Stuletnia Łódź
Utworzenie przez Sejm II RP izb lekarskich w 1921 r. miało stać się symboliczną Ziemią Obiecaną niejednorodnego po zaborowym rozbiciu stanu lekarskiego. Podobne nadzieje niosło zjednoczenie stomatologów pod wspólną banderą.
Tymczasem wybłagane po komunistycznym potopie odrodzenie samorządu nie porwało tłumów. Dokąd zatem płynie lekarska barka?
Uroczystości 100-lecia izb lekarskich zaplanowano początkowo w Łodzi, opisywanej w powieści Władysława Reymonta, pięknie sfilmowanej przez Andrzeja Wajdę i od kilkunastu lat rewitalizowanej przy udziale środków Unii Europejskiej.
Miasto przyciąga uwagę nie tylko słynną Manufakturą, obok Pałacu Poznańskiego, czy secesyjnymi kamienicami na Piotrkowskiej, ale także Księżym Młynem Scheiblera, doskonałym muzeum sztuki współczesnej, dobrymi spektaklami teatrów, bogatym salonem dawnych przemysłowców i skansenem architektury drewnianej. Zabytkowy gmach okręgowej izby lekarskiej zachwyca interesantów i gości zatrzymujących się przy Czerwonej 3. Wiedzą to biorący udział w konkursach literackich, malarskich wernisażach i wystawach fotograficznych.
Tutaj bawi kabaret „Bąk”, najlepiej smakują nalewki i płyną szanty Klubu Żeglarskiego „Szkwał”. Stąd wyrusza się z DoctorRiders w motocyklową podróż dookoła Polski, czytając na przystankach biuletyn, będący panaceum na samorządowe bolączki niewiedzy. Historycy przypomną, że w salach pałacyku odbyła się jedna z burzliwszych naczelnych rad, która zawieszała „protest pieczątkowy”, dzięki któremu NFZ złagodził zasady odpowiedzialności za źle wystawione recepty refundowane.
Łódź niestety musi poczekać, aż w Teatrze Wielkim wespół obejrzymy „Ziemię Obiecaną”. Tymczasem łódź, którą płyniemy od 100 lat, przeżywała różne dzieje.
Na początku, gdy nikt nie miał nic, była bardziej szalupą, ale to wystarczyło, by zbudować zawodową tożsamość. Potem dwukrotnie zamykano ją w portowym hangarze, a po remoncie wodowano z wielką pompą. Dzisiaj to dwudziestopięciopiętrowy transatlantyk. W łajbie chciało się razem wiosłować. Na wielkim okręcie trudniej się odnaleźć. Dzisiaj nikt już nie pamięta, co tak naprawdę miała gwarantować Ziemia Obiecana, gdzieś za odległym horyzontem postkomunizmu.
Czy to miały być praca, chleb, wolność słowa, zawodu i wyboru? A może tylko zysk, bezkarność, konkurencja, prywata i buta? Wszystko, zawsze i wszędzie, przykryte figowym listkiem wyciętym z Kodeksu Etyki Lekarskiej.
Kiedy nadchodzą złe czasy, szukamy Noego i izby w ciasnej arce. Pieklimy się, że znów trzeba zacisnąć zęby i żmudnie wylewać wodę biurokracji. Gdy tylko słońce wychodzi zza chmur, wyrywamy się na suchy ląd, zapominając o statku wymagającym autoryzowanej stoczni remontowej. Nigdy przecież nie wiadomo, skąd jutro powieje wiatr i na jakie wzburzone fale pandemii, rewolucji, wojny czy politycznej głupoty zaprowadzi nas los.
Wykonujemy zawody, w których powinniśmy być przygotowani na każdy scenariusz podczas nocnej wachty. Byłoby łatwiej, gdybyśmy, choć w jednej sprawie, byli jednomyślni. Byłoby idealnie, gdyby kapitański mostek i kajutę pokładowego majtka łączyło przekonanie, że obrany kierunek rejsu: pomagać ludziom i godnie żyć, można utrzymać, bez zbaczania na intelektualne mielizny.
Byłoby dobrze, gdyby z okazji jubileuszu każdy spojrzał na fragment pokładu, za który odpowiada. A jutro i przez kolejnych sto lat: szpital, przychodnia, pogotowie. Cała naprzód!
Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista