www.nil.org.pl/edm
Felieton ten chcę poświęcić w sporej części promocji kompendium, które zamieszczone jest na stronach internetowych Naczelnej Izby Lekarskiej pod adresem – jak w tytule – www.nil.org.pl/edm.
Foto: pixabay.com
Ambicją każdego dyskutanta jest znalezienie klucza do zrozumienia powodu, dla którego uczestnicy dyskusji nie mogą dojść do porozumienia. W sprawie cyfryzacji opieki zdrowotnej klucze są chyba nawet dwa (poza oczywistym faktem, że jest to dla wszystkich ogromne niezrefundowane wyzwanie):
– są uczestnicy tego procesu, dla których etapowość jego wdrażania jest istotnym plusem. Do nich zaliczyłbym sam resort zdrowia oraz placówki medyczne nabywające napisane dla siebie rozwiązania. Pomijam rozmiar wyzwania. Ważne, że w miarę pojawiających się uszczegółowień wynajęta firma dostosowuje detale programu do często nowych okoliczności. W innej sytuacji są te placówki, dla których kupowanie dedykowanych rozwiązań jest kompletnie nieopłacalne. Te podmioty muszą od razu zdecydować się na dostawcę i od razu na gotowy „uniwersalny” produkt, licząc, że spełni wymogi, których ostateczny kształt nie jest nawet jeszcze znany;
– dla mniejszych podmiotów powyższa różnica może być barierą nie do przejścia. Jak i co kupić, skoro nie wiadomo, jakie aktualizacje będą jeszcze potrzebne? I nie ma znaczenia wielkość takiej placówki. Tak jak sam powód prowadzenia dokumentacji jest czynnikiem wyjątkowo demokratyzującym (wiadomo, choroba nie wybiera), tak skutki braku kompletnej dokumentacji mogą być równie dotkliwe w przypadku szpitala, jak i pojedynczej praktyki (np. brak ostatnich kilku wizyt w prywatnym gabinecie specjalistycznym).
Jak napisaliśmy w jednej z części tego opracowania, pozycja sprzedawcy tak wysokospecjalistycznego produktu i klienta mającego dokonać zakupu nigdy nie są równe. Stąd ważne, aby potencjalnych kupujących wyposażyć w zasób niezbędnej wiedzy o najżywotniejszych (z naszego punktu widzenia) oczekiwaniach wobec tego produktu. Do tego przyda się też jakiś wzór poprawnie sporządzonych formuł zapytań czy oświadczeń producenta, które można wykorzystać przy finalizowaniu zakupu.
Wszystko wymaga spokoju, a spokój czasu. Dlatego z ulgą informuję o oficjalnie złożonej 23 października deklaracji Ministra Zdrowia o wykreśleniu, na wniosek samorządu lekarskiego, z Ogólnych Warunków Umów §10a. Zgodnie z nim, od 1.01.2019 r. niemal wszystkie placówki posiadające umowę z NFZ miały prowadzić dokumentację w formacie elektronicznym, a do dokonania mądrej inwestycji nie miały wystarczających danych.
Nie chciałbym inaugurować tradycji opisywania w każdym wydaniu gazety jakiegoś nowego absurdu. Niemniej projekt, jaki dostaliśmy do zaopiniowania, poszerzający ustawowe obowiązki w zakresie prowadzenia list oczekujących na świadczenia publiczne, to przykład sypania piachu w tryby reformy, która nawet jeszcze nie wystartowała. Pomysł, aby pierwszy wolny termin przyjęć raportować codziennie w sytuacji, kiedy Fundusz aktualizuje internetowy informator raz w tygodniu, jest co najmniej osobliwy. Projekt wprowadza też podział pacjentów na aż sześć kategorii pod względem statusu oczekiwania na wizytę. I to wszystko, w sytuacji toczących się w wielu podmiotach prac nad informatyzacją, powiększa rozmiar zadań, a przecież umowy już podpisane, niektóre programy już zainstalowane.
Z tych też względów postulat niezwłocznego przeglądu terminów wdrażania kolejnych etapów procesu cyfryzacji jest przez NRL nieustannie, z całą powagą podtrzymywany. Teraz nawet wespół z czterema innymi samorządami zawodowymi. 11 października porozumiały się bowiem w tej sprawie samorządy: lekarski, pielęgniarski, aptekarski, diagnostów laboratoryjnych i fizjoterapeutów. W końcu – jak śpiewali Starsi Panowie – „wespół w zespół… jest lżej”. Co prawda tam chodziło o zdrowie emocjonalne w „procesie wdrażania” związku uczuciowego z białogłową, ale w sumie, jak się dobrze przyjrzeć, to emocje i ryzyko równie poważne. A i trwałość „wdrożenia” – cokolwiek niegwarantowana.
Andrzej Cisło
Wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej