja epidemiczna była dużo lepsza niż podczas trwającej właśnie kolejnej sesji egzaminacyjnej, odbywającej się – jak przed pandemią – w formie testu i odpytki przed komisją.
Przeprowadzanie egzaminów specjalizacyjnych dwustopniowo ma tak wielu zwolenników co przeciwników. Pierwsi podkreślają, że rozmowa z przyszłym specjalistą ma kluczowe znaczenie, bo lepiej niż test sprawdza umiejętność podejmowania decyzji. Drudzy uważają, że podczas trwającego kilka lat szkolenia specjalizujący się lekarz jest wielokrotnie egzaminowany przez kierownika specjalizacji.
Jedni i drudzy mają mocne argumenty, tyle że w nadzwyczajnej sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się w związku z pandemią, nie ma sensu toczyć na ten temat sporów. Wobec dramatycznego braku lekarzy, absolutnym priorytetem powinno być zasilenie systemu specjalistami niewykonującymi pracy z uwagi na naukę do egzaminu. Zwłaszcza, że mówimy nie o kilku, a kilku tysiącach bardzo dobrze wykształconych lekarzy, zdolnych z uwagi na wiek i stan zdrowia do pracy na zdwojonych obrotach.
O nieuchronnym nadejściu trzeciej fali wiedzieliśmy przynajmniej od początku roku. I najpóźniej wtedy powinny zapaść ostateczne decyzje w sprawie PES. Pogarszająca się sytuacja epidemiczna podpowiadała, by sesję egzaminacyjną skrócić! Tymczasem minister Niedzielski zrobił coś dokładnie odwrotnego i na początku lutego ogłosił decyzję o wydłużeniu czasu na przeprowadzenie egzaminów do końca maja.
O tym, że dla pana ministra konsekwencja liczy się bardziej niż fakty i zdrowy rozsądek, przekonaliśmy się 16 marca, gdy na stronach Ministerstwa Zdrowia ukazał się komunikat o zawieszeniu PES do połowy maja. Decyzja rozpętała burzę. Ostro protestował samorząd lekarski, lekarze rezydenci, a także parlamentarzyści. Domagano się wznowienia egzaminów wyłącznie w formie pisemnej, co pozwoliłoby na szybszy powrót do pracy trzech tysięcy lekarzy.
Tymczasem minister zareagował niczym rabin ze znanego szmoncesu. Kiedy Mosze poskarżył się na warunki panujące w domu (hałas, ciasnota, dzieci płaczą, żona krzyczy…), rabin polecił mu, by kupił kozę. Gdy Mosze ponownie pojawił się u swojego mistrza, skarżąc się, że po zakupie zwierzęcia jego sytuacja jeszcze się pogorszyła, dostał radę, by kozę sprzedać. Żyd posłuchał i po kilku dniach zadowolony wyznał rabinowi: „Dzięki ci, rebe, za radę, sprzedałem kozę. Jaki ja mam teraz spokój!”.
Sprzedaż kozy, czyli anulowanie ogłoszonego ledwie dzień wcześniej postanowienia, z pewnością przyniosło ulgę tym lekarzom, którzy mieli w perspektywie dłuższy o kilka tygodni czas zawodowej próżni. Dramatycznego braku kadry lekarskiej w wypełnionych chorymi na COVID-19 szpitalach w żaden sposób to nie złagodziło. Włos jeży się na głowie, kiedy słyszy się o miesięcznym, a nawet jeszcze dłuższym czasie oczekiwania na egzamin ustny po teście. Albo o wyznaczeniu lekarzom z Krakowa odpytywania w Gdańsku.
Mleko się rozlało, ale zamiast skruchy przedstawiciele rządu, z ministrem zdrowia na czele, przystąpili do ataku na samorząd lekarski, oskarżając go o blokowanie dostępu do rynku lekarzy z zagranicy. Bezprecedensowe zamieszanie z organizacją PES przypomniało mi słynny okrzyk: „Niech jadą!” posłanki PiS Józefy Hrynkiewicz.
Wówczas mieliśmy do czynienia z emocjonalnym komentarzem, wykrzyczanym podczas gorącej debaty sejmowej w czasie protestu lekarzy rezydentów. Teraz pierwsze skrzypce grał minister Niedzielski, który choć miał sporo czasu na podjęcie decyzji i nie musiał ulegać emocjom, jeszcze mocniej zakpił z młodych lekarzy. Rekordowa w minionym kwartale liczba wydanych zaświadczeń potrzebnych lekarzom do podjęcia zatrudnienia za granicą ma i tutaj swoje źródło.
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny