22 listopada 2024

TYLKO U NAS: Dentobus w Czechach (reportaż)

Poniedziałkowy poranek. Wschodzące coraz wyżej słońce oświetla okna szkolnego korytarza. Na jednym z nich jakieś ożywienie, ruch. Po chwili do szyby przyklejają się małe rączki i noski. To uczniowie, którzy już czekają na przyjazd mobilnego lekarza dentysty.

Foto: Marta Jakubiak, Lidia Sulikowska

Dentobusy to jeden z tych pomysłów byłego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, które wzbudzały najwięcej kontrowersji. Ministerstwo Zdrowia zakupiło 16 takich pojazdów, po jednym na każde województwo, co łącznie kosztowało ok. 24 mln zł.

Gabinety stomatologiczne na kółkach miały być receptą na skuteczną walkę z próchnicą u dzieci i docierać tam, gdzie dostęp do lekarza dentysty jest utrudniony. Przede wszystkim do wsi i niewielkich miejscowości, ponieważ tam szanse na funkcjonowanie w szkole gabinetu stomatologicznego są bliskie zeru. Niektóre oddziały NFZ przez długi czas nie mogły znaleźć świadczeniodawców, którzy chcieliby podpisać kontrakt na obsługę dentobusów.

Najwcześniej, bo pod koniec kwietnia, dentobusy wyjechały na drogi w Łódzkiem i Mazowieckiem. W następnych miesiącach zaczęły pojawiać się w innych regionach kraju. Niestety, w kilku województwach aż do jesieni nie udało się wyłonić świadczeniodawcy. W Opolskiem dentobus pojawił się dopiero w październiku. Jako ostatni kontrakt podpisał Pomorski Oddział NFZ.

Leczenie w terenie

Żeby sprawdzić, jak dentobusy sprawdzają się w terenie, ruszamy w Polskę. W woj. łódzkim w mobilnym gabinecie pracują lekarze z NS ZOZ Super-Dent. To przychodnia stomatologiczna, która w ramach NFZ od lat leczy dzieci. – Wasza placówka zakontraktowała obsługę dentobusu już w kwietniu. Dlaczego jedni chcą, a innych ten pomysł zupełnie nie interesuje? – pytamy Jacka Kuberę, menedżera NS ZOZ Super-Dent. – Nie wiem, ale bardzo często, gdy pojawia się jakaś nowa oferta NFZ, brakuje chętnych na jej realizację. My nie boimy się wyzwań, choć muszę przyznać, że nawet pracujący u nas lekarze dentyści mieli obawy, czy to dobry pomysł, ale kiedy pojechali w teren, przekonali się, że to super sprawa – odpowiada.

W zespole jest dziewięciu stomatologów. Lekarzowi zawsze towarzyszy asystentka lub higienistka stomatologiczna. Dziś dentobus zaparkował przed Zespołem Szkoły Podstawowej i Przedszkola im. Jana Pawła II w Czechach, w powiecie zduńskowolskim. W mobilnym gabinecie dyżur będą pełnić lekarz dentysta Damian Binkowski i Monika Sobel, higienistka. Stroną techniczną zajmie się Mirosław Bracz, koordynator obsługi świadczeń i jednocześnie kierowca dentobusu. Do jego zadań należy m.in. wypełnianie dokumentów sprawozdawczych do NFZ, dzięki czemu personel medyczny może skupić się wyłącznie na pacjentach. Mobilny gabinet trzeba podłączyć do bieżącego ujęcia wody, do prądu, a także do kanalizacji. Tym wszystkim zajmuje się także pan Mirosław.

Pytamy doktora Damiana Binkowskiego, dlaczego zdecydował się na pracę w dentobusie. – To mój drugi wyjazd. Włączyłem się w dyżurowanie ze zwykłej medycznej ciekawości. Chciałem zobaczyć, jak działa mobilny gabinet, ale też popracować w terenie, dowiedzieć się, jaki jest stan zdrowia jamy ustnej małych Polaków. Pracuję przede wszystkim w poradni i znam pacjentów, którzy przychodzą do lekarza. Wiem jednak, że jest wiele maluchów, które nie mają takiej możliwości. Wyjazdy traktuję jako bardzo ciekawe doświadczenie. Ważne jest dla mnie także to, by uświadamiać ludzi żyjących w mniejszych społecznościach, jak istotne jest dbanie o zdrowie jamy ustnej – wyjaśnia.

Pierwsze wrażenia? – Najbardziej zaskoczyło mnie, że tak wiele dzieci ma problem z próchnicą. Nie myślałem także, że będzie tak duże zainteresowanie naszą działalnością – odpowiada. Potwierdzamy. Dotychczas do przychodni wpłynęło tyle zaproszeń, że spokojnie można by ułożyć harmonogram wyjazdów na kolejnych 12 miesięcy. – Dzwonią do nas placówki, które zgłosiły się w maju i pytają, dlaczego jeszcze nie przyjechaliśmy. A my mamy przecież tylko jeden mobilny gabinet. Jeden dzień to jedna placówka, najwyżej dwie – mówi Mirosław Barcz. Może przydałby się drugi? – Bardzo chętnie. Jeden to kropla w morzu potrzeb – dopowiada. Od kwietnia zespół łódzkiego dentobusu przyjął w sumie ok. 2,5 tys. dzieci. Wykonywano badania profilaktyczne, przeprowadzano leczenie. Na liczniku jest już ponad 8 tys. km. Kto decyduje, gdzie przyjedzie dentobus?

