Wirtualny Pacjent. Rewolucja w kształceniu?
Nowoczesne technologie potrafią skutecznie pomagać nie tylko w diagnozowaniu pacjentów, ale również w nauce przyszłych lekarzy. Nie zastąpią jednak kozetki i badania przedmiotowego.
Prof. Adam Baruch, współtwórca Wirtualnego Pacjenta
Foto: Mariusz Tomczak
Jak efektywniej kształcić studentów medycyny? Czy w jeszcze większym stopniu można wykorzystywać zdobycze nowoczesnej techniki? Czy w przyszłości doskonalenie zawodowe mogłoby odbywać się w znacznie większym stopniu przy wykorzystaniu komputera i internetu?
To pytania stawiane przez wiele osób zatroskanych o przyszłość kształcenia lekarzy. Nie powinno nikogo dziwić, że ta tematyka jest poruszana również na posiedzeniach Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia.
Pod koniec czerwca na jednym z nich pojawił się prof. Adam Baruch z Izraela, współtwórca koncepcji Wirtualnego Pacjenta (ang. Virtual Patient), tj. platformy informatycznej imitującej spotkanie lekarza z pacjentem.
– Prof. Zembala zna ten projekt od kilku miesięcy. Na spotkanie w ministerstwie zostałem zaproszony, jeszcze zanim stanął na jego czele. To człowiek mający dalekosiężną wizję – zaznacza.
Prof. Baruch przybliżył ideę opracowaną przez informatyków i profesorów medycyny. Ci pierwsi stworzyli techniczne podstawy projektu, a ci drudzy tworzą profile pacjentów w oparciu o dostępną wiedzę medyczną i własne doświadczania.
Ta baza jest oczywiście systematycznie uzupełniana i aktualizowana. Jak to funkcjonuje? Na pierwszy rzut oka, podobnie jak w świecie rzeczywistym, gdzie każdy pacjent ma symptomy specyficzne dla danego przypadku widoczne przy pierwszym kontakcie z lekarzem.
– Student włącza komputer i musi zadać te same pytania, co lekarz w wywiadzie w gabinecie. Później „zleca” wszystkie badania, również te laboratoryjne i obrazowe. Następnie przepisuje lekarstwa – opowiada Baruch.
Platforma ma wiele zalet, których próżno szukać podczas obcowania z tradycyjnym podręcznikiem. Po pierwsze, można z niej korzystać w dowolnym miejscu i czasie (wystarczy komputer z dostępem do internetu). Nie to jest jednak najważniejsze, bowiem Wirtualny Pacjent wymaga od studenta szerszej wiedzy i większej samodzielności.
– Tutaj inicjatywa znajduje się w 100 proc. po stronie studenta, który sam zadaje konkretne pytania oraz musi samodzielnie „wykonywać” i „zlecać” badania, podczas gdy w tradycyjnym nauczaniu opartym na testach wyboru student z góry ma narzucone podpowiedzi. Jest to więc trudniejsze, ale właśnie taka filozofia legła u podstaw tworzenia Wirtualnego Pacjenta. Z góry skreśliłem model amerykański polegający na tym, że przy każdym pytaniu pojawia się kilka odpowiedzi i spośród nich należy wybrać jedną – wyjaśnia prof. Baruch.
Wykorzystywanie platformy ogranicza subiektywność oceny nauczyciela, gdyż nie widzi on osoby, która np. zalicza kolokwium online. Nie bez znaczenia jest i to, że narzędzie daje możliwość kontaktu z „pacjentem” cierpiącym na rzadką chorobę, z którą w warunkach klinicznych studenci mogliby się nie zetknąć, nawet podczas wieloletniego procesu edukacji.
Łatwiej też można wychwycić luki w wiedzy u studentów. – Szybko można zorientować się, na które pytanie żaden z kilkuset studentów nie potrafił odpowiedzieć. Nie trzeba specjalnie opracowywać statystyk, bo komputer sam generuje takie dane. To daje możliwość wyłapywania luk dydaktycznych i podnosi poziom systemu nauczania medycyny do XXI w. – przekonuje Baruch.
Najwięcej osób korzysta z Wirtualnego Pacjenta w Izraelu (częściowo zapewne dlatego, że bezpłatnie udostępniono go kilku uczelniom), gdzie wspomaga kształcenie zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek.
W Izraelu są już pierwsi absolwenci, którzy podczas studiów „badali” pacjentów online, a obecnie są aktywnymi zawodowo pracownikami sektora ochrony zdrowia. – Widzimy, że wyedukowani młodzi lekarze powracają do tego narzędzia. Zamiast iść do biblioteki po książkę, wolą włączyć komputer – tłumaczy naukowiec.
– W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii z tego narzędzia korzysta wielu studentów, ale prawdziwa rewolucja może nadejść z Azji. W ciągu kilku lat w Chinach ma powstać aż tysiąc szpitali. Aby należycie funkcjonowały, potrzeba wielu nowych lekarzy i pielęgniarek. Realizację tego celu może przyspieszyć kształcenie wspomagane m.in. przez Wirtualnego Pacjenta. Podpisaliśmy już wstępne porozumienie z chińskim rządem w tej sprawie – dodaje Baruch.
