7 listopada 2025

Piotr Kościelniak: Zima zaskoczyła drogowców

Brak zdolności przewidywania konsekwencji własnych działań i zaniechań stał się znakiem rozpoznawczym polskiej polityki. I dotyczy to niestety również sfery zdrowia publicznego.

Fot. Waldemar Kompała/Fotorzepa

Od dawna wiadomo, że potrzeby zdrowotne Polaków rosną, a pieniędzy na ich zaspokojenie brakuje. Wiadomo nawet dokładnie, ile brakuje – w tegorocznym budżecie NFZ jest dziura na 14 mld złotych. W związku z tym Fundusz nie płaci szpitalom. A jak NFZ nie płaci, to – teraz uwaga, będzie niespodzianka – szpitale przesuwają planowane zabiegi na przyszły rok. Niektóre oddziały są wręcz zamykane z braku pieniędzy.

Nieprzyjemne zaskoczenie dla rządzących musi być tym większe, że w ubiegłym roku szpitale… zrobiły dokładnie to samo. Z ręką na sercu: kto mógł się spodziewać, że ten scenariusz się powtórzy? Co więcej, już dziś wiadomo, że w przyszłym roku w kasie NFZ zabraknie co najmniej 23 mld zł. I już dziś wiadomo, że władze Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Finansów będą tym faktem bardzo zaskoczone.

Zjawisko bezrefleksyjnego podejścia do wyzwań obszaru zdrowia publicznego nie ogranicza się niestety tylko do finansów. Kto mógł się spodziewać, że to jednak lekarze i eksperci mieli rację, mówiąc o potrzebie wsparcia dla edukacji i profilaktyki. Oprócz zapewnienia stabilnego finansowania niezbędna jest też prewencja, przekonanie samych pacjentów do aktywnego dbania o własne zdrowie. Bez tego cysterny pieniędzy wlewane do oceanu systemu nie przyniosą oczekiwanych korzyści.

Problemy z profilaktyką, odpowiedzialnością za własne zdrowie, odpornością na dezinformację miał rozwiązać nowy przedmiot – edukacja zdrowotna – wprowadzony w tym roku do szkół podstawowych i ponadpodstawowych. O tej rewolucji lekarze mówili z nadzieją od lat – edukacja zdrowotna miała przekonywać do szczepień i badań profilaktycznych, zmniejszyć obawy przed pewnymi kategoriami leków (m.in. antybiotykami i statynami), miała walczyć z antyszczepionkową i antynaukową dezinformacją.

W ostatecznym rozrachunku miała zmniejszyć – oczywiście nie natychmiast, ale w pewnej perspektywie czasu – obciążenie systemu ochrony zdrowia. Niezwykłe umiejętności przewidywania własnych działań ukazały się tu w pełnej krasie. Przedmiotu, bez odpowiednich materiałów edukacyjnych, mieli nauczać m.in. wuefiści (nie mam nic przeciw nauczycielom WF, zastanawiam się tylko, w jaki sposób będą tłumaczyć uczniom np. działanie szczepionek mRNA).

Do podstawy programowej przemycono kontrowersyjne treści ze sfery seksualności, których nie chcieli rodzice i młodzież, a które stały się przyczyną powszechnych ulicznych protestów. W tej sytuacji ustanowienie edukacji zdrowotnej jako przedmiotu nieobowiązkowego było już tylko wisienką na torcie.  Efekt? Frekwencyjna klęska. Kto by się spodziewał…

Piotr Kościelniak

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 11/2025