21 listopada 2024

Zdrowie publiczne powinno być w centrum społecznej uwagi

O priorytetach w zdrowiu publicznym w dobie pandemii COVID-19 i wykorzystaniu telemedycyny mówi prof. Mirosław Wysocki, członek Komitetu Zdrowia Publicznego PAN, wieloletni dyrektor NIZP-PZH.

Prof. dr hab. n. med. Mirosław Wysocki. Foto: arch. prywatne

Panie profesorze, czym jest zdrowie publiczne?

Definicja zdrowia publicznego jest krótka i zwięzła. Mówi, że jest to nauka i sztuka zapobiegania chorobom, przedłużania życia i promowania zdrowia poprzez zbiorowy wysiłek społeczeństwa. Chociaż ta definicja autorstwa Achesona pochodzi z 1986 roku, jest na tyle ponadczasowa, że zawiera w sobie właściwie wszystko, co istotne. Jest to pojęcie, które powinno być znane większości lekarzy. Tymczasem, tak nie jest. Trudno mi określać przyczynę tego stanu niewiedzy czy może raczej zapomnienia, ale nie mam wątpliwości, że warto robić wszystko, aby ten negatywny stan odwrócić. 

Co zdaniem warto zrobić?

W środkach masowego przekazu nie brakuje rozsądnych wypowiedzi lekarzy, bakteriologów czy wirusologów. Natomiast z dużym zdziwieniem odnotowuję brak wypowiedzi medialnych pracowników Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – PZH. W dobie pandemii jest to coś, co powinno być główną aktywnością tego środowiska. Podczas ostatniego posiedzenia Komitetu Zdrowia Publicznego Polskiej Akademii Nauk, w którym zasiadam, padła konkluzja, że wielu lekarzy różnych specjalności słyszało o zdrowiu publicznym, natomiast w praktyce nie wie, czym właściwie ono jest i jak z niego optymalnie korzystać. Edukacja środowiska lekarskiego, decydentów i społeczeństwa poprzez różne kanały komunikacji wydaje się wprost niezbędna.

Świadomość zdrowia publicznego okazuje się niewystarczająca. A jak wygląda praktyczne wykorzystanie tej dziedziny?

Warto podkreślić, że jako kraj mamy odpowiednie „filary” do zarządzania zdrowiem publicznym. Funkcjonuje Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego i Państwowa Inspekcja Sanitarna. Te instytucje działają, pomimo potknięć i kontrowersji. Działania te warto optymalizować. Warto też wyciągać konstruktywne wnioski z błędów.

Na przykład jakich?

Poważnym błędem był brak kontroli nad świątecznymi przyjazdami Polaków z Wielkiej Brytanii w grudniu 2020 roku, co przyczyniło się do szybkiego rozprzestrzenienia tak zwanej brytyjskiej mutacji koronawirusa. Wiadomo, że jest to odmiana złośliwsza, powodująca większą śmiertelność, która szerzy się znacznie szybciej i powoduje obecnie w Polsce około 80 proc. nowych przypadków infekcji COVID-19. Nie mówię, że bez świątecznych powrotów z Wielkiej Brytanii by jej u nas nie było. Ale rozprzestrzenianie się tej odmiany byłoby znacznie wolniejsze, rozłożone w czasie. To oznacza, że z punktu zdrowia publicznego łatwiej byłoby pandemią zarządzać. Nie wierzyłem własnym uszom, kiedy Pan minister na zarzut, że kilkanaście tysięcy osób nie zostało wstępnie zbadanych na lotniskach, odpowiadał, że przecież informowano podróżnych, że można iść się przebadać do stacji sanitarno-epidemiologicznej. Oczywiście, każdy w okresie Bożego Narodzenie skierowałby pierwsze kroki do stacji sanitarno-epidemiologicznej… Nierealne. Samo to wydarzenie, a potem tłumaczenie się z tego budzi poważne wątpliwości.

Oddziały covidowe są dziś przepełnione, a jednocześnie wiele organizacji pacjenckich apeluje o nieograniczanie dostępu do procedur medycznych dla pacjentów z innymi niż koronawirus infekcjami i schorzeniami. Dominuje hasło: mamy nie tylko COVID-19!

Stowarzyszenia pacjentów mają rację, a ich postulaty są w oczywisty sposób uzasadnione. Sytuacja jest trudna. Braki personelu, w tym pielęgniarek delegowanych na oddziały covidowe są bardzo odczuwalne. Przekształcenia oddziałów, na przykład internistycznych czy pulmonologicznych, w covidowe, to działania często niezbędne. Rzecz w tym, aby były one realizowane w sposób zorganizowany, z zapewnianiem wszystkich koniecznych procedur bezpieczeństwa i należytą izolacją chorych. Niestety, nie zawsze tak jest. Problemów jest więcej, ale też nie powstały one wczoraj.

