23 listopada 2024

Białe flagi nad POZ (felieton)

Z kim z lekarzy bym nie rozmawiał i kogo bym nie słuchał o zbliżających się zmianach w służbie zdrowia, zawsze słyszę jedno: „nie wiem, co będzie”. Stopień niepewności jest podobny do tego z przełomu 1998 i 1999 r., kiedy wchodziła w życie reforma premiera Buzka, wprowadzająca kasy chorych.

Zdaniem doktora Radziwiłła „tłumy pacjentów w izbach przyjęć i SOR” to, obok kolejek do planowanych zabiegów, podstawowy problem z dostępnością do opieki zdrowotnej

Foto: pixabay.com

Jest też inne podobieństwo. Tak jak obecnie, filarem forsowanych przez rząd AWS zmian miał być lekarz rodzinny. To w nim widziano kluczowe ogniwo systemu, w którym pieniądz miał iść za pacjentem. „Sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień, ale z czasem zauważą Państwo różnicę” – tak w spotach telewizyjnych reklamował tę reformę warszawski lekarz rodzinny, doktor Konstanty Radziwiłł.

Co ciekawe, gdy przyszło do zawierania kontraktów, doktor Radziwiłł umowy z kasą nie podpisał, twierdząc, że przy proponowanych stawkach musiałby dokładać do interesu.

Dziś doktor Konstanty Radziwiłł, już jako minister zdrowia, znów zachwala kolejną odsłonę permanentnej reformy systemu.Prawdę mówiąc, mógłby to robić, używając przytoczonego sloganu sprzed prawie dwudziestu lat. Tylko o dokładaniu do interesu na pewno by nie mówił. Bo znów mamy w zdrowiu służbę, a nie ochronę, a służba to, jak wiadomo, żaden biznes. Właśnie taki tytuł – „Służba zdrowia to nie biznes” miał zamieszczony w tygodniku „Do Rzeczy” (nr 19/2017) obszerny wywiad z ministrem.

Zdaniem doktora Radziwiłła „tłumy pacjentów w izbach przyjęć i SOR” to, obok kolejek do planowanych zabiegów, podstawowy problem z dostępnością do opieki zdrowotnej.

Można by wymienić jeszcze co najmniej kilkanaście równie ważnych symptomów rozdźwięku między tym, co obiecane, a rzeczywiście dane w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Z drugiej strony dobrze rozumiem ministra – skrócenie listy problemów do zaledwie dwóch pozycji pozwala, przy rozwiązaniu jednego z nich, pochwalić się niezłą, 50-procentową skutecznością. I taką obietnicę minister Radziwiłł składa, zapowiadając po 1 października skrócenie kolejek w SOR-ach i izbach przyjęć.

Ma tak się stać po przemieszczeniu do szpitali przychodni nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej.

W mojej ocenie ta propozycja to próba leczenia objawowego, którego skuteczność będzie znacznie mniejsza niż zakłada doktor Radziwiłł. Być może w tych szpitalach, na które nałożono obowiązek utworzenia punktów nocnej pomocy lekarskiej (NPL), kolejki do lekarza izby przyjęć/SOR-u będą mniejsze. Stoi to wszakże pod dużym znakiem zapytania, bo niektórzy pacjenci trafiający do NPL nadal będą otrzymywać skierowanie do szpitala i nic nie wskazuje, by miało ich być mniej tylko z powodu zmiany lokalizacji nocnych poradni.

Zakładałbym raczej wzrost odsetka pacjentów kierowanych z NPL na szpitalne oddziały.

Mając szpital „za ścianą”, pokusa rozwiewania wątpliwości będzie w NPL większa niż dotąd, tak dla lekarzy, jak i dla pacjentów. Nie tylko z tego powodu raczej nie znikną wspomniane przez ministra tłumy. Znam szpitale, które ze względów lokalowych będą musiały poradnię NPL otworzyć w bezpośrednim sąsiedztwie SOR-u lub izby przyjęć. Zamiast jednej kolejki, będą więc dwie mniejsze. Kłopoty mogą być także z obsadą dyżurów w NPL.

Rąk pracujących w szpitalach rezydentów może do realizacji nowego obowiązku nie wystarczyć, a zatrudnienie lekarzy z zewnątrz nie będzie łatwe dla przytłoczonych dodatkowymi obowiązkami dyrektorów lecznic.

Z mojego punktu widzenia, zaproponowana przez ministra zmiana organizacji nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej to nie tylko kolejny powrót do czasów PRL-u, kiedy przy szpitalach lokalizowano ambulatoria pogotowia ratunkowego, ale de facto przyznanie się, że POZ jest dramatycznie niewydolna. Bo jak inaczej rozumieć, że od 1 października świadczenia z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej przez większość czasu będą udzielane w szpitalach.

To marny rezultat po ćwierćwieczu od wprowadzenia instytucji lekarza rodzinnego i nieustannych zapewnień o jej kluczowej roli w systemie.

NPL w ramach dużych przychodni, tudzież praktyk grupowych lekarzy rodzinnych, to był dobry kierunek, zgodny z ideą podstawowej opieki zdrowotnej, a medycyny rodzinnej w szczególności. Należało go rozwijać, proponując na przykład system premii motywujących do świadczenia całodobowej opieki przez POZ. Zakładając utrzymanie „darmowej” opieki zdrowotnej, tylko tędy prowadzi droga do faktycznego zmniejszenia kolejek w izbach przyjęć i SOR-ach, a także ograniczenia wyjazdów karetek do tych niezbędnych.

Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny