21 listopada 2024

Dlaczego zdrowie nie wybrzmi w kampanii wyborczej

Aż 95 proc. Polaków uważa, że sytuacja w ochronie zdrowia powinna być głównym tematem przed wyborami parlamentarnymi. Ale nie będzie – pisze Małgorzata Solecka.

Foto: pixabay.com

Wyniki sondażu Kantar przeprowadzonego dla Faktów TVN, w którym Polacy zostali poproszeni o odpowiedź, czy dany temat jest ważny i czy powinien być dyskutowany przed wyborami – zaskakują i nie zaskakują. Paradoks? Tylko pozornie.

Polacy powinni się czuć zmęczeni codzienną obecnością tematów pośrednio lub bezpośrednio związanych ze zdrowiem w mediach i w głównym nurcie publicznej dyskusji. Pandemia postawiła sprawy ochrony zdrowia w centrum uwagi, przynajmniej w sferze werbalnej, a to wystarczy, by opinia publiczna uznała, że temat się wyczerpał.

Dlatego 95 proc. wskazań na zdrowie można uznać za wynik wręcz szalony, któremu należy się bliżej przyjrzeć. Czy wynika on z ugruntowanego przekonania, że „zdrowie jest najważniejsze”, czy też z trzech lat słuchania o zdrowiu, długu zdrowotnym, nadmiarowych zgonach, szczepieniach i wirusach?

Są też osobiste doświadczenia: czy to przełożonych z powodu pandemii operacji, czy zgonu bliskiej osoby w karetce pod szpitalnym oddziałem ratunkowym, czy może zamkniętego na głucho oddziału pediatrycznego w najbliższym szpitalu powiatowym. Skłaniają one obywateli – przynajmniej część z nich – do refleksji, że przez osiem ostatnich lat ochrona zdrowia może i poczyniła potężny krok, ale zważywszy że znajdowała się niedaleko przepaści, niekoniecznie powinniśmy się z tego cieszyć.

W mniejszych ugrupowaniach

Sytuacja w ochronie zdrowia oczywiście powinna być jednym z głównych tematów kampanii wyborczej (albo wręcz najważniejszym), ale z bardzo dużym prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością nie pojawi się w ogóle jako temat poważnej debaty. Dlaczego?

Konieczna byłaby sensowna i konstruktywna propozycja programowa, zdefiniowanie na nowo paradygmatu dyskusji. Tymczasem po stronie szeroko rozumianej opozycji, która jest podzielona, można dostrzec elementy programu dla zdrowia, ale głównie w mniejszych ugrupowaniach – i są to raczej propozycje w konkretnych, dość wąskich, obszarach.

W kontekście wyborów Koalicja Obywatelska i jej lider zdają się w ogóle nie dostrzegać spraw zdrowia, koncentrując się na zwykle nie do końca udanych próbach torpedowania pomysłów obecnej ekipy. W tym też jednak brakuje determinacji – przez Sejm przeszło co najmniej kilka ustaw fatalnych z punktu widzenia ochrony zdrowia, bo w szeregach największego ugrupowania opozycji zabrakło dyscypliny.

Wchodząc na chwilę w buty opozycji, należy uznać, że najbardziej naturalnym tematem kampanii – czy też raczej dobrze pojmowanych obietnic wyborczych – powinny być nakłady na zdrowie. Choćby dlatego, że rządzący będą udowadniać zwiększenie finansowania w ciągu dwóch kadencji o kilkadziesiąt procent. Można postawić dolary przeciw orzechom, że będą zestawiać 4,5 proc. PKB w 2015 r. z 6,5 proc. w 2023 r. Dlaczego 6,5 proc? A dlaczego nie?

Minister się nie zająknie

Zupełnie poważnie: jak wynika z wyliczeń Federacji Przedsiębiorców Polskich, stosując ustawową metodologię, po zliczeniu wszystkich możliwych wydatków rzeczywiście możemy zbliżyć się do granicy 6,5 proc. PKB z 2021 r. Cóż, że będzie to sukces pisany wyłącznie palcem na interaktywnym ekranie. Realnie może przekroczymy 5 proc., ale o tym nikt się nie zająknie, a na pewno nie minister zdrowia czy premier.

Opozycja powinna wziąć temat na tapet, zwłaszcza że nawet taki wzrost, czyli przekroczenie „magicznej” granicy 5 proc. PKB, wcale nie jest gwarantowany, a punktem odniesienia są, a w każdym razie powinny być, dane Eurostatu czy OECD. Według nich Polska na zdrowie wydaje ze środków publicznych ok. 4,7 proc. PKB, czyli o niemal połowę mniej niż wynosi średnia dla Unii Europejskiej.

Temat finansów byłby naturalnym i niekoniecznie wygodnym dla rządzących wyborem jeszcze z dwóch względów. Po pierwsze, już widać zaciskanie pasa i „szlaban” na pieniądze z budżetu państwa. Skoro dzięki kreatywnej księgowości osiągniemy w tym roku niemal 6,5 proc. PKB sprzed dwóch lat, nie ma mowy, by budżet państwa cokolwiek dołożył do zdrowia. Wszak ustawa zostanie zrealizowana z wynoszącą 0,5 pkt. proc. nawiązką.

Potwierdzają to takie ruchy jak przekazanie w ramach ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta (sic!) 50 mln zł z funduszu zapasowego Narodowego Funduszu Zdrowia na rzecz Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej z przeznaczeniem na edukację zdrowotną (porady fizjoterapeutów, psychologów i dietetyków) w ramach półkolonii letnich.