Co jest ich przyczyną?

Warto zacząć od nakładów na ochronę zdrowia w Polsce, która odzwierciedla jej miejsce wśród priorytetów polityki państwa. To obecnie wskaźnik 5,4 proc. PKB – jeden z najniższych w Europie. Braki kadrowe, niedomagania sprzętowe czy infrastrukturalne nie biorą się z niczego. Jeśli przez lata finansowanie opieki zdrowotnej jest ograniczone a zdrowie publiczne nie jest priorytetem państwa, trudno nagle oczekiwać odpowiadającej potrzebom kondycji systemu.

Czy wsparciem dla systemu opieki zdrowotnej mogą być rozwiązania telemedyczne?

Rozwiązania, takie jak możliwość pomiaru saturacji, EKG, telemonitoring urządzeń wszczepialnych czy telerehabilitacja mogą być w kontekście zdrowia publicznego bardzo pomocne. W obszarze optymalnego wykorzystania telemedycyny istotna jest jednak czujność i zdrowy rozsądek. Lekarz musi ocenić, czy w danym przypadku wystarczy telekonsultacja czy jednak chory wymaga wizyty stacjonarnej w ośrodku. Analogicznie, za informacjami dostarczonymi przez rozwiązania telemedyczne powinny iść wnioski i ich rzetelna analiza. Sama informacja to nie wszystko: w zakresie poprawy zdrowia i ratowania życia znaczenie ma reakcja na dane i informacje dostarczane przez różne rozwiązania telemedyczne. Możemy na czas wezwać karetkę pogotowia. Możemy tak zmodyfikować farmakoterapię, że chory uniknie kosztownej i obciążającej dla niego, ale także dla systemu opieki zdrowotnej, hospitalizacji. Podobnych możliwości jest wiele. Chodzi o to, by nie traktować rozwiązań telemedycznych mechanicznie, ale mądrze i uważnie.

Wiele lat pełnił pan profesor ważne funkcje w ramach Światowej Organizacji Zdrowia. Jakie priorytety dla zdrowia publicznego na świecie definiuje Pan dziś przez pryzmat swojej wiedzy i doświadczeń?

Chociaż w każdym regionie WHO wyzwania dla zdrowia publicznego są nieco inne, to ogólny cel jest ten sam: prewencja chorób i promocja zdrowia. W Europie, w tym w Polsce koncentrujemy się na głównych przyczynach zgonów, czyli na tak zwanych big killers: chorobach układu krążenia włącznie z niewydolnością serca, które są główną przyczyną zgonów, nowotworach złośliwych, które powodują jakieś 23-25 proc. zgonów, na przewlekłych nieswoistych chorobach układu oddechowego i innych najczęściej występujących poważnych schorzeniach. Z drugiej strony priorytetem są choroby, które może nie tak często zabijają, co istotnie pogarszają jakość życia, powodując inwalidztwo czy też niezdolność do pracy. Są to tak zwane big cripplers. Wyróżniamy tu choroby psychiczne, takie jak depresja, degeneracyjne choroby układu nerwowego, jak na przykład choroba Alzheimera czy zwyrodnieniową chorobę stawów.  

Dziś kluczowym priorytetem wydaje się walka z COVID-19.

A w tym szczepienia ochronne. Mam swoje lata i pamiętam epidemię polio czyli choroby Heinego-Medina. Pamiętam ze swojego stażu, kiedy na oddziale na Wolskiej leżało kilkadziesiąt dzieci po polio. Widziało się masę maluchów kulejących, wożonych na wózkach inwalidzkich. Dopiero wynalezienie szczepionek przez Salka i Koprowskiego praktycznie wyeliminowało tę chorobę. Teraz, kiedy gdzieś na przykład w byłych republikach sowieckich sporadycznie zdarzają się przypadki polio, oznacza to zaniedbania w zakresie szczepień. W kontekście COVID-19 szacuje się, że jeżeli uda nam się wyszczepić 70-80 proc. dorosłej populacji, to będziemy mieć pandemię pod kontrolą. Podsumowując, na dziś kluczem są sprawnie przeprowadzane szczepienia profilaktyczne, przestrzeganie przez obywateli zalecanych zachowań i sprawnie działające instytucje zdrowia publicznego.