– Wszystkie urzędy gmin w woj. łódzkim otrzymały informację, że dentobus działa. Dostajemy zaproszenia zarówno od władz gminnych, powiatowych, ze starostwa, ale też od dyrektorów szkół, domów dziecka, a nawet ośrodków zdrowia. Staramy się tak układać kalendarz, aby odwiedzić jak najwięcej miejsc. Przed przyjazdem zawsze prosimy dyrektorów, aby zebrali od rodziców dzieci zgody na udzielenie świadczeń medycznych w dentobusie oraz oświadczenia, że dziecko przyjdzie na wizytę. Wszystko po to, aby optymalnie wykorzystać czas naszej wizyty. A jeśli ktoś przyjdzie do nas z dzieckiem, które jeszcze nie uczęszcza do szkoły, także nie odmówimy pomocy. Takie sytuacje już się zdarzały. Staramy się zawsze zbadać wszystkie chętne dzieci – wyjaśnia Jacek Kubera. Podczas kilku miesięcy lekarze zaobserwowali, że w różnych regionach województwa pojawiały się inne problemy stomatologiczne, np. za Opocznem stosunkowo późno wyrzynają się dzieciom zęby stałe.

Zaczynamy

Mobilny gabinet jest już podłączony do wszystkich niezbędnych mediów, a zespół przygotowany na przyjęcie pierwszych pacjentów. Otwierają się drzwi szkoły i w naszą stronę dziarskim krokiem zmierza kilkunastoosobowa grupka siedmiolatków. Pierwszy odważny wchodzi do środka. Drzwi się zamykają. Dzieciaki są jakoś dziwnie ciche jak na tę grupę wiekową. Czekają grzecznie. Nie rozrabiają. Nasłuchują i wpatrują się miejsce, w którym przed chwilą zniknął ich kolega. Wychodzi po dłuższej chwili. Jeszcze trochę przestraszony, ale dumny z siebie. Pytamy, jak było. – Super – odpowiada. Wszystkie zęby zdrowe? – Jeden się rusza – paluszkami chwyta dolną jedynkę, uśmiecha się, po czym biegnie do szkoły. Chwila przerwy.

– Odwiedzaliśmy domy dziecka, niewielkie przedszkola, a nawet byliśmy na obozie harcerskim. Jeśli zgłasza się do nas jakaś miejska szkoła, bo dostrzeżono tam potrzebę przyjazdu dentobusu, nie możemy odmówić – opowiada Mirosław Barcz. A Jacek Kubera dodaje: – Wiadomo, że jeden gabinet na kółkach na całe województwo nie jest w stanie wyleczyć wszystkich dzieci, ale każde działanie jest lepsze niż brak działania. Gdy przyjeżdżamy, widać, że dzieci na nas czekają. To coś nowego, ekscytującego. Mieliśmy już małych pacjentów, którzy w dentobusie, byli u lekarza dentysty po raz pierwszy. Wszystko gotowe. Kolejny malec wchodzi do środka. I kolejny… Pierwsza klasa jest już po przeglądach. – Dziś realizujemy profilaktykę, robimy przegląd stanu uzębienia, zarówno pod kątem próchnicy, jak i oceny ortodontycznej. Na koniec każdej wizyty przeprowadzamy fluoryzację – opowiada doktor Binkowski, gdy ma chwilę przerwy.

Każde dziecko otrzymuje broszurę informacyjną na temat działających w ramach NFZ gabinetów dentystycznych w okolicy, a nauczyciele dostają raporty dla rodziców o stanie zdrowia jamy ustnej ich dziecka wraz z adnotacjami, czy i w jakim zakresie potrzebuje ono interwencji stomatologicznej. – Taki raport często mobilizuje do wizyty, uświadamia potrzebę kontaktu z lekarzem – dodaje pan doktor.Jak wygląda stan zdrowia jamy ustnej dzieciaków? – Zazwyczaj jest znacznie więcej dzieci z problemem ortodontycznym i próchnicą niż zdrowych. Jest też ogromny problem z higieną – informuje doktor Binkowski. Czy po takiej akcji profilaktycznej dentobus wraca, by lekarz przeprowadził niezbędne leczenie?

– Jeśli jest taka potrzeba i chęć ze strony rodziców oraz szkoły, to oczywiście tak. To muszą być jednak działania skoordynowane – wyjaśnia Jacek Kubera. Co z dzieckiem, kiedy ubytku nie da się wyleczyć na jednej wizycie, a dentobus nie przyjedzie w najbliższym czasie? Rodzic otrzymuje informację, że należy kontynuować leczenie oraz gdzie może je zakończyć. – To pierwsze miesiące naszej działalności, wciąż się uczymy i rozpoznajemy strefy szczególnie dotknięte problemami i brakami w opiece stomatologicznej. Tam, gdzie skala zaniedbań i potrzeba okaże się największa, będziemy starali się wracać cyklicznie, by skutecznie zabezpieczyć opiekę stomatologiczną w miejscach wymagających szczególnej troski – podkreśla zespół.