Wspólny projekt ministerstw zdrowia i sportu zostanie zrealizowany w połowie ze składek zdrowotnych, ponieważ minister zdrowia nie może liczyć na żadne dodatkowe środki z budżetu państwa. Skąd to wiadomo? Pod koniec marca minister finansów Małgorzata Rzeczkowska udzieliła kilku wywiadów, dementując informacje, jakoby w rządzie toczyły się rozmowy m.in. nad waloryzacją programu 500+ (podobno się toczą, ale w grę nie wchodzi stuprocentowa waloryzacja, ale „jedynie” podniesienie stawki do 700 zł).

Przy okazji wymieniła priorytety, na jakie budżet państwa ewentualnie może znaleźć w tym roku pieniądze: obronność i szeroko rozumiane bezpieczeństwo. O ochronie zdrowia nic, ani słowa. Zresztą – nie po to budżet państwa oszczędził dzięki nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty ok. 7 mld zł, żeby ponownie „dokładać się” do zdrowia.

Dodajmy, że kwota, o którą wzrosły dochody NFZ z tytułu składki zdrowotnej, „wróciła” do budżetu z tytułu przejęcia przez Fundusz nowych zadań do sfinansowania oraz likwidacji obowiązku odprowadzania składek zdrowotnych przez budżet za wybrane grupy obywateli.

Arbuz na torcie

Drugim powodem jest oczywiście zadłużenie szpitali – najlepszy barometr realnej kondycji finansów ochrony zdrowia. Zdaniem ministra zdrowia, jeśli chodzi o długi szpitali, sytuacja może nie jest optymalna, ale też nie niepokojąca. Powołując się pod koniec marca na dane za drugi kwartał 2022 r., Adam Niedzielski dowodził, że zadłużenie ogółem wzrosło co prawda o ponad miliard złotych, ale to wzrost mniejszy niż wzrost budżetów szpitali.

Zadłużenie zaś wymagalne (minister podczas konferencji prasowej nie był pewny, czy wynosi ono ok. 2 mld zł, czy 1 mld zł więcej) utrzymuje się na stałym poziomie. Hurra. Na marginesie: ciekawe, że w czasach, gdy dane o zadłużeniu zbierano niemal ręcznie, publikowane były bez zbędnej zwłoki. Dziś zaś, w dobie cyfryzacji, resort zdrowia po niemal dziewięciu miesiącach nadal przywołuje stan z 30 czerwca 2022 r., choć wiadomo, że sytuację diametralnie zmieniła ustawa o minimalnych wynagrodzeniach, której nowelizacja weszła w życie dzień później.

Wisienką – czy też raczej arbuzem – na torcie jest zaś stosunek ministra do faktu, że aby funkcjonować, podległa mu placówka musi się zadłużać w parabanku. Innymi słowy, musi brać „chwilówkę”, wysoko oprocentowaną pożyczkę, ponieważ nie ma zdolności kredytowej ani poręczyciela.

Ujawienie przez media informacji, że po „pomoc” parabanku musiał się zwrócić Instytut Psychiatrii i Neurologii (IPiN), wstrząsnęło opinią publiczną, ale na pewno nie ministrem, który ze stoickim spokojem tłumaczył, że dzięki tej pożyczce szpital będzie mógł przetrwać kolejnych pięć miesięcy, potrzebnych do osiągnięcia porozumienia z Bankiem Gospodarstwa Krajowego.

Gdy BGK zaakceptuje „ambitny plan restrukturyzacji”, szpital odzyska płynność finansową dzięki kredytowi bankowemu. Będą środki na inwestycje (priorytet). Co z podwyższeniem kontraktu, nie tylko dla IPiN? Na ten temat ani słowa.

Stan zdrowia kraju jeszcze się pogorszył

Cztery lata temu, przed wyborami 2019 r., Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie rozpoczęła kampanię „Polska to chory kraj”. Można zaryzykować tezę, że od tego czasu stan zdrowia pacjenta jeszcze się pogorszył. Być może Polacy intuicyjnie to czują, stąd owe 95 proc. wskazań w sondażu.

Skądinąd wiadomo jednak, że jako społeczeństwo na potęgę unikamy badań profilaktycznych i niechętnie zastanawiamy się, czy dokonywane codziennie wybory są optymalne dla naszego zdrowia. Pod tym względem odstajemy od średniej europejskiej w takim samym stopniu, w jakim odstają nasze wydatki na zdrowie – cały czas deklarując, że „zdrowie jest najważniejsze” i życząc sobie „zdrowia, zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia”.

Dlatego stan systemu ochrony zdrowia nie znajdzie się w centrum kampanii wyborczej (do tej pory tylko raz był bardzo wysoko na liście wyborczych priorytetów, w 2001 roku, gdy po zwycięstwo szedł Sojusz Lewicy Demokratycznej, jak w bęben waląc w reformę kas chorych wprowadzoną przez rząd AWS-UW).

Dla polityków największych partii zdrowie to pole minowe. Mniejsze ugrupowania nie są w stanie zawładnąć społeczną wyobraźnią. Obywatele… cóż. O pewnych sprawach lepiej nie wiedzieć. Niby boli, niby uwiera, niby wiadomo, że problem coraz większy… ale w końcu może samo przejdzie.

Małgorzata Solecka

Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”