Wrażliwa materia czy lekarz starej daty?
– Wstrząsnęła mną historia doktora Wojciecha, dlatego zdecydowałem się opowiedzieć swoją. Zawsze byłem po stronie czynnej, ale kiedy trafiłem na tę drugą, szpital stał się zupełnie inny – słyszę w słuchawce telefonu.
Foto: pixabay.com
Doktor Stanisław z Krakowa, kardiolog dziecięcy, posiada ogromne doświadczenie nie tylko jako lekarz, ale zdążył już dość dobrze wcielić się w rolę pacjenta. – Długo zastanawiałem się nad tym wszystkim, co już przeżyłem jako pacjent, przeanalizowałem różne sytuacje, porównując je ze swoim postępowaniem, kiedy leczyłem innych – opowiada.
– Dostrzegłem różnicę m.in. w diagnostyce i stawianiu rozpoznań. To coś, co mnie zaniepokoiło. Jeżeli lekarz mówi, że mam boreliozę, kieruje mnie z jednego oddziału na drugi, a jedne wyniki są na granicy ujemności, drugie wskazują na chorobę, i wdraża długotrwałą, obciążającą antybiotykoterapię dożylną, to budzi to niepokój – zauważa.
Jak się okazało, boreliozy nie było. Oczywiście przeglądał wyniki swoich badań, ale nie dokonywał chłodnej analizy lekarskiej. Ufał przede wszystkim lekarzowi, który się nim zajmował. Przez około półtora roku doskwierały mu dolegliwości bólowe kręgosłupa. Zgłaszał się do różnych neurochirurgów, było ich w sumie pięciu.
Wiek (82 lata) właściwie odbierał mu szanse na chirurgiczne leczenie. Także zaawansowanie zmian zwyrodnieniowych.
– Zabieg operacyjny trudny, straty krwi duże, długa narkoza – to wszystko może mieć ujemny wpływ na pańskie funkcjonowanie i życie – słyszał. Jeden z nich, najmłodszy, zdecydował się jednak spróbować. Zabieg się udał. – Wiedziałem, że ryzyko jest duże, ale chciałem, by ktoś mi pomógł. Dzięki operacji straciłem reakcje bólowe i chodziłem, ale… po pewnym czasie niestety wróciły i narosły – opowiada doktor Stanisław.
Przestał jeździć samochodem, stracił czucie w stopach. – Przyjmuję ponad dwadzieścia leków. Czytając ulotki, mam wrażenie, że część z nich pogłębia moje dolegliwości, jak niepewność chodu i stępu czy zawroty głowy – zauważa. – Podczas jednego z pobytów w szpitalu tylko raz widziałem panią ordynator. Przychodziła pielęgniarka i mówiła – Dzień dobry. Jak się pan czuje? – Dziękuję, dobrze – odpowiadałem.
Zostawiała leki poranne, południowe i wieczorne, i wychodziła. Czasem zaglądał lekarz, ale kontakt z nim był niewielki – opowiada.
– Jako lekarz nigdy nie zostawiałem pacjenta samego sobie, choć faktem jest, że moi pacjenci byli szczególni, bo były to dzieci. Informowałem zawsze o stanie chorego i planach jego leczenia, jakie chcemy osiągnąć efekty, jakie mogą pojawić się zagrożenia. Ale może jestem lekarzem starej daty, może nowoczesna medycyna wygląda już inaczej – zastanawia się ze smutkiem w głosie.
Mówi, że teraz pacjent postrzegany jest jak przypadek medyczny i poddaje się go określonej procedurze. Przestał być człowiekiem. – Ludziom, którzy są chorzy i zmęczeni chorobą potrzeba trochę uwagi i ciepła – apeluje. Uważa, że mimo nawału obowiązków, lekarz powinien znaleźć czas, by zatrzymać się na chwilę i pochylić nad człowiekiem, któremu towarzyszą ogromne emocje i niepewność.
– Uśmiech, dobre słowo, dają czasem lepsze efekty terapeutyczne niż zalecony lek – przekonuje. Wyszkolił wiele pokoleń lekarzy. Praktykował przez 58 lat.
Miał możliwość obserwować, jak zmienia się praca lekarza i realia wykonywania tego zawodu. – Myślę, że został gdzieś zgubiony ludzki pierwiastek. System jest zły. Na lekarza nakłada się za dużo obowiązków, często niepotrzebnych. Brakuje czasu, żeby przycupnąć na krześle obok pacjenta i porozmawiać z nim i jego rodziną – zauważa.
Kiedyś prowadził zajęcia ze studentami. Od razu potrafił ocenić, którzy będą wykonywać ten zawód z pasją, a których lepiej byłoby odesłać do innej pracy. Oni jednak także kończyli studia. – Jako pacjent znów ich widziałem, ale już w roli lekarzy. Wiem, że w każdej profesji są lepsi i gorsi specjaliści, tylko że w naszym zawodzie materia jest wyjątkowa i bardzo wrażliwa, a praca z nią niezwykle odpowiedzialna – podsumowuje.
Marta Jakubiak