Na razie nie wiadomo, czy Ministerstwo Zdrowia będzie chciało wesprzeć, choćby w formie pilotażu, kształcenie przeddyplomowe dzięki platformie opracowanej w Izraelu. Byłaby to zupełnie nowa jakość w naszym systemie kształcenia.
Baruch przyznaje, że o ile młodzi ludzie szybciej chłoną nowinki techniczne, to wielu profesorów z całego świata wciąż nie jest przekonanych do wykorzystywania komputera w taki sposób.
– Początkowo mówili, że to nie jest materia, którą można by skomputeryzować. Spotykałem się z opiniami, że tworzenie czegoś takiego to mrzonka – podkreśla. Podczas czerwcowego posiedzenia Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia dało się wyczuć raczej przychylne nastawienie.
– To interesujące narzędzie kształcenia przeddyplomowego. Powinno wkrótce pojawić się w Polsce – komentował na gorąco wystąpienie Barucha prof. Mariusz Klencki, dyrektor Centrum Egzaminów Medycznych. Trudno mu jednak uwierzyć w to, by według identycznych reguł kształcili się studenci na całym świecie, bo – w jego ocenie – nie ma jednej medycyny.
Również prof. Joanna Jędrzejczak, dyrektor Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego, uważa, że w naszym kraju za mało wykorzystuje się internet w edukacji kadr medycznych, a system oparty na Wirtualnym Pacjencie powinien pojawić się w polskich uczelniach medycznych.
– To ciekawy projekt. Wirtualnego Pacjenta można włączyć do programu e-learningu – proponuje. Aczkolwiek w jej ocenie należy powiększać ilość stanowisk symulacyjnych, bo to one mają duże znaczenie w kształceniu podyplomowym, a zwłaszcza w zakresie specjalizacji zabiegowych. Ten postulat znalazł już uznanie w ministerialnym gmachu przy ulicy Miodowej.
Jak tłumaczy rzecznik prasowy ministra zdrowia, Krzysztof Bąk, w perspektywie finansowej 2014-2020 uczelnie medyczne otrzymają dofinansowanie w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój na wsparcie funkcjonowania centrów symulacji medycznych.
Programy rozwojowe uczelni dotyczyć będą m.in. wyposażenia pracowni do prowadzenia zajęć symulacyjnych odnoszących się do wytycznych zawartych w rozporządzeniu ministra zdrowia z 30 lipca 2012 r. w sprawie ramowego programu zajęć praktycznych oraz sposobu ich odbywania, dokumentowania i zaliczania (Dz. U. z 2012 r., poz. 900).
Programy rozwojowe muszą uwzględniać również tzw. działania miękkie. A czy resort zamierza bliżej zainteresować się wykorzystaniem nowoczesnych technologii takich jak Wirtualny Pacjent? – Wprowadzenie dodatkowych rozwiązań technologicznych w zakresie kształcenia przeddyplomowego lekarzy i lekarzy dentystów zostanie rozważone na kolejnych etapach prac – wyjaśnia Bąk.
Czy na przeszkodzie staną finanse? Stworzenie profilu jednego pacjenta jest kosztowne i może sięgać nawet kilkuset tysięcy złotych.
– Najpierw Wirtualny Pacjent mógłby pojawić się w jednym czy dwóch uniwersytetach, a dopiero później – jeśli doświadczenia będą pozytywne – gdzie indziej. Znam polskie realia i wiem, jakimi budżetami dysponują polskie uczelnie. Nie sądzę, by roczna opłata w wysokości, powiedzmy, 100 zł za studenta stanowiła barierę dla którejkolwiek placówki – mówi Baruch.
Inną przeszkodą we wdrażaniu Wirtualnego Pacjenta może być testomania, z którą od pewnego czasu mamy do czynienia w wielu dziedzinach edukacji i nauki także w Polsce. Pewne za to wydaje się co innego: wykorzystanie Wirtualnego Pacjenta w kształceniu przyszłej kadry medycznej nie stanowi konkurencji dla wykładów uniwersyteckich, lecz raczej ich dopełnienie, a obcowanie z komputerem nie zastąpi kontaktu z żywym pacjentem.
Trudno sobie wyobrazić, by wyłącznie na podstawie rozwiązań technologicznych uczyć przyszłego lekarza badań fizykalnych. Nie bez znaczenia są też zdolności komunikacji między pacjentem i lekarzem, a tych Wirtualny Pacjent w ogóle nie rozwija.
– Komputer pomaga w wykształceniu wiedzy, ale trzeba pracować nad doskonaleniem umiejętności bezpośredniej współpracy z pacjentem – dodaje prof. Jędrzejczak. Innymi słowy: żaden komputer nie zastąpi realnego oglądania, omacywania, opukiwania i osłuchiwania chorego.
Mariusz Tomczak
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 10/2015