Jest potencjał

Dziś jest dość chłodno. Wiadomo, mamy jesień, a wkrótce nastanie zima. Co wtedy? Przecież drzwi dentobusu co chwilę są otwierane, wychodzi jeden pacjent, a wchodzi drugi… Gdy pogoda nie sprzyja, dentobus podjeżdża jak najbliżej wejścia szkoły. Gdy pali słońce, rozkładany jest parasol, by dać trochę cienia. Auto jest ogrzewane, ma też klimatyzację. Czas pokaże, czy zimą można leczyć w dentobusie. Kiedy pojawił się temat, myślałyśmy, że dentobusy to będą pojazdy przypominające krwiobusy albo mammobusy, a nie busiki. – Ja również tak myślałem. Rzeczywistość okazała się inna, ale wszystko udało się zmieścić i zagospodarować przestrzeń tak, że można tu swobodnie pracować – dodaje Jacek Kubera. Patrzymy na doktora Binkowskiego.

– Dentobus posiada wszystko, czego potrzebuje lekarz dentysta. Warunki pracy są dobre, jest wystarczająca ilość miejsca. Mamy nowoczesny unit, aparat rtg., a nawet separator amalgamatu. W środku jest dobre oświetlenie. Wszystko jest jak w stacjonarnym gabinecie, tylko powierzchnia mniejsza, ale wystarczająca do pracy. Jest nawet agregat, którego można użyć w razie awarii prądu – wylicza. Właścicielem pojazdu jest wojewoda, ale to świadczeniodawca ponosi wszelkie koszty związane z jego eksploatacją. Uczniowie czekając, trzymają się za ręce. Wchodzą do gabinetu dwójkami. Razem wychodzą. O dziwo, zawsze uśmiechnięci.

Świadomi i zintegrowani

Spotykamy się z Anną Stoparczyk, dyrektor Zespołu Szkoły Podstawowej i Przedszkola im. Jana Pawła II w Czechach. – Któregoś dnia zadzwonił pracownik gminy i zapytał, czy chcielibyśmy, by do naszej szkoły przyjechał dentobus – opowiada. – To była propozycja, z której nie mogliśmy nie skorzystać. O inicjatywie poinformowaliśmy rodziców. Zareagowali równie entuzjastycznie. Zebraliśmy zgody dla około jednej trzeciej naszych uczniów, a wśród przedszkolaków dla niemal 100 proc. – dodaje. Jak mówi, Czechy to mądra wieś. Ludzie są tu bardzo świadomi.

Jest przekonana, że jeśli po dzisiejszej wizycie dentobusu rodzic dostanie sygnał, że trzeba zgłosić się z dzieckiem do stomatologa, zrobi to na pewno. – Oczywiście najlepszym rozwiązaniem dla dzieciaków byłby gabinet stacjonarny, ale skoro go nie ma, to dobrze, że chociaż dentobus może przyjechać – zauważa. A gdyby ktoś zgłosił się z propozycją utworzenia gabinetu stomatologicznego w szkole, czy byłaby otwarta na współpracę, czy znalazłoby się miejsce na taką działalność? – Nie byłoby najmniejszego problemu. Zrobiłabym wszystko, żeby takie pomieszczenie wygospodarować – deklaruje dyrektor Stoparczyk. I mówi to tak, że tylko podjąć wyzwanie.

Czy było warto?

To był bardzo pracowity dzień. W sumie udało się przebadać 113 dzieci w wieku od piątego do dwunastego roku życia. Około 80 proc. z nich jest lub zostało dotkniętych chorobą próchnicową (PUW>0; puw>0). W grupie sześciolatków z uzębieniem mlecznym bądź mieszanym było zaledwie pięć przypadków ze wskaźnikiem intensywności próchnicy na poziomie 0. Pierwsze trzonowce stałe objęte są próchnicą u ok. 40 proc. dzieci w dwunastym roku życia. Jak ocenia zespół dentobusu, dane statystyczne z badań kariologicznych przeprowadzonych w Czechach wypadają jednak dosyć korzystnie na tle ogółu.

Ale przecież, jak powiedziała dyrektor Stoparczyk, Czechy to mądra wieś. Kolejne miejscowości, które odwiedzi dentobus, to Strzelce Małe, Łyszkowice, Seligów, Stachlew, Godzianów, Lniśno, Drużbice. To było naprawdę ciekawe doświadczenie. Czy dentobusy spełnią stawiane im cele, czas pokaże. Na pewno ich obecność wywołuje duże zainteresowanie, a dzieciaki czekają z zaciekawieniem i niecierpliwością, by usiąść na fotelu dentystycznym. Nie ma płaczu, ucieczek, lęku, straszenia się dentystą. Czy to dlatego, że w Czechach, czy dlatego, że dentobus? Tego nie wiemy. Ale na pewno warto było tu dzisiaj przyjechać.

Marta Jakubiak
Lidia Sulikowska